Akcja w Wielkiej Świstówce. Serce speleolożki nie biło prawie siedem godzin

To była jedna z najbardziej spektakularnych akcji TOPR-u i Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej. Udało się uratować speleolożkę, która spędziła pod śniegiem 110 minut. Jej serce nie było przez 6 godzin i 45 minut.

W sobotę 21 lutego 2015 roku od rana trwały poszukiwania dwóch taterników, którzy dzień wcześniej mieli zaatakować Kościelec Drogą Kochańczyka. Nie wpisali się na do książki wyjść. Ratownicy ruszyli, by sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku, ale akcja nie była konieczna, bo taternicy w międzyczasie wrócili. Okazało się, że zabiwakowali w górach.

Do południa było spokojnie. O 13:55 TOPR został powiadomiony, że w rejonie Zmarzłego Stawu taternika zabrała lawina. Doznał urazu kręgosłupa. Miał szczęście, bo nie był został zasypany. Po rannego wspinacza ruszył śmigłowiec, ale warunki tego dnia były trudne. Helikopter zawrócił do bazy, a z Hali Gąsienicowej ruszyła czteroosbowa ekipa ratowników. O 18:27 udało się taternika przetransportować do Brzezin. Tam czekała karetka.

Nie minęło pół godziny, a potrzebna była kolejna interwencja. Ratownik z Morskiego Oka powiadomił centralę TOPR, że pod Rysą Strzeleckiego deska śnieżna strąciła taternika. O 15:15 ratownik dotarł do poszkodowanego.

Słowem, zwykły dzień z życia TOPR-u. Aż do kolejnego telefonu, który zadzwonił pół minuty po ostatnim.

Lawina w Wielkiej Świstówce

Maciata usłyszał, że w Wielkiej Świstówce w Dolinie Miętusiej lawina zabrała cztery osoby. Byli to speleolodzy z Krakowa. Jedna osoba nie doznała żadnych obrażeń, druga była częściowo przysypana, a dwie następne znalazły się w całości pod śniegiem. Wiatr był zbyt mocny, by posłać śmigłowiec, więc o 14:50 z Doliny Kościeliskiej ruszyła grupa ośmiu ratowników. Zabrali ze sobą sprzęt do poszukiwań i reanimacji oraz psa, która miał im pomóc znaleźć przysypanych.

Gdy ratownicy dotarli na miejsce o 16:22, spod śniegu wydobywana była jedna z dziewczyn. Reanimacja nie pomogła. Dziewczyna nie żyła. Druga dziewczyna pod śniegiem spędziła 110 minut, ale żyła, gdy ją odkopano. To niezwykłe, bo po godzinie spędzonej pod śniegiem szanse na przeżycie wynoszą tylko kilka procent.

Transport poszkodowanej speleolożki był dramatyczny. Warunki były bardzo trudne, ratownicy musieli wykonywać masaż serca. Speleolożka była w głębokiej hipotermii. O 20 poszkodowana znalazła się w Kirach, gdzie czekała na nią karetka ze Szpitala Powiatowego w Zakopanem. Zmierzono temperaturę ciała speleolożki - 16,9 stopnia Celsjusza. Karetka dojechała do Nowego Targu. O 21:57 wystartował śmigłowiec, który zabrał wychłodzoną dziewczynę do szpitala Jana Pawła II w Krakowie. Tam czekali na nią pracownicy Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej.

Szczęśliwe zakończenie

Aparatura utrzymująca krążenie pozaustrojowe wspomagała jej organizm przez 91 godzin. Jej serce nie biło w sumie przez sześć godzin i 45 minut. 26 dni później dziewczyna opuściła szpital.

Więcej szczegółów o tej akcji można przeczytać w artykule Bartka Dobrocha w ''Tygodniu Powszechnym''.

W tym artykule całą sytuację komentuje Andrzej Górka, ratownik górki i medyczny, który brał udział w akcji.

- Ta kobieta właściwie była martwa. Żyje dzięki temu, że my i inne służby potraktowaliśmy ją jak osobę, która może przeżyć.

 

Partnerem cyklu o TOPR jest Skoda.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.