Polak na Mont Blanc - nieprzygotowany amator pełen roszczeń. Francuzi zbulwersowani

Polski turysta zażądał, by do schronu na zboczach Mont Blanc przyleciał po niego helikopter z ratownikami. Nie był ranny, jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo, a obok znajdował się przewodnik wysokogórski, który mógł go sprowadzić w dół. Kiedy ratownicy odmówili akcji, Polak próbował zamówić prywatny śmigłowiec, co rozwścieczyło miejscowych. - Polacy nie są lubiani w Alpach właśnie przez takie sytuacje - mówi ratownik TOPR i przewodnik wysokogórski IVBV Grzegorz Bargiel.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Co roku Mont Blanc (4810 m.n.p.m.), najwyższą górę w Alpach atakuje ok. 25 000 osób. Wiele z nich nie posiada wystarczającego doświadczenia, by samotnie wejść i zejść ze szczytu.

Na stronie Daily Telegraph ukazał się artykuł Henry'ego Samuela, korespondenta angielskiej gazety we Francji. Samuel opisuje historię polskiego turysty, którego zachowanie zbulwersowało ratowników pogotowia wysokogórskiego z Chamonix i burmistrza pobliskiego Saint-Gervais. Sytuacja stała się przyczyną do wznowienia dyskusji na temat kwalifikacji i wyobraźni osób, które samotnie próbują zdobywać Mont Blanc.

Żądania wystraszonego Polaka

Na początku lipca na wierzchołek Mont Blanc próbował wejść Polak mieszkający na co dzień w Aberdeen (Szkocja). Z informacji gazety wynika, że dotarł on do Refuge du Gouter, schroniska (a raczej schronu) zbudowanego na wysokości 3835 m.n.p.m., które jest ostatnim przystankiem w drodze na szczyt.

Polski turysta, bo wspinaczem nazywać go nie wypada, miał zadzwonić stamtąd po pogotowie wysokogórskie i powiedzieć, że nie uda mu się zejść o własnych siłach do położonego niecałe 700 metrów niżej schroniska Tete Rousse.

- Nie czuł się na siłach by zejść, bo był wystraszony. Okazało się, że akurat w jego pobliżu znajdował się przewodnik wysokogórski, który zaproponował mu pomoc, ale Polak mu odmówił i zażądał natychmiastowej akcji ratunkowej z wykorzystaniem śmigłowca - mówi gazecie Patrice Ribes z wysokogórskiego pogotowia ratunkowego w Chamonix. I dodaje: - Powiedzieliśmy mu, że skoro nie jest ranny, a jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, to my po niego nie przylecimy. Niech odpocznie i wróci o własnych siłach.

- Odmówienie pomocy, to śliska sprawa, ale jeśli w tym przypadku nie było zagrożenia życia, a polski turysta miał po prostu kaprys, by zlecieć helikopterem, to ratownicy nie musieli udzielać mu wsparcia. Poza tym - nie wynajął przewodnika wysokogórskiego, więc jakby pokazał, że decyduje się na samotną akcję - mówi Grzegorz Bargiel, ratownik TOPR i przewodnik wysokogórski IVBV, który często wyjeżdża w Alpy z klientami.

Według informacji Daily Telegraph, odmowa ratowników zirytowała Polaka. Postanowił zamówić  prywatny helikopter, który miał go sprowadzić w dół. To z kolei wywołało gniew rządzącego pobliskim Saint-Gervais Jean-Marca Leillexa,, który nie zezwolił, by śmigłowiec przeleciał nad jego wioską.

- Czy pogotowie wysokogórskie ma od teraz starać się o licencję taxi? To nie jest park rozrywki. Żądania tych ''alpinistów z przypadku'' pokazują, że góry traktują jak konsumenci. Jakby dalej byli w mieście - cały czas żądają bezpieczeństwa i usług. A przecież istotą Mount Blanc są naturalne warunki, przyroda, która dyktują własne prawa. - mówi Leillex.

Początkowo Polak odmówił ruszenia się z schronu Gouter, ale po 48 godzinach skapitulował. Zapłacił przewodnikowi wysokogórskiemu, który sprowadził go do doliny.

Zepsuta reputacja

- Polacy nie są lubiani w Alpach. Na Mont Blanc na wysokości 4400 metrów ustawiony jest schron Valot, który jest awaryjną opcją podczas załamania pogody, czy innych problemów. Polacy i Słowacy często wybierają to miejsce, bo jest darmowe. Pokutuje myślenie, że Polak potrafi, że jakoś sobie poradzi. Nie chce też wydawać pieniędzy na schronisko, skoro można to zrobić za darmo. Wciąż brakuje też wiedzy o poruszaniu się w terenie wysokogórskim - wielu Polaków nie aklimatyzuje się, idzie w górę i zaczyna chorować. Zła reputacja naszych górskich turystów przenosi się, chcąc nie chcąc, też na nas, ratowników - mówi Bargiel.

