Memoriał Piotra Morawskiego ''Miej odwagę!''. Małgorzata Kołacz: Podróż w kosmos nie wygra

- Pomysł musi być możliwy do zrealizowania, ale przede wszystkim nietypowy, wymyślony przez ciebie i opisany z pasją oraz miłością - mówi Małgorzata Kołacz, zwyciężczyni trzeciej edycji Memoriału im. Piotra Morawskiego ''Miej odwagę!''

Celem Memoriału Piotra Morawskiego ''Miej odwagę!'' jest wsparcie finansowe i sprzętowe interesujących projektów podróżniczych, poznawczych i eksploratorskich, wspinaczkowych, narciarskich czy żeglarskich oraz promocja nieznanych, początkujących podróżników.

Projekty można zgłaszać tutaj >>

Dominik Szczepański: Jak dowiedziałaś się o memoriale?

Małgorzata Kołacz: Byłam w domu, kiedy usłyszałam w "Trójce" rozmowę z Olgą Morawską, twórczynią memoriału. Przez mojego głośno szczekającego psa nie zdążyłam usłyszeć wszystkiego, jednak zapamiętałam nazwę "Miej odwagę", a resztę wyszukałam w Internecie. Pomysł wyprawy "Z 5 deskami dookoła Morza Czarnego" pojawił się już wcześniej, kiedy z moim chłopakiem startowaliśmy w konkursie organizowanym przy "Kolosach". Tam niestety szanse miały przede wszystkim wyprawy wysokogórskie. Pisząc projekt wyprawy na Memoriał im. Piotra Morawskiego mieliśmy więcej czasu i szczegółów w głowach. Wysłaliśmy zgłoszenie i wygraliśmy!

Co zakładał wasz projekt?

Pięć desek, czyli snowboard, kitesurfing, longboard, wakeboard i surfing. Podróż dookoła Morza Czarnego i ich wykorzystanie w zależności od warunków spotykanych po drodze.

A nie masz wrażenia, że te wszystkie deski, są utożsamiane z jednym i tym samym sportem. Z niszą, która jest jeszcze w Polsce niezrozumiała?

Nie, znam wiele ludzi, którzy podobnie jak ja spędzają zimę w górach na snowboardzie a lato na kitesurfingu, windsurfingu czy wakeboardzie. Te osoby dokładnie znają różnice dotyczące tych sportów. Choć poczekaj, może masz rację, bo kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy ze sportami nie mają zbyt dużo do czynienia to często muszę dokładnie opisywać na czym polega jazda na każdej z pięciu desek. Myślę, że ta niewiedza też utrudniła nam pozyskanie nowych sponsorów, bo z spośród ponad stu maili, rozmów telefonicznych i przypominania się udało nam się tylko kilku nowych sponsorów pozyskać (nie na sprzęt sportowy) i to typowo ze sportami ekstremalnymi związanych m.in. od firmy Jost dostaliśmy największy z ich oferty box dachowy, a firma Xicorr zapewniła nam wodoodporne zegarki.

To fajnie, ale chyba nie o to wam chodziło.

Po części o to. Od jednego sponsora dostaliśmy też niewielkie wsparcie finansowe. Każdy grosz się liczył.

A próbowaliście pozyskać sponsorów po ogłoszeniu wyników memoriału? Przekonać ich, że jedziecie i o podróży będzie głośno?

Tak, przede wszystkim po ogłoszeniu wyników walczyliśmy o wsparcie.  Mam wrażenie, że zagadnienie sponsoringu nie jest jeszcze w Polsce postrzeganie tak jak na zachodzie. Sponsorzy nie widzą korzyści, które taki rozgłos mógłby im zapewnić.

Ale czujesz, że to, co robicie, to sporty niszowe?

Ja w tym siedzę od dawna, otaczam się ludźmi, którzy są z tym związani, więc nie widzę, żeby to była nisza. Widzę, że dzieciaki, które są teraz w podstawówkach interesują się tymi sportami, śledzą ich rozwój, oglądają filmiki, znają riderów i same też chcą próbować swoich sił w tych sportach. Natomiast spośród starszych osób wiele z nich nie miało z tymi deskami nigdy styczności.

