Aleksander Doba odpycha tankowiec. Pomóc? Nie, dziękuję [ZDJĘCIA]

Do wyjątkowego spotkania doszło 23 grudnia na środku Atlantyku. 67-letni kajakarz Aleksander Doba, który 79 dni wcześniej wypłynął samotnie z Lizbony nadał sygnał z prośbą o pomoc. Gdy podpłynął do niego potężny tankowiec Polak był totalnie zaskoczony. Okazało się, że guzik wcisnął przypadkiem. Dotarliśmy do zdjęć, które wykonali podczas spotkania marynarze. 26 stycznia mija 114. dzień wyprawy Doby.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Aleksander Doba to 67-letni kajakarz z Polic. 5 października 2013 roku wypłynął samotnie z Lizbony. Jego celem jest przepłynięcie Oceanu Atlantyckiego w najszerszym miejscu. Atlantyk pokonał już raz, trzy lata temu, ale w najwęższym miejscu. Tym razem trasa ma ok. 9 tysięcy kilometrów.

Doba to jeden z najbardziej doświadczonych kajakarzy w Polsce i na świecie. Więcej o jego przygodach i wyprawie przez Atlantyk można przeczytać tutaj >>

Ze światem kontaktował za pomocą telefonu satelitarnego, który jednak zamilkł 20 grudnia. Dwa dni później amerykański ośrodek ratownictwa morskiego odebrał komunikat ''HELP''.

Doba odpycha tankowiec

Po odebraniu komunikatu ośrodek ratownictwa poprosił o pomoc załogę tankowca, który przepływał akurat blisko miejsca, z którego został wysłany sygnał. Lokalizację Doby można odczytać dzięki lokalizatorowi SPOT, który znajduje się na pokładzie jego łodzi.

Rankiem 23 grudnia potężny statek podpłynął blisko długiego na siedem metrów i szerokiego na metr ''Ola'', bo taką nazwę nosi kajak. Z relacji załogi statku wynika, że Doba był kompletnie zaskoczony. Nie zdawał sobie sprawy, że uruchomił procedurę ratunkową. Przekazał, że zrobił to przypadkowo, a u niego wszystko w porządku.

Wprawdzie telefon satelitarny nie działa od kilku dni, ale cel pozostaje ten sam: dopłynąć samotnie, bez żadnej zewnętrznej pomocy do wybrzeży USA.

Załoga tankowca wykonała kilka zdjęć, na których widać Polaka stojącego w swoim kajaku. Jedna fotografia znajduje się na początku artykułu, oto pozostałe dwie.

Aleksander DobaAleksander Doba 23 grudnia 2013. Aleksander Doba w swoim kajaku (fotografie dzięki uprzejmości Piotra Chmielińskiego) 23 grudnia 2013. Aleksander Doba w swoim kajaku (fotografie dzięki uprzejmości Piotra Chmielińskiego)

Aleksander DobaAleksander Doba 23 grudnia 2013. Aleksander Doba w swoim kajaku (fotografie dzięki uprzejmości Piotra Chmielińskiego) 23 grudnia 2013. Aleksander Doba w swoim kajaku (fotografie dzięki uprzejmości Piotra Chmielińskiego)

''Olo'' został wyprodukowany w stoczni Andrzeja Armińskiego. To dzięki wsparciu projektanta i budowniczego jachtów Doba mógł pokonać Atlantyk po raz pierwszy trzy lata temu.

- W trakcie mojej kariery żeglarza i budowniczego jachtów spotkałem wielu niezwykle wytrwałych żeglarzy, ale Olek okazał się najtwardszym spośród nich - mówi Armiński, który postanowił pomóc finansowo Dobie.

- Oczywiście Olek płynie sam i nikt nie odbierze mu jego zasług, ale bez pomocy Pana Andrzeja byłoby trudno Olkowi przepłynąć Atlantyk w 2010-11 r.  i zacząć swoją drugą wyprawę przez ten ocean. To jest oczywiście tylko moja skromna opinia, ale wydaje mi się, że Olek tez by się pod nią podpisał. Zapytamy go jak szczęśliwie dotrze do Florydy - mówi Piotr Chmieliński, który koordynuje wszelkie sprawy związane z dopłynięciem Doby do wybrzeży Ameryki Północnej oraz jego pobytem w USA.

Pierwszy duży test charakteru Doba przeszedł, kiedy podziękował załodze tankowca. Drugi rozpoczął się prawie miesiąc później i trwał przez tydzień.

