Himalaizm. Atak ostatniej szansy zamienił się dramatyczny odwrót. Nanga Parbat wciąż niezdobyta zimą

- Kiedy na wysokości 7200 metrów Ali założył na stopę rękawicę zamiast skarpetki, zorientowaliśmy się, że jest źle - mówi Alex Txikon, jeden z czterech wspinaczy, którzy byli blisko pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat. Oto niezwykła historia ich ataku szczytowego.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Nanga Parbat to jeden z dwóch ośmiotysięczników, które nie mają jeszcze zimowego wejścia (drugim jest K2). Górę w zimie atakowało do tej pory ok. 25 wypraw. Najwyżej, bo na wysokość 7875 metrów w 1997 roku doszedł Zbigniew Trzmiel. W tym roku Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol zbliżyli się do tego wyniku - zawrócili z wysokości 7800 metrów. Ich odwrót był dramatyczny - Mackiewicz wpadł w szczelinę , spadł 50 metrów i ledwo przeżył. Miesiąc później góra była cichym świadkiem kolejnej historii, która mogła skończyć się tragicznie.

Taniec między szczelinami

Gdy już wydawało się, że na kolejne próby trzeba będzie poczekać prawie rok, bo do początku wiosny zostały dwa tygodnie, dość niespodziewanie atak szczytowy zapowiedział międzynarodowy zespół - Bask Alex Txikon, Włoch Daniele Nardi i dwóch Pakistańczyków -  Muhammad Ali Sadpara i Muhammad Khan.

To był atak ostatniej szansy. Z zasypanej bazy, torując drogę w śniegu sięgającym wyżej pasa, wyruszyli 8 marca. Wcześniej, przez dwa tygodnie nad leżącym w Himalajach Zachodnich w Pakistanie ośmiotysięcznikiem wisiały chmury i obficie sypały śniegiem.

Dziewięć godzin zajęło wspinaczom torowanie drogi z bazy do obozu pierwszego. Poruszali się drogą Kinshofera, czyli klasycznym, najbardziej popularnym wariantem prowadzącym na szczyt. Ale śniegu było tyle, że nie byli w stanie zlokalizować lin poręczowych - wcześniej przygotowanych zabezpieczeń, do których mogli się wpiąć i czuć się nieco bezpiecznej w terenie usianym szczelinami.

- Nic nie było widać, zgubiliśmy drogę na lodowcu. Musieliśmy "tańczyć" między tymi szczelinami - pisał Txikon.

Droga przez lodowiecDroga przez lodowiec fot. Facebook/DanieleNardi Droga przez lodowiec fot. Facebook/DanieleNardi

Potem zabrali się za odkopywanie namiotu. W końcu, po 11 godzinach od opuszczenia bazy, dali sygnał - jesteśmy wyczerpani, ale leżymy już w śpiworach, w obozie I na wysokości 5050 metrów. Kolejny dzień odpoczywali, bo warunki się pogorszyły.

Całą noc trzymali namiot

10 marca dotarli do obozu II na wysokości 6100 metrów. Znów walczyli z głębokim śniegiem, znów nie mogli znaleźć lin poręczowych, więc pierwsze 550 metrów wspinali się bez nich. O 16 dali znać przez radio, że są w już w namiocie.

Kolejnego dnia zaczęło mocniej wiać. Nie udało im się wyruszyć z rana, wiadomości przekazywane do bazy były złe.

- Nie możemy wyjść z namiotu, wieje zbyt mocno. Niemożliwe, żebyśmy zrobili cokolwiek. Całą noc nie mogliśmy spać. Musieliśmy trzymać namiot, żeby wiatr go nie porwał. Wiało 60-70 km/h. I wieje tak nadal - przekazywał o 8 rano Alex Txikon.

Niebo otworzyło się po trzech godzinach, w końcu zaświeciło słońce, a wiatr zelżał do 30 km/h i o 11:30 ruszyli w górę. Po pięciu godzinach - tak jak planowali - dotarli do wysokości 6700 metrów, gdzie założyli obóz III. Po drodze musieli pokonać partie twardego, niebieskiego lodu.

- Pewnie w lecie to nie jest trudny odcinek, bo wszystko jest przykryte śniegiem. Ale teraz wszędzie jest lód. Na początku wspinaliśmy się po nim pod kątem 60-65 stopni, potem 50-55 - mówił Txikon.

Byli wykończeni. Od wbijania przednich kolców raków w twardy lód bolały ich palce u stóp. Plecy też oberwały, bo każdy z nich niósł 20-25 kg w plecaku (namiot, gaz, jedzenie, w sumie 600 metrów liny, śpiwory...)

Droga do obozu IDroga do obozu I fot. facebok/alextxikon Przez głęboki śnieg do obozu I fot. facebok/alextxikon

Nad ranem -30 stopni Celsjusza

Był 11 marca. Niecały miesiąc wcześniej byli w tym samym punkcie - wtedy aklimatyzowali się, czyli przyzwyczajali ciała do dużej wysokości.