Pamiętasz, co było po tym, jak zgłosiliście swoją wyprawę na stronie internetowej memoriału?

Siedzieliśmy chyba 24 godziny na dobę na facebooku i non stop wrzucaliśmy jakieś posty, żeby się promować. Spamowałam znajomym skrzynki, żeby oddawali na nas głosy. Teraz się śmieję, ale wtedy to była ogromna praca. Nigdy w życiu nie siedziałam tyle przed komputerem. To wszystko dlatego, bo musieliśmy przejść pierwszy etap, czyli wejść do czołówki pod względem ilości głosów internautów, dopiero spośród nich kapituła wyłaniała zwycięzcę.   

Jak zaczęliście jeździć na tych wszystkich deskach?

Dla Olka jako nastolatka marzeniem było nauczyć się jazdy na snowboardzie, bo zobaczył to kiedyś w telewizji. Dlatego jak tylko udało mu się namówić rodziców na zakup pierwszej deski pojechał ze starszym bratem w góry i się nauczył. A potem zaraził tym młodszego brata. W górach chłopaki podłapali kontakty i poznali ludzi, którzy lato spędzają na kite'cie i tak to się zaczęło. Ze mną z kolei było tak, że od 10 roku życia pływałam na windsurfingu, bo mój tata mocno angażował się w rozwój tego sportu w Polsce. Kiedy pojawił się kite, to też musiałam spróbować. Na wake'u zaczęłam pływać dopiero kilka lat temu, ale po tych wszystkich deskach, nie jest on trudny. Co do sportów zimowych to z racji tego, że moi rodzice są po AWF-ie, to kiedy miałam trzy lata, już zostałam wsadzona na narty. Po latach przerzuciłam się na snowboard.

Bo był bardziej młodzieżowy?

Moja mama jeździła pół na pół na nartach i snowboardzie, a tato od zawsze na desce. Więc kiedy tylko miałam okazję po 10 latach na nartach coś zmienić - to skorzystałam. Wtedy jeszcze snowboard nie był młodzieżowy, a raczej mało dostępny. Szło mi dobrze a freestyle mnie zawsze pociągał. Pojechałam na Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży i tak to się zaczęło.

Czym pojechaliście?

Volkswagenem T3 w wersji Westaflia z 1989 roku, który nazywa się "Leszek". Jest to taki mały camperek, w środku jest kuchenka, lodówka, tylna kanapa rozkładana na łóżko oraz otwierany dach, tworzący kolejne dwa miejsca do spania.

Ile byliście w podróży?

Prawie 2 miesiące.

Jak się zapakowaliście?

W aucie, mimo że spore, nie było dużo miejsca biorąc pod uwagę ilość sprzętu, który musieliśmy zabrać, samych desek było 16. Każdy miał szafeczkę na ciuchy, więc trzeba było się mocno ograniczyć, zabraliśmy też sporo jedzenia. Część desek i lżejsze rzeczy mieliśmy schowane w boxie dachowym, który nie mógł być za ciężki bo codziennie trzeba było dach otwierać na noc do spania. Resztę sprzętu trzymaliśmy w dużym pokrowcu, który leżał na ziemi. Każdego wieczoru musieliśmy wszystkie plecaki z kite'ami i plastikową skrzynię na mokre rzeczy (pianki, trapezy) przekładać z bagażnika na przednie siedzenia i stawiać pokrowiec na pion, żeby rozłożyć tylną kanapę. Więc nie było miejsca na bałagan, wszystko musiało mieć swoje miejsce.

Spaliście w samochodzie?

Tak, oprócz jednego razu w Rosji, kiedy kompletnie zmokliśmy i wynajęliśmy pokoik, żeby się wysuszyć.

Jak zaplanowaliście trasę?

