Aleksander Doba zrobił ster ze skrzynki na jedzenie i dobił do Bermudów!

Po 142 dniach samotnej podróży z Lizbony 67-letni kajakarz dopłynął do Bermudów! Ostatnie kilkaset kilometrów Aleksander Doba pokonał bez sprawnego steru. Zrobił zastępczy. Ze skrzynki na jedzenie.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Aleksander Doba wypłynął z Lizbony 5 października. Jego kajak miał siedem metrów długości i metr szerokości. Celem Doby było przepłynięcie Oceanu Atlantyckiego w najszerszym miejscu. W 2011 roku pokonał już Atlantyk, ale w jego najwęższym miejscu.

Na Bermudach na Dobę czekał jego przyjaciel Piotr Chmieliński.

Chmieliński to kajakarz, współzałożyciel wyprawy Canoandes-79, która jako pierwsza przepłynęła Kanion rzeki Colca w Peru; w latach 1985-86 jako pierwszy w świecie przepłynął największą na ziemi rzeki - Amazonkę, od jej źródeł w Andach do ujścia w Atlantyku. Zajmuje się sprawami związanymi z przyjęciem Doby po tamtej stronie Atlantyku.

Po rozmowie z Chmielińskim oraz sponsorem i głównym strategiem wyprawy Andrzejem Armińskim, w którego stoczni powstał kajak, Doba zdecyduje, czy płynąć dalej do pierwotnego celu, czyli do Florydy. O ile ster da się naprawić.

- Mam dwa wielkie problemy: jeden to naprawa steru, który uległ awarii i dlatego tu jestem, a drugi to wydostanie się w kierunku Portoryko, skąd będę mógł kontynuować wyprawę na Florydę - powiedział Doba w wywiadzie dla telewizji Bernews.

I dodał, że niestety idea wyprawy została przerwana, bo założył sobie, że jako pierwszy kajakarz przepłynie między Europą a Ameryką Północną w najszerszym miejscu. - Bermudy to jeszcze nie kontynent, więc odczuwam wielki niedosyt. I chciałbym choć łataną trasą dokończyć mój projekt - mówi Doba.

Doba częstuje czekoladą

Ster w kajaku zepsuł się 13 lutego. Doba zdecydował jednak, że z wyprawy nie rezygnuje, a, konieczną naprawę wykona na Bermudach.

Chmieliński wraz z czteroosobową załogą małego statku rybackiego ''Frog Cutter'' wyruszył kilka dni temu w kierunku Doby. Udało się go spotkać 180 km od brzegów Bermudów.

- Olek jest w doskonałej kondycji fizycznej i psychicznej. Pozdrawia wszystkich... i przeprasza, że nie doszły jego życzenia noworoczne.

Olek zrobił zapasowy ster. Użył do tego materiału z zapasowej skrzynki na jedzenie. Dla mnie to nie do pomyślenia, że mógł zrobić go tak z niczego. No ale, jak sam powiedział, jest inżynierem mechanikiem.

Olek nic od nas nie chciał i nie przyjął żadnej naszej pomocy, nawet owoców nie wziął. A na dodatek poczęstował nas czekoladą. Powiedział, że żywności starczy mu jeszcze na 4-6 tygodni. I niczego mu nie brakuje poza kontaktem z ludźmi. Po naprawie steru Olek zdecyduje, co dalej - mówi Piotr Chmieliński.

Ale co 67-letni emeryt robi na Atlantyku?

Odra, Bałtyk, Narwik i Bajkał

- Któregoś dnia przyszedł do mnie i powiedział, że chce przepłynąć kajakiem Atlantyk. Był bardzo rzeczowy. W zasadzie to mnie nawet nie przekonywał. Po prostu przedstawił swój plan, poparł go swoimi wcześniejszymi dokonaniami. Wydał mi się osobą bardzo kompetentną i zdeterminowaną. Zgodziłem się mu pomóc i przez następny rok chyba tylko my dwaj wierzyliśmy, że to nie jest wariactwo - opowiada Andrzej Armiński, właściciel stoczni, w której powstał kajak ''Olo''.