W nocy znów wiało. - Spałem może z cztery godziny, wiatr trząsł namiotem - mówił Txikon. Nad ranem warunki trochę się poprawiły. - Ale każdy, nawet najmniejszy podmuch sprawia, że jest nam zimno. Nad ranem było ok. - 30 stopni - dodał.

Najpierw w górę wyszli Pakistańczycy. Plecaki mieli prawie puste - skupili się na zabezpieczeniu drogi linami. Za nimi szli Txikon i Nardi, każdy miał 20-25 kg na plecach. O 16:40 byli tylko 40 metrów poniżej grani, która prowadziła do wielkiego, śnieżnego pola niewidocznego z bazy. - Czujemy się dobrze, ale niesiemy zbyt wiele na plecach - mówili. Wtedy Muhammad Khan postanowił zawrócić - zanim jeszcze dotarli do miejsca, gdzie założyli obóz IV (7200 m.). Pakistańczyk powiedział, że jego nogi nie zniosą dalszej wspinaczki. I ruszył do bazy.

O 18 trójka pozostałych wspinaczy - Txikon, Nardi i Sadpara - przekazali przez radio, że są już w namiocie, który rozbili pośrodku śnieżnego pola, blisko spiętrzenia.

- Nanga Parbat wygląda tak, jakby na szczycie był drugi szczyt - taki nasz Szczyt Mięguszowiecki - opowiada o wyglądzie kopuły szczytowej Krzysztof Wielicki.

- Planowaliśmy wyruszyć do ataku szczytowego o północy [z 12 na 13 marca - przyp. red.], ale to stanie się trochę później. Musimy odpocząć - przekazali wspinacze.

Prognozę mieli niezłą. Wiatr miał nie przekraczać 20-25 km/h. Ale już nawet takie podmuchy sprawiają, że odczuwalna temperatura jest niższa, niż wskazuje termometr, a według prognoz mieli wyruszać przy -35 stopniach Celsjusza.

Wielicki: Żeby się tylko nie pogubili

Nagle z ataku trochę rozpaczliwego, rozpoczynającego się w śniegu po pas, zagrożonego silnymi wiatrami uniemożliwiającymi sen, zaczęła krystalizować się możliwość zdobycia szczytu.

- To może się udać. Przed nimi 1000 metrów dość skomplikowanego terenu. Będą musieli się trochę postarać, żeby znaleźć właściwą drogę. Bo te górne partie Nanga Parbat nie są takie oczywiste - z kuluaru musisz trafić w odpowiedni filarek, z filarka w kuluarek itd. Droga ma mikstowy charakter, więc też nie jest łatwo. Powinno im to zająć 6-8 godzin. Problemem może być też powrót, choć prognozy są niezłe, a w marcu dzień już dłuższy. Ale proszę uwierzyć - 1000 metrów w zimie na ośmiotysięczniku to bardzo dużo. Ale kibicuję im, niech się im uda i himalaizm idzie dalej w świat - mówił Krzysztof Wielicki, pytany przez nas wieczorem 12 marca o szanse tego ataku.

I jak się okazało kilkanaście godzin później, miał rację.

Kopuła szczytowaKopuła szczytowa fot. Facebook/DanieleNardi Kopuła szczytowa fot. Facebook/DanieleNardi

"Schrzaniliśmy"

Ruszyli 13 marca o 2 w nocy. - Nie spałem, ale chociaż trochę odpocząłem. Jest niesamowicie zimno. Nie będziemy poręczować drogi, nie teraz: poruszamy się po terenie o nachyleniu 30 stopni. Śnieg jest twardy, ale dobrze trzyma - powiedział Txikon.

Po niecałych sześciu godzinach z bazy nadeszła wiadomość.

- Nie wiem, czy nas widzicie, ale jesteśmy na ośmiu tysiącach metrów - przekazali wspinacze przez radio.

Czyli - jeśli wiadomość była prawdziwa -  pobili rekord wysokości. Tak wysoko w zimie na Nanga Parbat jeszcze nikt nie był. W sezonie 1996/1997 do wysokości 7875 metrów dotarł Zbigniew Trzmiel, członek wyprawy Andrzeja Zawady. Z kolei Tomasz Mackiewicz i Francuzka Elisabeth Revol zawrócili tej zimy z wysokości 7800 metrów.

Txikonowi, Nardiemu i Sadparze zostało więc do szczytu nieco ponad 100 metrów. Ale dwie godziny później nadszedł kolejny komunikat. Wspinacze się pogubili.

- Schrzaniliśmy. Pomyliliśmy się. W nocy, ciemności, minęliśmy kuluar, którym powinniśmy byli się wspinać. Zrobiliśmy zbyt długi trawers na wschód i z punktu, do którego dotarliśmy, nie było możliwości dalszej wspinaczki - poinformowali.

Wrócili do namiotu na wysokości 7200 metrów. Kolejnego dnia mieli zaatakować kolejny raz. Znów mieli wyruszyć o 2 w nocy. - Wcześniej się nie da, chłód jest nie do zniesienia - mówili.

