Aleksander Doba rusza w dalszą podróż! Pomogą mu Bermudczycy

67-letni kajakarz z Polic, który w ostatnich dniach lutego dobił do brzegów Bermudów po trwającej 142 dni samotnej podróży przez Atlantyk, 23 marca wraca do wiosłowania. Gdy wydawało się, że wyprawa zakończy się z powodu uszkodzonego steru, swoją pomóc zaoferowali Bermudczycy.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

O planowanej przez Aleksandra Dobę kontynuacji wyprawy transatlantyckiej, możliwościach, które zaoferowali mieszkańcy Bermudów pisze Piotr Chmieliński*, który po krótkim pobycie w Polsce, uczestnicząc między innymi w 16. Ogolnopolskim Spotkaniu Podróżników, Alpinistów i Żeglarzy Kolosy w Gdyni, w najbliższych dniach ponownie poleci na Bermudy, by koordynować akcję wypłynięcie Olka na ocean.

Podziw Bermudów

Aleksander Doba, który z powodu awarii steru musiał przerwać swoją samotną wyprawę kajakiem po Atlantyku za kilka dni opuszcza gościnne Bermudy, by kontynuować podróż na Florydę. W swoją podróż wyruszył z Lizbony 5 października. Celem była i jest Floryda. Na pokładzie żaglowca "Spirit of Bermuda" odpłynie około 700 km na południowy-wschód, do miejsca na oceanie, gdzie 10 stycznia wpadł w istny kocioł wietrzny, który trzymał go w zaklętym kręgu przez półtora miesiąca. Tam ponownie zwoduje "OLO" (nazwa kajaka) i wyruszy na zachód, w kierunku New Smyrna Beach.

Pomoc w osiągnięciu celu ekspedycji zaoferowali sami Bermudczycy. Wyczyn Olka spotkał się z niezwykłym podziwem, uznaniem, wręcz fascynacją ze strony mieszkańców wyspy, którzy jak mało kto wiedzą, czym jest żywioł oceanu. I doskonale rozumieją, że kajakarz, ze względu na przeciwne wiatry, nie może samodzielnie odpłynąć swoim kajakiem od wybrzeża Bermudów, bo wkrótce wylądowałby na Islandii. Stąd ich zaangażowanie w poszukiwanie transportu na południe.

Po jednej z publikacji w miejscowym dzienniku, zadzwonił do mnie bermudzki przedsiębiorca, Jim Butterfield i oznajmił: "Piotr, to jest takie wspaniałe przedsięwzięcie, że chętnie pomogę 'naszemu bohaterowi' wypłynąć z powrotem na ocean". Jego pomysł na przetransportowanie Olka i "OLO" przerósł nasze najśmielsze oczekiwania, przekształcając tę inicjatywę w pewien rodzaj misji, którą do spełnienia mają obie strony.

23 marca Aleksander Doba wypłynie na Atlantyk, na pozycję 27 N , 64 W (miejsce przecięcia równoleżnika północnego 27 z południkiem zachodnim 64), na pokładzie będącego dumą Bermudów żaglowca "Spirit of Bermuda", zbudowanego jako replika XIX-wiecznego żaglowca wojennego i należącego do fundacji - Bermuda Sloop Foundation.

Aleksander DobaAleksander Doba Trasa Aleksandra Doby. Pod koniec marca wyruszy z Bermudów, by cofnąć się i kontynuować wyprawę na Florydę z punktu, który osiągnął 10 stycznia Trasa Aleksandra Doby. Pod koniec marca wyruszy z Bermudów, by cofnąć się i kontynuować wyprawę na Florydę z punktu, który osiągnął 10 stycznia

Organizacja ta działa przede wszystkim na rzecz młodzieży, starając się kształtować u młodych ludzi pozytywne postawy społeczne i budować doświadczenia, nowe umiejętności, na przykład poprzez rejsy żaglowcem, wymagające zespołowego działania, koncentracji na zadaniach i przystosowania do życia w grupie. Podróż z Olkiem będzie miała zatem charakter edukacyjny i treningowy. Dodatkowe wartości płynące z tego rejsu wnosi sam Aleksander Doba, którego niezwykła determinacja, siła woli w walce z naturą i własnymi słabościami oraz niezłomna wiara i dążenie do realizacji marzeń, celów, planów będzie stanowić dla uczestników niezwykle cenną lekcję.

Znów w samotną drogę!

W przypadku Olka trudno mówić o jego przygotowywaniu się do ponownego wypłynięcia na Atlantyk. Od trzech tygodni nieodmiennie odpowiada: "Jestem gotów płynąć w każdej chwili". Mimo, że najchętniej już zmierzałby w stronę Florydy, cierpliwie czeka na termin ustalony przez jego nowych bermudzkich przyjaciół. A przy okazji zwiedza wyspę, jeżdżąc na rowerze, ustala szczegóły załadunku kajaka i opowiada o swoich przeżyciach wszystkim zainteresowanym.

