Podróż trwała 860 dni. Przeszedł wzdłuż Amazonki. "Spotkałem plemiona, które były mną przerażone" [WYWIAD]

- Przygoda zaczyna się wtedy, gdy muszę się uczyć nowych rzeczy, żeby przetrwać. Jadąc do Amazonii nie potrafiłem polować, zakładać pułapek, rozpalać ogniska bez zapalniczki. Człowiek obrasta doświadczeniami, kiedy wystawia nos poza swoją strefę komfortu - mówi Ed Stafford, pierwszy człowiek, który przeszedł całą długość Amazonki.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Ma 38 lat i był żołnierzem brytyjskiej armii. Jako pierwszy człowiek przeszedł wzdłuż Amazonki. To prawie 7 tys. km - tak ustanowił rekord Guinessa. Jego podróż trwała 860 dni, a wszystko filmował sam, kamerą trzymaną w dłoni. Ten sposób nagrywania stał się jego znakiem firmowym. Od 2012 r. współpracuje z Discovery i tworzy programy o tym, jak przetrwać w ekstremalnych warunkach. W pierwszej serii cyklu "Ed Stafford poza cywilizacją" spędził 60 dni na bezludnej wyspie bez żadnych sprzętów, a nawet ubrania. W drugiej będzie się przenosił do różnych miejsc, które łączy jedno - są najdziksze na planecie. Ed Stafford kręcił sam siebie m.in. w górach Gran Sabana w Wenezueli, delcie rzeki Okawanga w Botswanie, rumuńskich Karpatach, na zachodnim wybrzeżu Australii i w dżunglach Borneo.

Dominik Szczepański: Kiedy w kwietniu 2008 roku wszedłeś do Amazonii, ludzkość w zakresie eksploracji zrobiła już wiele. Byliśmy na Księżycu, weszliśmy na wszystkie ośmiotysięczniki różnymi drogami, z prawie każdej strony doszliśmy do obu biegunów, opłynęliśmy oceany wzdłuż i wszerz. Dlaczego nikt przed tobą nie próbował przejść całej długości Amazonki?

Ed Stafford: Też nie mogłem w to uwierzyć. Wpisywałem w Google różne kombinacje słów, ale nie mogłem znaleźć nikogo, kto próbowałby takiej wyprawy przede mną. Aż poszedłem do Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, by się upewnić. Cóż, widocznie jestem szczęściarzem.

Jak wymyśliłeś tę wyprawę?

Siedzieliśmy z moim kolegą w malutkim barze w San Ignicio w Belize. To opuszczone miasto w środku dżungli, blisko granicy z Gwatemalą. Mój kumpel powiedział, że fajnie byłoby przepłynąć Amazonkę od źródeł do jej ujścia. Odpowiedziałem, że to żałosny pomysł, bo kilka osób już tego dokonało. Nie wiem, skąd przyszła ta myśl, ale po chwili wypaliłem, że naprawdę niesamowite byłoby przejść całą długość Amazonki. Tylko jaki sens poza ustanowieniem rekordu miałaby taka wyprawa?

Im więcej mówiłem o tym ludziom, tym głośniej odpowiadali mi, że to niemożliwe. A wielu z nich nie miało żadnego doświadczenia z dżunglą. Chciałem im udowodnić, że są w błędzie. Głupie.

Bo?

Nie idziesz na dwa lata do dżungli, żeby udowodnić komuś, że nie ma racji. To był typowy przykład przerośniętego ego. Wiedziałem też oczywiście, że jeśli jako pierwszy przejdę całą długość Amazonki, to będzie mi lepiej w życiu.

Zero romantyzmu?

Aż tak to nie. Chciałem przeżyć wielką przygodę, uciec od świata, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie chodziło o moją przyszłość w świecie poza dżunglą.

A skąd wiedziałeś, że da się to zrobić?

Podzieliłem sobie podróż na pojedyncze dni. Wiedziałem, że codziennie jestem poruszać się do przodu. Jak zebrać te wszystkie dni do kupy, to okazuje się, że całość jest możliwa.