Wiedzieliśmy mniej więcej, gdzie chcemy użyć poszczególnych desek, np. że na początku chcemy dojechać do Odessy, bo tam jest wakepark. (Dopiero później okazało się, że jest już nieczynny o tej porze roku.) Planując pływanie na kite'cie sprawdzaliśmy na Google Maps, gdzie linia brzegowa wygląda ciekawie i czy jest to miejsce odpowiednie do kierunku wiatru, który zapowiadały prognozy. I to się udawało - niesamowite jak bardzo może pomóc narzędzie internetowe dostępne dla wszystkich i wcale nie stworzone typowo do tego celu.  Oczywiście czasem na zdjęciu widać było lagunę bądź inne świetne miejsce do pływania, a na miejscu znajdywaliśmy jedno wielkie wysypisko śmieci. Jednak nie była to wyprawa tylko sportowa, zależało nam też na poznaniu nowych miejsc i ludzi, więc zwiedziliśmy Krym, poznaliśmy rosyjski Kaukaz, zjeździliśmy na longboardach Tbilisi, Batumi i odwiedziliśmy tureckie miasta leżące na wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego.

Jak się rozpoznaje miejsca dobre na pływanie na kitesurfingu na Google Maps?

Oczywiście musi to być woda, więc morze bądź laguna odgrodzona od tego morza małym odcinkiem lądu. Takie lagunki czy jeziora są bezpieczne bo w razie jakiś nieprzewidzianych wypadków zawsze w miarę szybko dopłynie się do brzegu. Dodatkowo mają płaską wodę, co szczególnie nam odpowiada. Jeśli linia brzegowa tworzy cypel czy półwysep wychodzący w głąb morza, to przy odpowiednim kierunku wiatru z jednej jego strony też będzie płaska woda. Trzeba jeszcze sprawdzić czy nie ma żadnych przeszkód zakłócających wiatr, np. wysokich zabudowań. Wtedy wiatr jest nierówny i nie pływa się już tak przyjemnie.

Co to znaczy płaska woda?

Bez fali. Łatwo się wtedy uczyć nowych trików, a pływanie jest przyjemnością samą w sobie.

Jakie najciekawsze miejsca znaleźliście?

Mi najbardziej podobało się na Zakaukaziu w Gruzji. Kocham góry, a Kaukaz jest zupełnie inny niż Karkonosze czy Alpy. Widać i czuć w nim przestrzeń, te góry są ogromne! Na Kaukazie po stronie rosyjskiej udało nam się też pojeździć w świeżym puchu na snowboardach, bo opad był wcześniej niż zwykle. To przeżycie też zostało mi mocno w pamięci.

Zrobiliście wszystko, co chcieliście?

Nie. Nie pojechaliśmy do Soczi. Okazało się, że odległości nas przerosły. Odpuściliśmy też Machaczkałę, bo nie dość że trasa od Władykaukazu nad Morze Kaspijskie to kawał drogi, to dodatkowo prowadziła przez Czeczenię, co nas trochę przestraszyło. Chyba niepotrzebnie, bo rozmawiając z pewnym Rosjaninem twierdził, że ten region ma najniższy poziom przestępczości w całym kraju.

Dla kogo jest ten memoriał?

Na początku myślałam, że dla ludzi gór, bo Piotr Morawski był himalaistą. Okazało się jednak, że to konkurs dla ludzi, którzy mają pasję, coś swojego i chcą to realizować. Dla ludzi, którzy wymyślili sobie przygodę życia, ale nie mają możliwości jej zrealizować. Nieważne, czy to są kajaki czy nurkowanie. Liczy się zapał i odwaga. Odwaga w tym sensie, że robi się to, co o czym się marzy. Więc memoriał jest dla ludzi, którzy idą niekonwencjonalną drogą, nie zgadzają się trochę na codzienność, którą mają wszyscy i zostawiają ją, żeby przeżyć coś większego. Bo możesz zarabiać dużo, mieć kochaną rodzinę i duży dom ale jeśli nie spełnisz tych marzeń, które gdzieś tam w Tobie siedzą to nie będziesz się czuć dobrze. A Memoriał im. Piotra Morawskiego dodaje odwagi tym, którzy odważą się spełnić te marzenia i pasje.

Jak wygrać w memoriale?

Na pewno trzeba być realnym, bo podróży w kosmos nikt nie wesprze. Więc pomysł musi być możliwy do zrealizowania, ale przede wszystkim nietypowy, wymyślony przez ciebie i opisany z pasją oraz miłością.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.