Sebastian Kawa chce przelecieć nad Antarktydą szybowcem jako pierwszy w historii. ''W Marambio słońce prawie nie zachodzi''

Rok temu jako pierwszy przeleciał nad Himalajami, teraz organizuje wyprawę na Antarktydę. - W bazie arktycznej Marambio nie ma prawdziwej nocy, słońce świeci nawet 21 godzin. Tylko że to baza argentyńska, a z Argentyńczykami jest problem - mówi Sebastian Kawa.

Polub nas na Facebooku. Będzie ciekawie >>>

Sebastian Kawa to najbardziej utytułowany pilot w historii szybownictwa. Początkowo uprawiał z powodzeniem żeglarstwo. Wygrał kilkukrotnie mistrzostwa Polski, zwyciężył też w Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży. I być może dziś dalej byłby kojarzony z żaglami, gdyby nie fakt, że jego klub nie dysponował sprzętem dla pełnoletnich zawodników. 18-letni Kawa musiał więc o żaglach zapomnieć.

Na szczęście, dwa lata wcześniej uzyskał III klasę (podstawową) pilota szybowcowego.

Do tej pory zdobył dziesięć tytułów mistrza świata. To sprawia, że jest również najbardziej utytułowanym polskim sportowcem. Wyprzedził znacznie dotychczasowego rekordzistę, Ingo Rennera z Australii, który w mistrzostwach świata triumfował czterokrotnie. Takie mistrzostwa to dwa tygodnie walki w różnorodnych warunkach klimatycznych i terenowych.

A ponad rok temu jako pierwszy człowiek przeleciał szybowcem nad Himalajami. Teraz ma kolejny cel - Antarktyda.

***

Dominik Szczepański: Od pana przelotu nad Himalajami minął już ponad rok.

Sebastian Kawa: Im więcej czasu mija od tej wyprawy, tym mocniejszą mam świadomość, że był to duży sukces. Zwłaszcza organizacyjny, bo żeby otrzymać wszystkie pozwolenia, musieliśmy pokonać prawdziwe "Himalaje biurokracji". Po ostatnich trzęsieniach ziemi w Nepalu upłynie wiele czasu, by coś takiego dało się powtórzyć. Mieliśmy więc dużo szczęścia.

Udowodniliśmy, że nad Himalajami można latać na szybowcu bez silnika. Pomimo tego, że praktycznie nie ma tam gdzie lądować, to da się znaleźć prądy powietrzne, które umożliwiają powroty do tych niewielu lądowisk. Te prądy działają w identyczny sposób jak wszędzie indziej. Technicznie rzecz biorąc - jeśli umiesz latać w Alpach, to możesz latać w Himalajach.

Warunki nie są bardziej ekstremalne?

- Często lata się nad chmurami szczelnie pokrywającymi to, co pod nami. Te chmury unoszą się na wysokości 4000-5000 metrów. Problemem jest też wiatr o sile ponad 200 km/h. Ale już powyżej szczytów latanie jest normalne. Trzeba pamiętać, że skoro lata się tam na takiej wysokości, to szybowiec musi być inaczej przygotowany. Ważna jest zwłaszcza aparatura tlenowa. Najbardziej komfortowym rozwiązaniem byłaby kabina ciśnieniowa, bo tlen podawany przez maskę nie jest już wystarczający. Idealnie byłoby zwiększyć w jakiś sposób ciśnienie.

Prawdziwym zapasem paliwa dla szybowca jest wysokość. Z każdego kilometra w pionie jesteśmy stanie "wyciągnąć" nawet 50 kilometrów w poziomie. Latając nad Himalajami na wysokości 9000 metrów, da się nawet polecieć do Indii. Najgroźniejsze w Himalajach były więc loty na małej wysokości, gdzie mogliśmy liczyć tylko na termikę. Margines błędu był minimalny.

To były pana najtrudniejsze loty w karierze? Czy może w Pucharze Świata bywa ciężej?

- To inne rodzaje trudności. W Himalajach mogliśmy latać bezpiecznie. Mieliśmy dużo czasu, nie spieszyliśmy. W zawodach szybowcowych musimy wykorzystywać warunki jak najszybciej, bo inaczej inni zrobią to przed nami. Często trzeba polecieć na małej wysokości w terenie, w którym normalnie zachowalibyśmy się inaczej.

Teraz chce pan przelecieć nad Antarktydą.

- To miejsce, gdzie jeszcze szybowców nie było. Projekt jest trudny do przygotowania, ale myślę, że wiele osób już o tym myślało. Na szczęście Polska jest obecna na Antarktydzie. Mamy Polską Stację Antarktyczną im. Henryka Arctowskiego i komitet, który zajmuje się badaniami tamtego rejonu. Dzięki temu łatwiej będzie zorganizować potrzebne zezwolenia i sam pobyt. Wyprawę planuję rozpocząć w grudniu 2015 roku i zakończyć w lutym 2016.