Cała w tył

Dzięki lokalizatorowi obserwowaliśmy dalszą walkę Doby z Atlantykiem. Polak włącza nadajnik co kilkadziesiąt godzin, bo baterie są na wyczerpaniu. Przez pierwszych kilkanaście dni stycznia Doba poruszał się za bardzo na północ od zaplanowanej wcześniej trasy. Planowo miał dopłynąć do Florydy, jednak niekorzystne prądy morskie i mocne wiatry sprawiły, że był o kilkaset kilometrów za wysoko. Ale mimo wszystko każde odepchnięcie wiosła zbliżało go ku lądowi.

Później sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Tydzień temu lokalizator pokazał, że kajak Doby zawraca. Mapy pogodowe wyjaśniły sytuację - wiało tak mocno, że Polak nie był w stanie płynąć dalej na zachód. Jedynym napędem dla kajaka jest wiosło, więc podczas takiej próby śmiałek jest często zależny od warunków na wodzie.

- Kiedy jeszcze mógł, to pisał do mnie w trudnej chwili: Piotr, cofa mnie prąd, tracę tydzień albo dwa, ale ja jestem spokojniejszy niż ten ocean. Jak on się uspokoi, to popłynę dalej na zachód. Nie mam innej opcji - mówi Piotr Chmieliński, kajakarz, współzałożyciel wyprawy Canoandes-79, która jako pierwsza przepłynęła Kanion rzeki Colca w Peru; w latach 1985-86 jako pierwszy w świecie przepłynął największą na ziemi rzeki - Amazonkę, od jej źródeł w Andach do ujścia w Atlantyku.

Tym razem Doba nie mógł się podzielić jednak przemyśleniami. Był całkiem sam w starciu z wiatrem, który pchał go na wschód.

Pojedynek z żywiołem trwał tydzień. Doba cofnął się o ok 130 km, ale w końcu w piątek 24 stycznia jego lokalizator pokazał, że znów płynie na zachód.

Aleksander DobaAleksander Doba Trasa wyprawy Doby. 24 stycznia znów zaczął płynąć na zachód Trasa wyprawy Doby. 24 stycznia znów zaczął płynąć na zachód

Przez kolejnych kilka dni prognozę ma niezłą i powinien zbliżyć się do wybrzeża USA o kilkaset kilometrów. W tej chwili do pokonania ma jeszcze prawie 1300 km w linii prostej.

- Możemy pomóc Dobie - mówi Chmieliński - kupując jego książkę i czytając o jego przygodach. Pieniądze przydadzą mu się na powrót i kolejne wyprawy. Książkę można zamówić tutaj >>

Bunt przeciwko spokojnemu życiu emeryta

O pasji Aleksandra Doby, kajakarza i emeryta, który wcześniej przez wiele lat pracował w Zakładach Chemicznych w Policach, mówi jego żona, Gabriela:

- Olek zawsze był niespokojną duszą, zawsze lubił aktywny wypoczynek, zawsze potrzebował adrenaliny. Pamiętam go takim od chwili, gdy się poznaliśmy na studenckim rajdzie pieszym w 1975 roku. Po przejściu na emeryturę buntuje się przeciwko spokojnemu życiu emeryta. Gdy nie ma planów podróżniczych, zapada w letarg przed telewizorem czy komputerem. Ale gdy pojawiają się plany podróżnicze - Olek zmienia się diametralnie. Dostaje energii nastolatka i sił herosa.

- Chociaż energii ciągle ma wiele. Mamy dwie wnuczki: 5-letnią Olgę i 2-letnią Agatkę. Jest dla nich wspaniałym dziadkiem i wspaniałym kompanem zabaw, szczególnie dla starszej wnuczki. Biega z nimi, pląsa, bawi się z radością dziecka.

- Swoją pasją kajakarską dzieli się ze wszystkimi. Cała nasza rodzina pływa kajakami. Mała Olga w 2013 roku odbyła już swój pierwszy spływ kajakowy. Także obie synowe uległy tej pasji.

- Olek odbył wiele samotnych wypraw, stopniowo stawały się coraz dłuższe. Zawsze planuje je długo, przede wszystkim mentalnie. Przez te lata przyzwyczaił mnie do tych swoich częstych samotnych podróży. Wtedy zawsze pojawia się niepokój. Dominują jednak pozytywne myśli, bo wiem, że gdy sam zaplanuje wyprawę, to zawsze mu się powiedzie. On jest indywidualistą i trudno mu dorównać.

- No cóż, jestem przeciwna jego trudnej wyprawie po Atlantyku, ale wspieram go z całego serca. Wspieram i wiem, że mu się powiedzie. Osoby, które choć trochę pływają kajakiem, mogą sobie wyobrazić, jak wielkie jest jego przedsięwzięcie.

Śledź autora na twitterze @deszczep

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.