Jednym z najczęściej zadawanych pytań jest to dotyczące bycia samemu ze sobą przez tak długi czas. O czym wówczas myśli?

Wyprawa do Bermudów zajęła mi 4,5 miesiąca - mówi Aleksander Doba. To sporo czasu, czasu do myślenia, trudno bowiem wyłączyć się całkowicie i nie myśleć o niczym. Myśli się w zasadzie o wszystkim, o tym co było, co będzie, planuje się. Ja mam działkę i planowałem sobie na przykład, co mam na niej zrobić, ile tam pracy mnie czeka, co zasadzić, jak rośliny poukładać.

Pamiętam z okresu mojej pracy zawodowej, a pracowałem w biurze projektów i czasem miałem problem trudny do rozwiązania, którym stale żyłem. Stojąc na przystanku, czekając na autobus, ciężko pracowałem rozmyślając, jak rozwiązać ten problem. I czasem myśl taka, bardzo cenna, wpadała mi w zupełnie niespodziewany sposób z dala od pracy. I tutaj jest podobnie, różne problemy mniej czy bardziej ważne, starałem się przemyśleć dokładnie, bo miałem czas niczym niezakłócony, oczywiście gdy nie musiałem się skupić na wiosłowaniu, utrzymaniu kursu i reagowaniu na wiatr i fale. W chwilach spokoju przemyśliwałem wiadomości, jakie otrzymywałem i które miałem wysłać, w szczególności, jak je napisać, by zmieścić się w 160 znakach.

Ale tak w ogóle, to myślę o wszystkim. O rybach, o ludziach, o spotkaniach i tęsknię do spotkań z ludźmi. Im dłużej jestem na oceanie, tym bardziej czekam, by spotkać i pogadać, nawet z kimś obcym, o byle czym, zwykła ludzka rozmowa, uściśnięcie ręki, uśmiech do kogoś, nie tylko do ptaków i ryb. Tego mi bardzo brakowało.

Ten statek to szansa

Propozycja wypłynięcia z Bermudów żaglowcem "Spirit of Bermuda" jest dla Olka szansą na pełne zrealizowanie planu, który zakłada pokonanie kajakiem Atlantyku pomiędzy najbardziej oddalonymi od siebie punktami: Lizboną a Florydą, czyli prawie 9 tysięcy kilometrów. Tym razem statek to faktycznie ogromne wsparcie, rozwiązanie problemu, jak dotrzeć do miejsca, w którym wyprawa została przerwana i w którym powinna się zacząć jej kontynuacja. Tym razem Olek z wdzięcznością przyjmuje oferowaną pomoc, wspominając przy tym inne spotkanie ze statkiem sprzed kilku miesięcy na otwartych wodach Atlantyku.

Problem pojawił się 20 grudnia, kiedy telefon Olka stracił możliwość nawiązywania połączeń.

Przez kolejne trzy dni otrzymywałem coraz bardziej zaniepokojone sms-y o braku wiadomości ode mnie. Zastanawiałem się, czy domyślą się, że mam problemy z łącznością. A tu zbliżały się święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok Pomyślałem więc, że spróbuję porozumieć się za pomocą SPOT. Na urządzeniu oprócz normalnych sygnałów, są jeszcze dwa specjalne: sygnał alarmowy oznaczający zagrożenie życia i prośbę o ratunek oraz sygnał "Ask for help", czyli prośba o rozwiązanie problemu, która wysyłana jest do zaprogramowanych odbiorców, w moim przypadku do żony Gabi i do Andrzeja Armińskiego. Pomyślałem, że w ten sposób oboje domyślą się, że mam problem z telefonem i w ciągu dwóch dni, które pozostały do świąt, mój problem rozwiążą. O 7:53 nacisnąłem przycisk "HELP". Sygnał wysyłany jest wówczas przez godzinę co 5 sekund. Ja wyłączyłem go po pięciu sygnałach, sądząc, że mój komunikat został odebrany i zrozumiany, że jest problem, ale nie ma niebezpieczeństwa."

Pod koniec dnia, 3 godziny przed zachodem słońca Olek dostrzegł z tyłu na swoim kursie ogromny statek, płynący prosto na niego.

