Psim zaprzęgiem dookoła Ziemi Baffina, czyli 120 dni arktycznej zimy

Że to w ogóle możliwe, Sarah dowiedziała się od mamy. Zabrała chłopaka, kilkanaście psów, 30 kilogramów czekolady, strzelbę na niedźwiedzie i dodatkowe skarpetki, na wypadek, gdyby papier toaletowy za szybko się skończył. Zbudowała sanie i ruszyła w trwająca cztery miesiące wyprawę. Cel: 6400 kilometrów wokół arktycznej Ziemi Baffina.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Ani zimno, ani niedźwiedzie, ani lód topiący się pod nogami i zwiastujący coraz bliższą wiosnę nie spędzały im snu z powiek. Najtrudniejszą rzeczą na tej wyprawie było zmotywowanie psów. Jak sprawić, by przez 6400 kilometrów biegły z taką samą energią? - Czasami po prostu nudziły się drogą i wtedy zwalniały. Wydawało się, że mają już dość. Ale po chwili przyspieszały, bo zauważyły jakiegoś ptaka albo interesowały się śladami skutera śnieżnego. Cały czas musieliśmy się więc bawić w cheerleaderki i zapewniać psom rozrywkę - opowiadają Sarah McNair-Landry i Erik Boomer. Dwójka dzięki mocy kilkunastu kanadyjskich psów eskimoskich w ciągu 120 dni okrążyła Ziemię Baffina. Wcześniej ta sztuka udała się tylko raz - 25 lat temu dokonali tego rodzice Sary - Paul Landry i Matty McNair. Towarzyszyły im psy i para przyjaciół - Jeff i Rosemary Murray.

Sarah miała dobre podstawy, by powtórzyć wyczyn rodziców. Wychowała się na dalekiej północy, w cieniu matki, która dopiero po pięćdziesiątce nieco zwolniła i przestała prowadzić polarne ekspedycje. Sarah już w wieku 18 lat zdobyła na nartach biegun południowy, a kilka lat później północny. Potem prowadziła tam wyprawy jako przewodnik. Boomera, fotografa współpracującego m.in. z National Geographic, poznała kilka lat temu na Hawajach. CV miał niezłe, bo w 2011 roku wraz Johnem Turkiem jako pierwsi okrążyli na kajakach i nartach arktyczną Wyspę Ellesmere'a. Szybko zostali parą, a żeby spędzić ze sobą więcej czasu, postanowili uczcić 25-lecie wyprawy rodziców Sary.

- Gdy psy były już całkowicie znudzone i nic nie pomagało wymyśliliśmy, żeby wykorzystać fakt, że u jednej z suk zaczęła się cieczka. Wysyłaliśmy ją wtedy na front zaprzęgu, a cała reszta biegła ile tchu, żeby ją złapać - opowiadają.

Kanadyjskie psi eskimoskieKanadyjskie psi eskimoskie instagram/eboomer Kanadyjskie psy eskimoskie źródło: instagram/eboomer

Meczet na końcu świata

Ziemia Baffina to piąta największa wyspa świata. W Arktyce rozmiarami ustępuje tylko Grenlandii, a jej większa część leży za kołem podbiegunowym północnym. Zamieszkuje ją kilkanaście tysięcy ludzi, głównie Inuitów. Sarah wraz z mamą mieszka w Iqaluit, największej osadzie na Ziemi Baffina. To młode miasteczko. Założono je w 1942 rok (pod nazwą Frobisher Bay), by amerykańskie samoloty lecące na wojnę do Europy, miały gdzie uzupełniać paliwo. W 1987 roku zmieniono nazwę na miejscową - Iqaluit, czyli "miejsce wielu ryb".

Do świata jest stąd daleko i vice versa, rzadko docierają do nas wieści z tamtych stron. W 2002 roku można było usłyszeć o miasteczku przy okazji Igrzysk Arktycznych, które Iqaluit współdzieliło z grenlandzkim Nuuk. Zawody się udały, za rok znów te dwa miasta przyjmą sportowców. W tym roku w Igaluit stanął pierwszy meczet. Korzystają z niego głównie imigranci z Sudanu, Libanu i Egiptu, którzy na kanadyjskiej dalekiej północy postanowili szukać pracy. Meczet został ochrzczony przez kanadyjską prasę "meczecikiem w tundrze", od tytułu popularnego serialu telewizyjnego "Meczecik na prerii" ("Little Mosque on the Prarie" w telewizji CBC).

Skarpety toaletowe

Sarah przygotowując się do wyprawy dookoła Ziemi Baffina korzystała z dzienników swoich rodziców. Zresztą, jej mama wieczory poprzedzające początek ekspedycji spędziła szyjąc im ręcznie większość ubrań. Chcieli zrobić to tak, jakby czas się zatrzymał i te 25 lat niewiele zmieniło. Oczywiście nie wyszło idealnie: mieli ze sobą GPS, lepsze aparaty, ciuchy z lepszych materiałów.

Ale już sanie zbudowali sami. Użyli do tego drewna z sosny i dębu. Na nie zapakowali jedzenie dla siebie i psów, w tym 30 kilogramów czekolady. I papier toaletowy, chociaż Boomer z uśmiechem przyznaje, że o to akurat był spokojny, bo wziął dużo zapasowych skarpet.