Słyszał pan o planach innych szybowników? Ktoś rozmawiał już o wyprawie na Antarktydę?

- Nie, ale to tak oczywisty kierunek, że na pewno ktoś już o tym myślał.

Dlaczego oczywisty?

- Na Antarktydzie jest bardzo długi łańcuch górski. Na samym Półwyspie Antarktycznym ma on 750 kilometrów długości. Przy silnym wietrze, najlepiej z zachodu, można pokonywać tam długie dystanse. Pomaga też długi dzień. Nic, tylko latać.

A jak tam przetransportować szybowiec?

- Rozmawialiśmy już z różnymi spedytorami, którzy zaopatrują antarktyczne bazy. Dorzucimy im naszą skrzynię z szybowcem i ją przewiozą.

Szykuje pan jakiś specjalny szybowiec?

- W Polsce szybowców z możliwością samodzielnego startu jest zaledwie kilka. Potrzebujemy dwuosobowego, a takie są tylko dwa. Zabieram jeden z nich, ten sam, którym lataliśmy nad Himalajami. Właściciel zgodził się go udostępnić.

Czyli wszystko już zaplanowane?

- Pozostał jeden, poważny problem. Najchętniej wystartowalibyśmy z bazy Marambio, leżącej na wyspie Seymour, blisko Półwyspu Antarktycznego. Baza leży po stronie zawietrznej, gdzie występują zjawiska falowe. Ale to baza argentyńska.

Czym jest ta fala?

- Proszę wyobrazić sobie strumień. Woda przepływa nad skałami na dnie. A za przeszkodą pojawiają się małe fale. Tak samo się dzieje w atmosferze za wierzchołkami gór, za pasmami górskimi. To odchylenie od poziomu strumienia wiatru pozwala nabierać wysokości. Latamy tak samo, jak surferzy ślizgają się po falach.

Dlaczego Marambio?

- Wytłumaczę na przykładzie naszych Tatr. Jeżeli halny wieje z południa, to po południowej stronie Tatr pada, a chmury są bardzo nisko. Ale po północnej stronie powietrze jest odsuszone, robi się przezroczyste i mamy słoneczną pogodę.

Po drugiej stronie gór na Półwyspie Antarktycznym chmury pokrywają niebo często na wysokości 300 metrów. Właśnie tam, na Wyspie Króla Jerzego, znajduje się polska baza.

A w Marambio świeci słońce.

- Nawet przez 21 godzin, nie ma prawdziwej nocy - tylko zmierzch.

Cały problem polega na tym, że to baza argentyńska. Z Argentyńczykami nie jest tak łatwo. Próbujemy ich namówić, ale sprawa utknęła. W Argentynie jest teraz impas polityczny. Mam wrażenie, że jeśli nie dostaniemy zgody bezpośrednio od tamtejszych władz, to będzie ciężko.

Czym różnią się przygotowania szybowca od tych sprzed wyprawy w Himalaje?

- Tak naprawdę, jeśli w szybowcu sprawne są stery, to pilot jest w stanie spokojnie sobie poradzić na Antarktydzie. Na pewno przydałaby się lepsza aparatura tlenowa niż ta, którą mieliśmy w Himalajach. Loty mogą odbywać się na wysokości 8000-9000 metrów i trwać długo. Aparatura, którą lataliśmy w Himalaje dobrze działała na wysokości 6000 metrów. Wyżej był problem. Trzeba będzie zwiększyć też zbiornik paliwa. Normalnie można do niego wlać 8 litrów. Na Himalaje powiększyliśmy go do 23 litrów. Daje nam to 45 minut lotu na silniku. Przy silnych wiatrach to bardzo mało.

Najlepiej byłoby się znaleźć na miejscu. Tam już wszystko będzie proste (śmiech).

Niskie temperatury nie będą problemem przy starcie?

- Problematyczne może być tylko uruchomienie silnika, a ten ma akurat wtrysk, więc powinien sobie poradzić. Mniejsza temperatura wręcz pomaga w lataniu. Zjawiska falowe są intensywniejsze. Fala jest bardziej stroma i krótsza, więc noszenia, które można niej uzyskać, są mocniejsze.

Są jeszcze białe plamy na mapach szybowników?

- Oczywiście, jest dużo takich miejsc. Wystarczy, że gdzieś nie ma lądowisk. Np. Alaska jest bardzo mało zbadanym rejonem dla lotnictwa bezsilnikowego. Albo Azja. Przypuszczalnie najlepszymi miejscami do latania byłyby Kazachstan lub Pakistan, ale nikt jeszcze tam nie latał szybowcem.

Śledź autora na twitterze @deszczep

Copyright © Agora SA