We wtorek po godz. 18 dwa światełka wychyliły się zza skały, która oddziela bazę Diamir od początku drogi Messner-Messner-Eisendle-Tomaseth. Kilkadziesiąt minut później w bazie pojawili się Simone Moro i Tamara Lunger.
Moro siedział w swoim wielkim namiocie przypominającym iglo i ogrzewał palce dłoni nad palnikiem. Po chwili dołączyła do niego Lunger. Włoch przyłożył jej mały palec prawej ręki do policzka.
- Zimny.
Potem wyciągnął z butów elektroniczne podgrzewacze, a z kieszeni telefon. Wkładki były połączone z telefonem bluetoothem. - To nowa technologia. Mogę telefonem sterować temperaturą w butach - tłumaczy.
Zjawili się w bazie dwie godziny po zmroku. Zeszli z wysokości 5800 m n.p.m. - Nie byliśmy pewni, jaka pogoda będzie w środę. Być może będzie wiało 60 km/h. Poza tym nie mieliśmy nic do jedzenia. W górę wzięliśmy tylko trochę sera i salami. Przez ostatnie dwa dni poza kilkoma herbatnikami nie jedliśmy właściwie nic - mówi Moro.
Poszli w górę na lekko z małymi plecakami. Ich celem była aklimatyzacja, ale nie dotarli wysoko. Na wysokości 5800 metrów spotkali Tomasza Mackiewicza i Elizabeth Revol.
- Poruszają się bardzo wolno. Rozłożyli namiot w bardzo niebezpiecznym miejscu. Jeśli przejdzie tamtędy lawina, to ich porwie - mówi Włoch.
Według prognoz, którymi dysponuje Moro, w czwartek ma być bardzo dobra pogoda, ale w piątek wiatr w okolicach szczytu może już osiągać prędkość 80 km/h.
- Mam inne prognozy, zobaczymy, które się sprawdzą - mówi z kolei Daniele Nardi, który z Alexem Txikonem i Alim Sadparą planuje w czwartek ruszyć na drogę Kinshofera.
Muszą się spieszyć, bo za tydzień nad Nangę nadejdzie jet-stream, wiatr, który uniemożliwi jakąkolwiek akcję górską.
- W kolejny wtorek ma wiać z prędkością nawet 200 km/h. I tak przez następne dwa tygodnie - kończy Moro.
Partnerami wyjazdu są Pajak Sport i The North Face.