Przejazd po lodziePrzejazd po lodzie instagram/eboomer Przejazd po lodzie. Źródło: instagram/eboomer

- Dobrze, że zaczęliśmy wyprawę z domu Sary, bo odpadło wiele kosztów. Nie musieliśmy nigdzie lecieć i ściągać tam psów. Zrobiliśmy tę wyprawę po kosztach, tak tanio jak tylko się da. Zresztą, ja właściwie nie mam żadnych pieniędzy. Gdy jadę na południe, to mieszkam w samochodzie - opowiada Boomer.

Ruszyli 1 lutego 2015 roku, czyli dziesięć dni wcześniej niż 25 lat temu rodzice Say. A to dlatego, żeby zdążyć przed arktyczną wiosną, gdy lód zaczyna zamieniać się wodę. Momentami poruszali się bardzo wolno, czasem nawet z prędkością 1 km/h, szukając drogi w lodowych labiryntach powstałych w korytach zamarzniętych rzek.

Łopatą w niedźwiedzi łeb

Sarah zabrała ze sobą flary na wypadek spotkań z niedźwiedziami. Wzięła też swoją strzelbę (kaliber 12 mm). - Ale to ostateczność. Zawsze staram się wystraszyć niedźwiedzia. Najlepszym sposobem jest zacząć na niego głośno kląć i krzyczeć. Można też podbiec w jego kierunku i spróbować go odgonić - mówi Sarah.

Kiedyś niedźwiedź zaskoczył ją i jej brata w namiocie. Spali, gdy podszedł i zaczął szarpać tropik. Zaczęli krzyczeć i kopać go z całych sił. Na moment się wycofał. Wtedy Sarah pobiegła po broń, a jej brat znalazł łopatę i gdy niedźwiedź wrócił, zdzielił go nią. Znalazł jeszcze flarę i cisnął nią w niedźwiedzia, który potem zaczął zbliżać się w kierunku Sary. Dziewczyna wystrzeliła ze strzelby, kula przeleciała nad głową zwierzęcia.

Sara ze swoją strzelbąSara ze swoją strzelbą instagram/eboomer Sarah ze strzelbą. Źródło: instagram/eboomer

- Ludzie myślą, że gdy niedźwiedź się zbliży, to trzeba go zastrzelić, ale jeśli ktoś zna się na niedźwiedziach to wie, że strzelać należy tylko w wyjątkowych przypadkach, gdy trafimy na bardzo agresywnych osobników. Odganianie naprawdę działa. Poza tym dobrze mieć przy sobie Sarę, która nie boi się pobiec prosto na niedźwiedzia z czymś małym w ręku - śmieje się Boomer.

Poza tym, naturalną ochronę wzięli też ze sobą. Inuici od wieków polowali na niedźwiedzie z psami. - Psy czują, kiedy niedźwiedź się zbliża i wtedy nas budzą. To miło, gdy budzą cię 30 sekund przed pojawieniem się niedźwiedzia w obozowisku - opowiadają Sara i Erik.

Na noc często ustawiali psy w formacji "v". - Rozstawienie psów w kole byłoby lepsze, ale nie mieliśmy ich aż tylu. Poza tym rozstawienie ich w formację "v" było łatwiejsze - mówi Boomer.

Formacja o kształcie litery 'v', zabezpieczenie przed niedźwiedziami. Źródło:instagram/eboomerFormacja o kształcie litery 'v', zabezpieczenie przed niedźwiedziami. Źródło:instagram/eboomer Formacja o kształcie litery 'v', zabezpieczenie przed niedźwiedziami. Źródło:instagram/eboomer Formacja o kształcie litery 'v', zabezpieczenie przed niedźwiedziami. Źródło:instagram/eboomer

Nadchodzi wiatr

Dziennie jechali przez 12 godzin. Kilka kolejnych zabierało im rozłożenie obozu, zagotowanie wody i przygotowanie jedzenia. Na sen zostawało ok. 6 godzin.

Po czterech dniach skontaktował się z nimi Willie, znajomy z Iqualit. Powiedział, że w ich kierunku zmierza potężna burza i radził, by zbudowali okopy ze śniegu. Wiatr miał wiać z prędkością 90 km/h. Akurat zdążyli wjechać na wysoki płaskowyż. Zmierzali w kierunku Pangnirtung -  pierwszej osady na ich trasie. - Płaskowyż leży znacznie powyżej Iqaluit i zawsze jest tu zimniej o 10-15 stopni Celsjusza. W Iqaluit w ten dzień było jakieś -40 stopni i wiało jakieś 70-90 km/h. U nas było więc gorzej. Psy nie chciały biec w takich warunkach. Nagle zawróciły - opowiada Boomer.