Doba miał się czym chwalić. W kajaku zaczął pływać w 1980 roku. W 1989 roku przepłynął Polskę po przekątnej z Przemyśla do Świnoujścia - 1189 km w 13 dni. Do niego należy rekord Polski w liczbie kilometrów przepłyniętych kajakiem w jednym roku - 5125. Zrobił to w czasie jednego urlopu, w 26 dni roboczych, które przysługiwały mu jako pracownikowi Zakładów Chemicznych ''Police'', gdzie znalazł pracę po ukończeniu studiów na Politechnice Poznańskiej. W 1989 roku spędził w kajaku 108 dni. To znów nieoficjalny rekord Polski. Dwa lata później jako pierwszy kajakarz po wojnie przepłynął Nysę Łużycką od styku granic Polski, Czechosłowacji i Niemiec, aż do ujścia Odry, którą wrócił do Polic. W tym samym roku jako pierwszy w historii przepłynął wzdłuż całego polskiego wybrzeża. Rok później pokonał kajakiem całą Wisłę. 1998 rok - kajakiem przez Niemcy i dookoła Danii z Polic do Polic - 55 dni, 2719 km. 1999 rok - kajakiem dookoła Bałtyku z Polic do Polic - 80 dni, 4227 km. 2000 rok - kajakiem za Koło Podbiegunowe północne z Polic do Narwiku - 101 dni, 5369 rok. W 2009 roku jako pierwszy kajakarz opłynął Bajkał - 41 dni, 1954 km.

Kiedy kilka lat temu przyszedł pierwszy raz do stoczni Armińskiego, miał wszystkie odznaki wszystkich stopni krajowych organizacji kajakowych oraz najwyższe międzynarodowe odznaczenia. Z ciekawostek w jego CV można też było znaleźć 250 godzin wylatanych na szybowcach różnego typu, 14 skoków spadochronowych, złotą odznakę turystyki kolarskiej i patent sternika jachtowego z rozszerzonymi uprawnieniami na rejsy morskie.

Miał też ponad 60 lat i długą, siwą brodę, ale Armiński na to nie patrzył.

- Któregoś razu, kiedy już trwała budowa kajaka, Olek umówił się ze mną na sobotę. Miał przyjść do stoczni i coś tam mieliśmy ustalić. Pojawił się w poniedziałek i bardzo przepraszał, że go nie było i że nie powiadomił mnie o tym. Był w jakiejś głuszy, na zawodach dla instruktorów kajakarstwa górskiego. Jako usprawiedliwienie przyniósł dyplom za zajęcie pierwszego miejsca. Pod względem sprawności fizycznej Olek przewyższa wielu młodych ludzi - mówi Armiński.

Aleksander DobaAleksander Doba Aleksander Doba (fot. fot: Ricardo Bravo, Canoe & Kayak/Canoandes) Aleksander Doba (fot. Ricardo Bravo, Canoe & Kayak/Canoandes)

Niezatapialny kajak

Plan wyprawy zakładał przepłynięcie Oceany Atlantyckiego w najwęższym punkcie. Doba miał wypłynąć z Dakaru w Senegalu, a metę ustawił sobie w Fortalezie w Brazylii. Cel był ambitny - nikomu wcześniej nie udało się przepłynąć Atlantyku z kontynentu na kontynent w kajaku, tylko o własnych siłach. Wcześniej ocean pokonało trzech kajakarzy, ale zaczynali lub kończyli wyprawy na wysuniętych wyspach lub używali żagla.

Do wyjątkowej wyprawy potrzebny był wyjątkowy kajak. Armiński, który zdecydował się sfinansować i stworzyć łódź zatrudnił do jej budowy trzech młodych absolwentów Politechniki Szczecińskiej - Rafała Głodka, Michała Klimka i Radosława Zygmunta.

