"Twarde, stare dranie". Historia pierwszego przejścia grani Mazeno

Grań Mazeno w Himalajach - 13 kilometrów ostrego jak nóż szlaku, na nim osiem siedmiotysięczników, a na koniec Nanga Parbat (8126 m n.p.m.). Pokonać ją - misja niemożliwa. Aż do wyprawy dwóch wspinaczy, w sumie 113 lat porządnego życia. By sprostać wyzwaniu, nie pili nic przez pięć i nie jedli przez trzy ostatnie dni wspinaczki.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Mimo że od tej historii minęły już ponad dwa lata i nikt, kto choć trochę interesuje się himalaizmem, nie ma wątpliwości, że stało się coś niezwykłego, wciąż wiemy mało. Bo jej bohaterowie - Brytyjczycy Sandy Allan i Rick Allen - wolą działać, niż gadać. Sączą fragmenty, z których można ułożyć historię jak puzzle. Sandy przesączył nową porcję w Zakopanem, gdzie był gościem 10. Spotkań z Filmem Górskim. Wkrótce ukaże się jego książka o wyprawie.

''Ostatnie wyzwanie alpinizmu''

Grani Mazeno nie da się z niczym w Himalajach porównać. W niektórych miejscach jest tak wąska, że dwóm osobom trudno byłoby się na niej wyminąć. Zejść w bok też nie ma gdzie, bo po obu stronach do ziemi tylko kilometry powietrza.

Prawdopodobnie ten brak możliwości ucieczki sprawił, że od wyprawy Louisa Audouberta w 1979 roku, do ekspedycji Sandy'ego Allana próbowało ją przejść tylko dziewięć wypraw. Kończyły najdalej na przełęczy Mazeno, czyli tam, gdzie Sandy i Rick zostali sami, bez wody i z paczką herbatników.

Członkowie wypraw zgodnie przyznawali, że po wielokilometrowej wspinaczce brakuje sił, by wejść na szczyt, a później wrócić tą samą drogą. Grań Mazeno przez lata była więc określana jako jedno z ostatnich wielkich wyzwań Himalajów. A brytyjskie media poszły krok dalej i nazwały ją ''ostatnim wielkim wyzwaniem alpinizmu.''

Nie chcę walić głową w mur

Sandy miał być producentem whisky, tak jak jego ojciec, ale w górach zakochał się od pierwszego wejrzenia już jako nastolatek - wiadomo, wtedy uczucia są najsilniejsze. Dziś prowadzi klientów w Alpach i Himalajach.

Rick jest nafciarzem, szuka źródeł ropy na całym świecie.

Sandy mawia, że on próbuje zrozumieć górę i się do niej dostosować, a Rick chce ją najpierw okiełznać, a później sobie podporządkować.

Wspólna wyprawa na grań Mazeno chodziła im po głowie od lat. - Tylko że nie chciałem tam pojechać i uderzyć głową w mur jak inni, i jak ja w 1992 roku [w wyprawie Douga Scotta - ds]. Potrzebny nam był plan, a nie mogłem wymyślić strategii. W końcu doszedłem do wniosku, że jeśli ma nam się udać, musimy iść wolno i oszczędzać siły. Tego zabrakło poprzednim wyprawom - mówi Sandy. - Postawiliśmy na cierpliwość: chcieliśmy iść 6-8 godzin, zamiast 10-12, potem szukać dobrego miejsca na rozbicie namiotu.

Sandy Allan: Czas wielkiej wspinaczki wróci [WYWIAD] >>

Pożegnanie z ogniem

Zaczęli 1 lipca 2012 roku w sześcioosobowym składzie. Sandy miał wtedy 56 lat, Rick - 57. O wyprawie dużo się nie mówiło, Wielka Brytania była zajęta przygotowaniami do igrzysk olimpijskich. Ale to było im na rękę, bo nie lubią rozgłosu.

