Bernadette McDonald: Po co wspinać się w tłumie?

- Po co wspinać się tymi wszystkimi ludźmi dookoła i z dodatkowym tlenem? Z niezaspokojonej ambicji? Jest tyle miejsc, gdzie możesz być sam na sam z górą - zastanawia się w rozmowie z off.sport.pl Bernadette McDonald, kanadyjska pisarka, autorka m.in. ''Ucieczki na szczyt''.

Bernadette McDonald to kanadyjska pisarka. Rok temu wydała książkę ''Ucieczka na szczyt'', w której opisuje złotą erę polskiego himalaizmu i fenomen dominacji Polaków w Himalajach w latach 70. i 80. Książka wygrała Banff Mountain Book Festival w Kanadzie oraz otrzymała prestiżową brytyjską nagrodę Boardman Tasker Prize. McDonald przyjechała do Warszawy w związku z 9. Warszawskim Przeglądem Filmów Górskich.

Minął rok od wydania ''Ucieczki na szczyt''. Jak ludzie zareagowali na twoją książkę?

- Szczerze mówiąc przytłoczyła mnie ich reakcja. Nie marzyłam o czymś takim. Pisałam małą książkę, w małym wydawnictwie. Liczyłam na mały odzew ludzi, ale za to tej ważnej garstki osób, dla których ją pisałam. Wiem, że z książkami jest tak, że kiedy wygrywają nagrody, zaczynają skupiać na sobie uwagę. Ta książka miała to szczęście, że zebrała wiele dużych nagród. Ale jeszcze ważniejsze jest, że ludzie mówią mi: w końcu ktoś opowiedział polską historię, która przecież jest bardzo ważna.

Dlaczego wybrałaś właśnie polskich wspinaczy?

- Przecież ci właśnie powiedziałam: bo to bardzo ważne. To historia, która za granicami Polski nie była opowiedziana. I poza kilkoma osobami, nikt jej dobrze nie znał.

Wszystko w tej książce było właściwe? Zmieniłabyś coś?

- Musiałam zrezygnować z wielu historii, zostawić je. Teraz pewnie podzieliłabym materiał na dwie książki. W książce jest dużo zalążków opowieści, których nie mogłam rozwinąć, wiele osób o których tylko wspomniałam. A to wszystko potencjalne historie.

Gościłaś na górskich festiwalach na całym świecie. Są między nimi jakieś różnice?

- Są przeróżne. W niektórych miejscach na sali widzę tylko stare twarze, gdzie indziej publiczność jest bardzo młoda. Przykładowo różnica między festiwalem we włoskim Trydencie, a tym w Krakowie jest ogromna. W Krakowie spotkałam masę młodych ludzi, są tam też zawody dla wspinaczy. W Trydencie też jest wspaniale, bo nie wiadomo, jaką sędziwą górską legendę spotkasz na festiwalu. To po prostu dwie inne bajki.

Czy dzisiejsza kultura górska jest inna od tej z twoich książek?

Z pewnością. Sposób w jaki media kreują górskie tematy... Wszystko odbywa się błyskawicznie. Historie opowiadane są w zasadzie minuta po minucie. Nie chciałbym rozsądzać, czy to dobre, bo przecież takie relacje są o wiele bardziej ekscytujące. Z drugiej strony są niedokładne, niewypośrodkowane, często bełkotliwe. To wpłynęło na całą górską kulturę. Jesteśmy jej członkami i oczekujemy na kolejne i kolejne informacje.

Co myślisz o coraz większej liczbie komercyjnych wypraw w góry? O biznesie na Mount Evereście?

Biznes to dobre słowo. Wspinanie się z tlenem może i jest miłe, dla tych którzy to robią. Zależy jakie ma się nastawienie. Wiem, że ja bym tak nie chciała. Może cieszyłabym się zaraz po powrocie do domu, ale po przemyśleniu nie chciałbym się tak wspinać. Z tymi wszystkimi ludźmi dookoła. Bo dlaczego się to robi? Z niezaspokojonej ambicji? Są tysiące miejsc w górach, w których jest pusto. Możesz tam pojechać. Tylko ty i góra. Biznes kręci się dookoła Korony Ziemi. Gdzie indziej jest całkiem nieźle. Nawet szczyty z Korony mają przecież nieuczęszczane albo nieodkryte jeszcze drogi.

Piszesz coś nowego?

Pracuję obecnie nad książką o Kanadzie. Gór tam będzie niewiele, ale mam kilka pomysłów na kolejne pozycje w tej tematyce. Jeszcze nie zdecydowałam, w co włożyć ręcę. Poczekajmy do wiosny

rozmawiał Dominik Szczepański

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.