Projektanci zmartwień mieli kilka. Kajak musiał być niezatapialny i zaprojektowany tak, żeby przetrzymał sztormy i wysokie fale, które mogły go przewrócić. Doba miał spędzić w nim kilka miesięcy. Musiał gdzieś spać i mieć co jeść, więc przestrzeń była ważna. Ale nie można też było przesadzić z wielkością łódki, bo to byłoby przeciw prostocie, która cechuje kajakarstwo.

- Kajak został podzielony na pięć wodoszczelnych komór. Gdyby zalewać je stopniowo, to łódka nie zatonie, nawet kiedy będzie cała wypełniona wodą. Materiał, z której ją zbudowaliśmy, jest lżejszy i zapewnia dodatnią wyporność. Użyliśmy konstrukcji laminatowej, która ma wewnątrz przekładkę z pianki, a ta pianka jest kilkanaście razy lżejsza od wody. Dodaliśmy też pałąki, które zapobiegają długotrwałym przechyłom powyżej 75 stopni, tak, żeby kajak się nie przewracał - tłumaczy Armiński.

''Olo'', bo tak nazywa się łódka Doby ma 7 metrów długości i metr szerokości. Energię, która zasila aparaturę odsalającą wodę morską i żarówki, zapewniają panele słoneczne.

A siłę, która pcha kajak do przodu wytwarzają ramiona Doby, które wymachują wiosłem 10-12 godzin na dobę.

Rekordowa wyprawa i lufa przy skroni

26 października 2010 roku Aleksander Doba wsiadł do ''Ola'' w Dakarze i rozpoczął podróż.

- Spałem tylko w nocy, przy uchylonym włazie. Przy zamkniętym włazie tlenu w powietrzu starczało tylko na godzinę. Ja sam byłem jak grzejnik w tej małej kabinie i nagrzewałem ją tak bardzo, że po dwóch-trzech godzinach budziłem się z gorąca zlany potem. Wypełzałem na zewnątrz dla ochłody i przeglądu horyzontu. W ciągu nocy takie dwa-trzy seanse snu. Stale odczuwałem niedosyt wypoczynku - pisał później w swojej książce ''Olo na Atlantyku. Kajakiem przez ocean''.

Aleksander doba w małej komorze, w której śpiAleksander doba w małej komorze, w której śpi fot: Ricardo Bravo, Canoe & Kayak/Canoandes Aleksander doba w małej komorze, w której śpi (fot. Ricardo Bravo, Canoe & Kayak/Canoandes)

Wyprawa była nauką cierpliwości. Potężne wiatry i prądy zawracały kajak kilka razy, a Doba musiał pokonywać stracone mile kolejny raz i znów walczyć z burzami.

- Jedynie pierwszą burzę spędziłem w kabinie. Ta bezradność wobec żywiołu miotającego dryfującym kajakiem spowodowała, że następne burze w dzień i w nocy spędzałem w kokpicie z wiosłem w ręku, starając się pędzić z burzą w ciut lepszym kierunku niż ten zamierzony przez żywioł - opowiadał Doba.

Po 99 dniach, pokonaniu 2913 mil morskich (5394 km) dopłynął do Acarau w Brazylii. Nie do Fortalezy, jak sobie zamierzył, bo uniemożliwił mu to silny, znoszący na zachód wiatr oraz prąd. Kiedy wyszedł na brzeg, pewnie podskoczył najwyżej od kilkunastu lat. Był o 14 kg chudszy.

- Miałem jedenaście różnych potraw obiadowych, w tym cztery rożne zupy, pięć zestawów śniadaniowych, cztery różne mieszanki owocowe. Zabrałem dużo słodyczy, lecz okazało się, że i tak za mało - pisał później.

Nie pomógł nawet największy przysmak na Oceanie Atlantyckim - domowe, śliwkowe powidła, które zapakowała mu jego żona, Gabi. Większym wrogiem od znikających kilogramów była morska sól. Skóra popękała mu w wielu miejscach. Pojawiła się mocna wysypka i odparzenia. Odpoczął kilka tygodni, ale dłużej nie wytrzymał. Postanowił przepłynąć wzdłuż Karaibów aż do Waszyngtonu. Postanowił, że zdąży na spotkanie kajakarzy, które co roku w swoim domu organizuje Piotr Chmieliński, legenda polskiego kajakarstwa. Zbliżała się jednak pora huraganów, więc Doba zrezygnował z płynięcia wzdłuż Karaibów, a popłynął na fragment Amazonki, którą chciał poznać i jeszcze mógł zdążyć na spotkanie w Waszyngtonie.