Kopuła szczytowa Nanga ParbatKopuła szczytowa Nanga Parbat fot. facebook/DanieleNardi Kopuła szczytowa Nanga Parbat fot. Facebook/Daniele Nardi

8000? Nie.

Gdy odpoczywali, ich koledzy czekający na nich w bazie informowali świat o przebiegu ataku szczytowego. Do informacji, według której wspinacze dotarli na wysokość 8000 metrów, dorzucili zdjęcie i zaznaczyli ich pozycję. Tylko że już na pierwszy rzut oka było widać, że czerwone kółko, w które wzięli himalaistów, znajduje się sporo poniżej granicy 8000 metrów.

- Kiedy przyjrzymy się dokładnie zdjęciom, to będziemy mogli poczynić rozsądne obliczenia - powiedział potem Txikon. Gdy był już bezpieczny w bazie, umieścił na swoim facebooku kolejne zdjęcie. Punkt, do którego dotarli w drugiej próby był położony wyżej.

O co chodzi z drugą próbą? Gdy zorientowali się, że pomylili drogę, zawrócili i wbili się w kopułę szczytową w innym miejscu.

W sieci pojawiło się kilka opracowań, na których widać, że wspinacze zawrócili z wysokości ok. 7830 metrów.

Atak szczytowy na Nanga ParbatAtak szczytowy na Nanga Parbat fot. alextxikon.com Second try, czyli druga próba zakończyła się na wysokości ok. 7830 metrów. fot. alextxikon.com

Ciemne chwile i płacz Alego

Do ponownego ataku jednak nie doszło. Kolejnego dnia o 7:30 Txikon połączył się z bazą i powiedział, że czekają, aż się przejaśni. A potem schodzą.

O 8 znów wyciągnął radio. - Jakie warunki pogodowe będziemy mieć podczas zejścia? - zapytał kolegów w bazie. - To pytanie było niepotrzebne, wtedy zrozumieliśmy, że coś jest nie tak. Wiedzieli, jaka będzie pogoda, bo rozmawialiśmy o tym kilka razy poprzedniego dnia. Pogoda miała być dobra - piszą na stronie alextxikon.com członkowie ekspedycji na Nanga Parbat, którzy zostali w bazie.

8:30. Txikon znów łączy się z bazą. - Mamy problem. Musimy sprowadzić Alego tak szybko, jak się tylko da. Mówi coraz gorzej, gada rzeczy bez sensu i nie panuje nad swoim ciałem. To złe znaki. Porusza się wprawdzie samodzielnie, ale bardzo niezdarnie i powoli.

Sytuacja była trudna, bo droga między obozami IV i III (od 7200 do 6700 m) nie była zabezpieczona. - Nie zaporęczowaliśmy tego odcinka i robi się niebezpiecznie. Ali ciągle się przewraca.

O godz. 14 Txikon poinformował bazę, że udało im się dotrzeć do wysokości 6700 metrów. - Ali rozmawiał przez radio z Muhammadem Khanem. Rozpłakał się. To znaczy, że rozumie swoją sytuację. To dobrze - mówili.

Po krótkiej przerwie w obozie drugim, wspinaczom udało się zejść do obozu pierwszego. Tam czekał na nich Khan. Tam też Txikon, już trochę uspokojony, opowiedział, co dokładnie stało się podczas ataku szczytowego.

Ubierał skarpetki na ręce

- Widzieliśmy, że w dniu, kiedy atakowaliśmy szczyt, Ali był bardzo zmęczony, ale dopiero rano uświadomiliśmy sobie, co tak naprawdę się dzieje. Zanim ruszyliśmy do drugiego ataku szczytowego, zobaczyliśmy jak zakłada rękawice na stopy, a skarpetki na ręce. Zaczęliśmy zadawać mu pytania. Pytaliśmy o wiek jego dzieci. Odpowiedź była absurdalna. Słyszałem, w nocy dziwne dźwięki, ale nie myślałem, że z Alim dzieje się coś niedobrego - relacjonował Txikon.

Gdy bezpiecznie wrócili do bazy, zaczęli zastanawiać się, dlaczego Ali nie powiedział im, że czuje się źle.

- Ufaliśmy mu, bo dwa razy był na szczycie.  Ale podczas ataku był zdezorientowany, jakby się bał. Aż w końcu powiedział, że poszliśmy złą drogą i musimy wracać do obozu IV.

Ali czuje się coraz lepiej, choroba wysokościowa mija. Kończy się też zima na Nanga Parbat. Po raz kolejny nikomu nie udało się wejść na szczyt, ale ten rok pokazuje bardziej niż poprzednie, że jest to możliwe. Jak wysoko była międzynarodowa wyprawa Txikona, Nardiego, Khana i Sadpary dokładnie nie wiemy, ale ze zdjęć wynika, że dotarła na ok. 7800 metrów. Tak wysoko ponad miesiąc wcześniej byli też Mackiewicz i Revol. Jeszcze nigdy w historii góry nie było w jednym roku dwóch tak zaawansowanych prób jej zdobycia w zimie.

Śledź autora na twitterze @deszczep

Copyright © Agora SA