Myślę sobie, będzie blisko, zrobię mu zdjęcia, sfilmuję kamerą. Przygotowałem się na blisko przepływający statek: ubrałem się odpowiednio, przygotowałem aparat fotograficzny i kamerę. No i czekam. Statek zbliżał się coraz bardziej podążając moim śladem. Będąc jakieś 5 mil ode mnie zaczął pływać zygzakiem, raz w lewo, raz w prawo. Pomyślałem wtedy, że on chyba do mnie płynie! Cały czas miałem włączony SPOT, więc pewnie mnie namierzył, ale na wzburzonym oceanie, na falach o wysokości 5-7 metrów, wśród białych grzywaczy mieli problem dostrzec mały biały kajak, zwłaszcza patrząc pod słońce.

W odległości około 2 km od kajakarza statek zatrzymał się i rozbrzmiał dźwięk buczka-sygnału mgłowego. Dla Olka stało się jasne, że to jego szukają. Odczytują sygnał SPOT, ale wciąż nie mogą go zobaczyć. Ogromny grecki tankowiec powoli zbliżał się, wykonując manewry wskazujące na przeszukiwanie oceanu. Wreszcie dostrzegli kajakarza i obrali kurs prosto na niego. Założyłem pokrywę na kokpit, żeby fale nie zalewały go, pozamykałem włazy, a sam stanąłem na mostku sterowniczym, oparłem się o pałąki, dzięki czemu mogłem sobie stabilnie stać i swobodnie komunikować się ze statkiem, który się zbliżał wyraźnie do mnie.

Na dwustrumetrowym pokładzie statku zebrała się kilkudziesięcioosobowa załoga. Jedni robili zdjęcia, inni machali do Olka, dając znaki, że chcą mu podać rzutkę - linę, za pomocą której można przyciągnąć jednostkę do burty. I wtedy Aleksander Doba zdał sobie sprawę, że wizyta tankowca to odpowiedź na sygnał "Ask for help"!

Używając najstarszego języka świata, czyli migowego zacząłem im pokazywać: JA TU OK. Krzycząc TELEFONO i pokazując znak telefonu próbowałem im dać do zrozumienie, że mam problem wyłącznie z łącznością. Pokazuję dalej: JA I KAJAK ZACHÓD, WY TAM NA WSCHÓD! Widziałem konsternację wśród załogi. Przepłynąłem w stronę nadbudówki. Myślę sobie, chyba przekazałem sygnał. Ale okazało się, że nie! Zrobili wielkie koło i podpływają jeszcze raz z lewej burty. Więc powtarzam sygnał. A oni dalej pływają przy mnie. W końcu zdenerwowany wrzasnąłem używając nieparlamentarnego zwrotu i....poskutkowało! Zaczęli odpływać, jeszcze długo machali do mnie, ale to już na pożegnanie.

Na pytanie, czy choć przez chwilę pomyślał, żeby skorzystać z tej pomocy, odpowiada:

To raczej oni mieli taką myśl. Były takie trudne warunki, z ogromnego bezpiecznego statku patrzą na taką łupinkę, fale mną miotają, nie widać mnie raz po raz, bo przecież nawet ja czasem nie widziałem tego statku zza fal, w które wpadałem. Myślę, że oni tak długo koło mnie płynęli, sądząc, że ja jednak skorzystam z ich pomocy. Byli w pobliżu aż zrobiło się całkiem ciemno i dopiero wtedy odpłynęli. Oni pewnie znacznie gorzej oceniali sytuację niż ja. Ale ani przez moment nie pomyślałem, żeby wsiąść na statek.

Aleksander DobaAleksander Doba Aleksander Doba i kajak ''Olo'' (fot. Piotr Chmielinski) Aleksander Doba i kajak ''Olo'' (fot. Piotr Chmielinski)

Płyń, Olek, płyń!

700-kilometrowy dystans dzielący wybrzeże Bermudów od miejsca wodowania "OLO", żaglowiec "Spirit of Bermuda" z Olkiem, ze mną oraz załogą i grupą uczniów na pokładzie powinien pokonać w ciągu 2 - 3 dni. Osiągnąwszy wyznaczoną pozycję Olek odpłynie na południowy zachód. Przewiduje się, że do Florydy dotrze za około 5-7 tygodni. Pozostaje mieć nadzieję, że wiatry będą mu sprzyjać. I dopingować Aleksandra Dobę słowami, które towarzyszą całej jego podróży - "Płyń, Olek, płyń!"

* Piotr Chmieliński to kajakarz, współzałożyciel wyprawy Canoandes-79, która jako pierwsza przepłynęła Kanion rzeki Colca w Peru; w latach 1985-86 jako pierwszy w świecie przepłynął największą na ziemi rzeki - Amazonkę, od jej źródeł w Andach do ujścia w Atlantyku. Zajmuje się sprawami związanymi z przyjęciem Doby po tamtej stronie Atlantyku.

Wszystko o wyprawie Aleksandra Doby >>

Copyright © Agora SA