Naturalną drogą, by pokonać Amazonkę, jest woda.

Rozsądne jest więc wsiąść do łódki i wiosłować. Marsz obok rzeki jest nienaturalny. Ale ja jestem bardzo kiepskim kajakarzem, więc postanowiłem iść. Czytałem o wyprawach kajakarskich na Amazonce, o plemionach Indian, które strzelały do podróżników z brzegu. Zastanawiałem się - a gdyby tak stanąć z nimi twarzą w twarz i porozmawiać?

A gdyby tak zamiast rozmawiać, wystrzeliliby ci strzałę między oczy?

No właśnie! Nie wiedziałem, co może mnie spotkać i to sprawiało, że przygoda była prawdziwa. W samym Peru spotkałem wiele plemion, które były przerażone moim pojawieniem się. Bały się mnie bardziej, niż ja ich. Gdy wchodziłem do wiosek to kobiety łapały dzieci i zamykały się w domach. Biały człowiek kojarzył im się tylko z bólem. To też część przygody - dowiadywać się takich rzeczy i próbować je zmienić. Byli zdumieni, że wielki, głupi, biały facet z uśmiechem na twarzy częstuje ich cukrem i herbatnikami. Nie krzywdzi ich i po chwili znika w dżungli.

Zawsze było tak pokojowo?

Nie, bo wszystko co złe, kojarzyło im się ze mną. Strzelali do mnie, gonili mnie, aresztowali za przemyt narkotyków. A raz nawet za morderstwo, bo skoro jestem biały, to na pewno moja sprawka. Czterech uzbrojonych strażników przesłuchiwało mnie przez osiem godzin. Mówili, że mój paszport jest podrabiany, bo nie ma w nim podpisu królowej brytyjskiej. Próbowałem ich przekonać, że królowa nie podpisuje każdego paszportu.

Potem przyczepili się, że na moim pozwoleniu jest wpisany jeszcze dziennikarz "The Guardian". Tylko, że jego już nie było ze mną od dawna. Uznali, że w takim razie ukrywa się w krzakach i czeka na mnie. Jak miałem im wytłumaczyć, że go tam nie ma? Sprawdzić z nimi każdy krzaczek? Z jednej strony byłem przerażony, ale z drugiej powstrzymywałem się, żeby nie wybuchnąć śmiechem, bo przecież sytuacja była absurdalna.

To właśnie magia przygody?

Tak, bo nigdy nie wiesz, co ci się przytrafi następnego dnia i jak sobie z tym poradzisz.

Oskarżenie od morderstwo było najbardziej niebezpieczną chwilą twojej podróży?

Nie, bo oskarżyciele byli trzeźwi. W przeciwieństwie do pewnego plemienia, które zakazało nam poruszania się po ich terytorium, a gdy nie posłuchaliśmy, to przypłynęli do nas na kilku dłubankach z maczetami w rękach.

Czyli ludzie byli większym zagrożeniem niż zwierzęta?

Bez wątpienia. Wiesz, czego się spodziewać po zwierzętach. Spotkania nawet z tymi najbardziej niebezpiecznymi są ekscytujące. Z ludźmi jest inaczej. Nie wiesz, w jakim są nastroju, czego oczekują, czy dobrze cię zrozumieją.

A może po prostu miałeś szczęście, że nie spotkałeś na swojej drodze jaguara?

Jeden chodził całą noc obok naszego obozu, ale nie zaatakował. Niebezpieczniejsze były ponaddwumetrowe strętwy [błędnie nazywane węgorzami elektrycznymi - przyp. red.], których obawialiśmy się podczas przekraczania podmokłych terenów. Nie usmażą cię na śmierć, ale po porażeniu tracisz świadomość i możesz się utopić.

A jak przygotowałeś się do wyprawy?

Aż wstyd przyznać, ale prawie wcale. Nie miałem prawie żadnych map, nie wiedziałem nawet skąd wypływa Amazonka. Koordynaty ściągnąłem z Wikipedii. Okazało się, że są błędne. Początki przypominały więc komedię pełną pomyłek. Zacząć taką podróż nie jest trudno. Widzisz rzekę, masz hamak, plecak i buty, więc po prostu zaczynasz iść. Niezbyt skomplikowane, prawda?