Wtedy jedna z lin owinęła się dookoła nogi Sary, a psy pognały w dół wzgórza. Sarah fiknęła i znalazła się pod saniami. Po chwili jej noga wpadła pod płozę. Obróciło ją, więc nawet nie widziała, czy psy nie przeciągną jej za chwilę po skałach. - Nic nie widziałam. To był dopiero czwarty dzień wyprawy, a ja myślałam o tym, że za chwilę będę miała złamaną nogę - wspomina. Boomer szybko ściągnął narty i zaczął nimi machać starając się zmusić psy do zatrzymania się. Spadła mu rękawica, więc trzymał narty w nagiej dłoni. - Nigdy nie czułem takiego zimna. Wiatr obniża temperaturę, więc jeśli go doliczyć, to myślę, że było z -70 stopni Celsjusza - mówi.

Przejazd po zamarzniętej rzecePrzejazd po zamarzniętej rzece instagram/eboomer Przejazd po zamarzniętej rzece. Źródło: instagram/eboomer

Gdy psy się zatrzymały Boomer podbiegł do Sary. Wszystko było OK. Mieli szczęście, bo z powodu burzy widoczność spadła do niecałych 20 metrów. Gdyby psy pociągnęły ją dalej, mogliby się już nie znaleźć. Na saniach był namiot, telefon, jedzenie. Wszystko. - Sanie to statek matka, bez nich jesteś skazany na siebie - mówi Sarah.

Nie samym psim zaprzęgiem człowiek żyje

Sarah chciała dotrzeć w miejsca, które w dziennikach opisywali ich rodzice. Po drodze odwiedzili np. Qappik Attagutsiak, 94-letnią staruszkę, która mieszka sama w malutkim domku w Arcitc Bay. Tę okolice Inuici zamieszkują od prawie 5000 lat, ale w samym Artic Bay żyje ich nieco ponad 800. Swój ośrodek prowadzi tutaj Ministerstwo Obrony Kanady. W miasteczku funkcjonuje kilka drużyn sportowych, a co czwartek odbywają się zajęcia artystyczne.

Średnia roczna temperatura w Arctic Bay to -12 stopni Celsjusza, w lutym i marcu termometry rzadko pokazują więcej niż -30. Najniżej w historii miarka spadła na -53 stopnie, a wiatr obniżył temperaturę o kolejne 20.

94-letnia Qappik Attagutsiak w swojej chatce94-letnia Qappik Attagutsiak w swojej chatce instagram/eboomer 94-letnia Qappik Attagutsiak w swojej chatce. Źródło: instagram/eboomer

Chatka ma 175 cm wysokości, a drzwi ok. 90 cm. Kobieta ogrzewa ją przez cały rok dzięki kilku kudlikom, czyli tradycyjnym inuickim kagankom, w których spala się tłuszcz fok. - Qappik żyje w najbardziej tradycyjny sposób spośród wszystkich mieszkańców Arktyki, których spotkałam. Podczas naszego spotkania świergotała z dziecięcą energią, a z twarzy nie schodził jej wielki uśmiech, który odbijał się w jej oczach - wspomina Sarah.

Qappik dalej łowi robi, a ze skóry fok szyje rękawice i buty dla innych. - Z foczą skórą pracuje się bardzo trudno, ale jej wyroby były jednymi z najlepszych, jakie w życiu widziałam. Często odwiedza ją rodzina i przyjaciele, którzy wpadają, by zaczerpnąć od niej trochę energii i wiedzy. Chętnie dzieli się historiami o długich wyprawach psich zaprzęgów i dawnym życiu - opowiada Sarah

Żeby nie żałować życia

Po 120 dniach Sarah i Erik wjechali do Iqualik. Pokonali 6400 km, okrążyli Ziemię Baffina, odwiedzili kilka miast (Igloolik, Pangnirtung, Qikiqtarjuaq, Clyde River, Pond Inlet i Arctic Bay), gdzie szukali śladów ludzi, których rodzice Sarah spotkali 25 lat wcześniej  Dzienniki rodziców Sarah okazały się świetnymi przewodnikami. Lodowy świat niewiele zmienił się w ciągu 25 lat. Po powrocie przyznali, że czytając zapiski wieczorami w namiocie. - Z tych pamiętników sprawdziło się nam tyle rzeczy, że pod koniec wyprawy czytając je, mówiliśmy do siebie: "to przytrafi się nam, bo przytrafiło się im" - kończy Sarah.

Na pytanie jednego z dziennikarzy, który zapytał, czy nie szkoda jej tylu dni życia na błąkanie się po Arktyce, odpowiedziała: - Nie wiem ile razy będę mogła pojechać na trwającą 120 dni wyprawę. Dlatego za każdym razem, gdy mogę coś takiego zrobić, to czuję się z tym dobrze. Czuję, że zrobiłam coś, dzięki czemu nie będę żałowała mojego życia.

Zorza polarna, częsty widok za kołem podbiegunowymZorza polarna, częsty widok za kołem podbiegunowym Zorza polarna, częsty widok za kołem podbiegunowym. Źródło: instagram/eboomer Zorza polarna, częsty widok za kołem podbiegunowym. Źródło: instagram/eboomer

Pisząc tekst o Sarze i Eriku korzystałem głównie z wywiadów, których udzielili serwisowi explorersweb.com, magazynowi Vice i stronie cbc.ca.

Śledź autora na twitterze @deszczep

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.