Pierwsza randka była ostra - zakończyła się lufą pistoletu, który przystawił mu do głowy jeden z rabujących jego łódź złodziei. Doba przerwał spływ i poleciał do Chmielińskiego, by następne dwa miesiące spędzić w towarzystwie kajakarzy. Oczywiście dużo pływali.

Aleksander Doba i Piotr ChmielińskiAleksander Doba i Piotr Chmieliński Aleksander Doba i Piotr Chmielinski pod Białym Domem (fot. archiwum Aleksandra Doby) Aleksander Doba i Piotr Chmieliński pod Białym Domem, sierpień 2011, dzień po przylocie Doby z Amazonii (fot. archiwum Aleksandra Doby)

Doba pisze SMS-y. Potem połączenie się urywa

W 2013 roku postanowił po raz drugi pokonać Ocean Atlantycki, tym razem w najszerszym miejscu. Kajak minimalnie przebudowano, bo musiał pomieścić więcej żywności. Doba wyruszył 5 października z Lizbony. Po kilku dniach jego SPOT (lokalizator GPS) przestał działać. Okazało się, że źle znosi kontakt z wodą, chociaż miał być wodoszczelny. Doba miał zapasowy nadajnik, ale wziął mało baterii, które mogłyby go zasilić. To nie był jeszcze duży problem, bo wciąż miał przy sobie telefon satelitarny, z którego wysyłał wiadomości.

14 października: Wiatry bardzo słabe ze zmiennych kierunków, upał 30 stopni. Ocean łagodnie pofalowany. Kilkanaście żółwi. Jeden opalał się jak martwy. Gdy stuknąłem go lekko wiosłem - obudził się. Nie wyglądałem na żółwiojada, a do kajakarzy chyba przywykł - pozował do sesji zdjęciowej. Pojawiły się ryby.

18 października: Silny, przeciwny wiatr, duża fala i ulewa miota kajakiem. Po raz pierwszy od rozpoczęcia rejsu kajak się cofa. Strata wynosi około 10 mil.

26 października: Nareszcie zmiana kierunku wiatru. Miałem pół godziny narastających emocji. Od południa, wprost na mnie płynął statek. Włączyłem aktywny reflektor radarowy, przygotowałem aparat fotograficzny. Stałem przy pałąku i kiwałem, by płynęli w prawo. Przepłynęli 30 metrów ode mnie.

10 listopada: Wczoraj kilka godzin płynęła obok mnie piękna ryba mahi-mahi o długości 120 cm. Codziennie odwiedzają mnie ptaki.

14 listopada: Podobnie jak w poprzednim rejsie gnębi mnie czerwona wysypka na całym ciele, jest szczególnie bolesna w fałdach skóry. Teraz dołączyło zapalenie spojówek. Przyczyna: wiatr, słona woda i słońce. Mam krople.

17 listopada: Rano kilkadziesiąt delfinów baraszkowało obok kajaka. Robiłem zdjęcia nad i pod wodą. Wyprzedził mnie statek, w dużej odległości. Ćma usiadła na kajaku - dzielna.

7 grudnia: Tragedia na kajaku. W nocy ryba latająca zabiła się przed włazem. Zrobiłem fileta i zjadłem na surowo. Pycha! Noc była spokojna. Kondycja fizyczna i psychiczna OK.

16 grudnia: Kabina jest bardzo mała i hałaśliwa, słaba wentylacja. Śpię maksymalnie 6 godzin na dobę w kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu ratach. Fale są nieregularne. Oprócz zwykłego szumu, pluskania i kołysania, co jakiś czas mocniejsza lub załamująca się fala wali w kadłub tuż koło ucha. Taki piękny sen, a tu brutalna przerwa! Woda lejąca się na głowę przez niedomknięty właz. Jestem stale zmęczony brakiem snu.