Tylko tyle miałeś ze sobą?

Nie, bo wziąłem masę rzeczy, które okazały się niepotrzebne. Mój plecak na początku ważył 32 kg, ale momentami niosłem nawet 45 kg. Wziąłem panele słoneczne, aparat, kamerę, baterie, różne ładowarki. Bezsens. Nie potrzebujesz tego wszystkiego w dżungli.

To czego potrzebujesz?

Z rzeczy - niewiele. Wszystko tkwi w głowie. Musisz być pokorny, przyzwyczaić się do faktu, że jesteś tutaj tylko gościem. Jestem bardzo niecierpliwy, więc na początku miałem problem, bo myślałem tylko o końcu wyprawy. A od ujścia Amazonki dzieliło mnie przecież prawie 7 tys. km. Któregoś dnia w ciągu 10 godzin przeszedłem tylko 900 metrów. W gęstej dżungli masz wrażenie, jakbyś znajdował się w potrzasku. Zaczynasz rozumieć, czym jest klaustrofobia, nawet, jeśli do tej pory nie miałeś z nią do czynienia. Trzeba walczyć o każdy centymetr. Musiałem nauczyć się czekać, postępować systematycznie, bo inaczej głowa mi eksplodowała.

Czułeś, że robisz coś wyjątkowego?

Bardzo krótko. Nikt nie chciał mnie przeprowadzić przez "czerwoną strefę" w Peru, gdzie kwitnie handel narkotykami. W końcu znalazłem przewodnika. Był nim 16-letni chłopiec, któremu kilka dni wcześniej zamordowano matkę. Gdy go spotkałem, to zrozumiałem, że mój głupi marsz nie jest tak naprawdę ważny. Każde takie spotkanie dodawało mi sił, bo przypominałem sobie, co ma znaczenie w życiu.

Ile razy chciałeś zawrócić?

Ani razu, ale to chyba kwestia przyzwyczajenia. W młodości trenowałem rugby. W piątki szliśmy się upić z kolegami do baru, ale w sobotę był mecz. Obiecywałem, że zagram, więc chociaż mi się nie chciało, to wstawałem, bo nie chciałem wystawić kumpli. Mówi się, że przed wyprawą powinno się szeptać o niej, a krzyczeć dopiero, jak się wróci. No więc ja krzyczałem już przed wyjazdem. Więc niby jak miałem zawrócić? (śmiech).

A czym jest dla ciebie przygoda?

Zaczyna się wtedy, gdy muszę się uczyć nowych rzeczy, żeby przetrwać. Jadąc do Amazonii nie potrafiłem polować, zakładać pułapek, rozpalać ogniska bez zapalniczki. Człowiek obrasta doświadczeniami, kiedy wystawia nos poza swoją strefę komfortu. Dla jednego może ty być wycieczka na rok do dżungli, a dla kogoś innego nawet jeden dzień w lesie za domem.

To była ostatnia wielka przygoda? Coś jeszcze zostało człowiekowi na Ziemi do eksploracji?

Kiedy przeszedłem Amazonię, zacząłem myśleć o jeszcze większej wyprawie. A gdyby tak okrążyć Ziemię przez oba jej bieguny i użyć do tego tylko siły swoich mięśni? Do Arktyki dopłynąć kajakiem, przejść ją, a później znów wsiąść do kajaka i ruszyć w kierunku Antarktydy. Obliczyłem, że taka podróż zajęłaby mi trzy i pół roku. Długo, jeśli ma się rodzinę. W tym momencie nie jestem w stanie jej na tak długo zostawić.

Ale z Arktyki na Antarktydę w kajaku?

A czemu nie? Jest taka teoria: jeśli butelka z korkiem może pokonać ocean, ty też jesteś w stanie.

Śledź autora na twitterze  @deszcze p

Copyright © Agora SA