Daily Telegraph przywołuje również sytuację, która wydarzyła się kilka dni wcześniej. Dwóch Polaków, którzy według informacji gazety również mieszkają w Wielkiej Brytanii, zignorowało prognozy pogody i ruszyło w kierunku wierzchołka. Kiedy aura uniemożliwiła im dalszą drogę, zadzwonili po pogotowie wysokogórskie. Pogoda była jednak na tyle zła, że ratownicy nie mogli ruszyć z pomocą. Poradzili Polakom, żeby sami wrócili do schronu.

- Ci ludzie nie rozumieli, dlaczego nie możemy po nich wyjść w złej pogodzie, podczas dużych opadów śniegu - mówi szef ratowników Patice Ribes, którego grupa ratuje co roku ponad 1000 osób na Mont Blanc.

W zeszłym roku ratownicy odebrali telefon od wspinacza, któremu ktoś... ukradł buty. Siedział kilkaset metrów od szczytu i nie mógł się ruszyć ani w jedną, ani w drugą stronę.

- Kiedy ludzie są w takiej sytuacji, to ściągamy ich helikopterem. Nie zostawiamy ich w skarpetach, bo to niebezpieczne - mówi członek pogotowia, Jean-Baptiste Estachy. Burmistrz Saint-Gervais dodaje że, wspinacze popełniają błąd, myśląc, że w każdej chwili mogą zadzwonić po ratunek i go otrzymać.

Tutaj historia Polaka na Mont Blanc się kończy, ale warto dopowiedzieć jeszcze dwie rzeczy, które zobrazują, co często myśli się o Polakach w Alpach i że nie tylko my mamy pomysły, które bulwersują górski świat.

***

Z waszego dobrego imienia nic nie zostało

Felieton o reputacji Polaków w Alpach napisał kiedyś doświadczony wspinacz Artur Paszczak. Oto jego fragment:

''- (...) Ja dobrze poznaję was, Polaków. Z wami zawsze kłopoty, w górach staram się trzymać od was jak najdalej.

We mnie jakby piorun strzelił. Co?! Z nami kłopoty?! Lodovica, co ty do jasnej cholery pierniczysz?! Czy ty nie wiesz, że jesteśmy awangardą wspinania, mamy pokończone kursy, mamy karty taternika i każdego Włocha czy Niemca to moglibyśmy uczyć wspinania? Polska szkoła, Lodovica, pierwsze zimowe Filara Narożnego, direttissimy na Dru - co ty, nie słyszałaś?

Słyszała, oczywiście.

- To były lata 70-te, Arturo, to już historia. Z waszego dobrego imienia i świetnej reputacji nic nie zostało. Przyjeżdżacie tutaj i nie dość, że nie umiecie się wspinać i w kółko trzeba was ratować, to jeszcze zachować się nie umiecie. Oblegacie biwaki i robicie tam chlew.

- Dokładnie tak - włączył się jej partner Alessandro, ratownik z Cormayeur - najwięcej akcji mamy po Polaków i Czechów. Straszne rzeczy wyrabiacie. Kompletna amatorszczyzna. A w biwakach, to już lepiej nie mówić...

- A wiesz czego sobie życzą przewodnicy włoscy jak wychodzą w góry? - spytała Lodovica.

No cóż, po tym wszystkim nie spodziewałem się życzeń dobrej pogody.

Włoszka spojrzała mi prosto w oczy:

- Obyś nie spotkał Polaków...''

Cały tekst do przeczytania tutaj>>

Sir Richard Branson zapomniał o noclegu

Kilka lat temu Sir Richard Branson próbował zdobyć Mont Blanc. Branson to jeden z najbogatszych ludzi na świecie, kieruje grupą Virgin, która skupia ponad 400 firm, a w ofercie ma nawet turystyczne loty w kosmos. W drodze na wierzchołek Mont Blanc towarzyszyła mu brytyjska księżna Beatrycze, dwójka jego dzieci i szóstka przyjaciół. Kiedy dotarli do starego schronu Gouter, okazało się, że nie mają zarezerwowanego noclegu i zażądali miejsc w nowym schronie, który był jeszcze w trakcie budowy.

- Naturalnie, odmówiliśmy. Jeśli pan Branson chce polecieć na księżyc, niech leci, ale kiedy wspina się na Mont Blanc z Saint Gervais, to ja jestem burmistrzem, a nie on  - mówi Jean-Marc Peillex.

Branson w końcu zdobył Mont Blanc, zszedł kawałek jego włoską stroną, gdzie przyleciał po niego helikopter.

Mont Blanc każdego roku atakuje 350-400 grup. Wielu wydaje się, że to tylko dłuższy spacer, który nie wymaga wspinaczkowych umiejętności. Pogotowie wysokogórskie co roku musi interweniować od 80 do 100 razy, czasem kilka razy dziennie.

Śledź autora na twitterze @deszczep

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.