18 grudnia: Przepływam nad wielkim pasmem górskim: Grzbietem Północnoatlantyckim. Góry są jednak bardzo głęboko pode mną. Połowinki udały się wyśmienicie. Butelka została zwodowana na południku 45 30' W i poniesiona Prądem Północnorównikowym i pognana na zachód pasatem, w kierunku Wysp Karaibskich. Gości przybyło wielu (duchowo). Jako, że duchy nie piją, to ja wydobytą z piwniczki ostatnią półlitrową butelkę wina... 0 nie, nie to - zabezpieczyłem upijając jedynie trzy łyki. Dziękuję wszystkim za otrzymane w różny sposób życzenia.

Potem Doba przestał pisać, a 23 grudnia amerykański ośrodek ratownictwa morskiego odebrał komunikat ''HELP''. Wysłano statek z ratownikami, którzy mieli sprawdzić, co się dzieje z Polakiem. Doba był zdziwiony ich wizytą. Powiedział im, że u niego wszystko w porządku, że nie potrzebuje pomocy, a przycisk alarmowy musiał nacisnąć przypadkiem. Dodał też, że jego telefon satelitarny nie działa, ale mimo tego płynie dalej.

Dobie zepsuła się też automatyczna odsalarka, która filtrowała słoną wodę. Polak korzysta z ręcznej odsalarki. To codzienna, kilkugodzinna żmudna praca polegająca na monotonnych ruchach dźwignią. Ale coś pić trzeba.

Odezwał się po 47 dniach

Krótka wiadomość tekstowa z 7 lutego rozpoczynała się od stwierdzenia "Przerwę miałem". Jak się okazało, trwająca 47 dni przerwa wzięła się z braku technicznych możliwości przekazywania informacji z jego strony. Cały czas natomiast otrzymywał komunikaty od Andrzeja Armińskiego, jedynego sponsora wyprawy i głównego jej stratega oraz od Piotra Chmielińskiego*, byłego kajakarza, który zajmuje się sprawami związanymi z przyjęciem Doby w USA.

Nie mógł jednak na te sygnały odpowiedzieć, bo telefon nie działał. Aż do teraz. Doba w krótkim SMS-ie dodał jeszcze, że swój stan fizyczny w skali od 1 do 5 ocenia na 5, chociaż w podróży jest był już ponad cztery miesiące.

Potem starał się płynąć w kierunku Florydy, ale silne wiatry i prądy cofały go. W końcu przestało wiać, ale wtedy popsuł się ster. Doba jednak był niezłomny. 24 lutego dobił do brzegów Bermudów.

Więcej o wyprawie Doby można przeczytać tutaj >>

***

Czy wyprawie można pomóc? "Kupując jego książkę i czytając o jego przygodach z pierwszego rejsu. Pieniądze przydadzą mu się na powrót i kolejne wyprawy" - mówi Chmieliński.  Link do książki można znaleźć tutaj >>

*Piotr Chmieliński - organizator i uczestnik słynnej wyprawy Canoandes. W jej trakcie Polacy eksplorowali rzeki obu Ameryk, spłynęli jako pierwsi najgłębszym na świecie kanionem Colca. W 1985 roku Chmieliński współorganizował i prowadził wyprawę, której celem było przepłynięcie po raz pierwszy całej Amazonki od źródła wysoko w Andach (5200 m.n.p.m) aż do Oceanu Atlantyckiego, prawie 7000 km. Obecnie mieszka w Waszyngtonie.

Śledź autora na twitterze @deszczep

Aleksander Doba na pokładzie ''Ola'' Aleksander Doba na pokładzie ''Ola''  fot. Ricardo Bravo, Canoe & Kayak/Canoandes Aleksander Doba na pokładzie ''Ola'' (fot. Ricardo Bravo, Canoe & Kayak/Canoandes)

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.