Sandy zapewnia dziś, że gdy po 13 dniach wspinaczki na niebotycznej grani zostaje w plecaku tylko opakowanie herbatników i kilka landrynek, to jeszcze nie jest źle. Powyżej 7000 metrów człowiek i tak niewiele zje. Nie ma tam apetytu, a nawet jak się zmusi, to żołądek i tak wie swoje. Adam Bielecki podczas ataku szczytowego na Broad Peak wymiotował 10-12 razy, bo próbował coś na siłę w siebie wcisnąć. Bez jedzenia można się obyć nawet kilka dni.

Gorzej, jeśli w kieszeni nie ma zapalniczki. Bez ognia nie uruchomisz maszynki do topienia śniegu, czyli się nie napijesz. - Lekarz powiedział mi, że organizm powyżej 7000 metrów potrzebuje 7-8 litrów dziennie, inaczej zaczyna się odwadniać w ekspresowym tempie - mówi Sandy.

Przez dziesięć dni rozkładali namioty, suszyli rzeczy, gotowali, spali i wszystko od początku. Wydaje się, że to nic takiego, ale powyżej 7000 metrów proste zakładanie butów może trwać kilkadziesiąt minut. A w zimie, przy kilkudziesięciostopniowym mrozie przygotowania do opuszczenia namiotu zajmują kilka godzin.

Jedzenia miało im wystarczyć na osiem dni, a gdyby bardzo oszczędzali, to na dziesięć. Ale po dziesięciu dniach doszli dopiero do przełęczy Mazeno, ostatniego punktu wszystkich wcześniejszych wypraw.

To właśnie tam partnerzy Sandy'ego i Ricka - himalaistka z RPA Cathy O'Dowd i trzej Szerpowie - poddali się po 18 godzinach ataku szczytowego. Byli zbyt wyczerpani, by jeszcze raz ruszyć na Nanga Parbat. I zbyt przerażeni wypadkiem, który omal nie skończył się tragicznie: Szerpa Lhakpa Zorok zsunął się zboczem grani, jego kolega Rangdu chciał go złapać, ale przewrócił się i po chwili zsuwali się już obaj. Zatrzymali się po 300 metrach, tuż przed przepaścią. Tego było dla Cathy i Szerpów za wiele.

- Ludzie próbowali przejść tę grań bez skutku. Ale Sandy i Rick to twarde, stare dranie - pisała "na żywo", żegnając się z nimi na przełęczy. I - całkiem przypadkiem - zabierając jedyną sprawną zapalniczkę.

Zagubieni we mgle

Zostali więc sami na przełęczy z paczką herbatników, ale w dobrym nastroju. Szczyt znajdował się tylko kilometr wyżej. Szacowali, że dotrą tam w jeden dzień, a po jednym-dwóch kolejnych wrócą do bazy. Kilometr do góry, cztery w dół.

- Odpoczęliśmy jeden dzień i ruszyliśmy z Rickiem w górę. Musieliśmy iść naprawdę szybko, więc zostawiliśmy karimaty i z samymi śpiworami zaczęliśmy iść na szczyt - opowiada Sandy.

Był to 14. dzień wspinaczki. Udało im się wejść na 7700 metrów. Czekanami wykopali śnieżną jamę, w której ukryli się przed zimnem nocy.

W okolice wierzchołka dotarli kolejnego dnia o godz. 14, ale mgła była tak gęsta, że nie byli w stanie znaleźć najwyższego punktu. Błąkali się przez trzy i pół godziny świadomi absurdu sytuacji - dwa tygodnie zajęło im rozprawienie się z jednym z ostatnich wyzwań himalaizmu i wciąż byli kilka metrów poniżej wierzchołka. Jeśliby go nie znaleźli, przejście grani Mazeno nie byłoby pełne, a kochające kontrowersje środowisko na pewno wypominałoby im to. Po godz. 17 wiatr zaczął rozganiać chmury. Na szczycie stanęli 15 lipca o godz. 18.12.

Lunatycy

Teraz trzeba było zejść do świata żywych, cztery kilometry poniżej nieba. Pierwszą noc spędzili w tej samej jamie, którą wykopali podczas drogi w górę. Zjedli resztkę herbatników i cukierków, bez sprawnej zapalniczki nie mogli pić. Schodzili coraz wolniej, a Sandy obserwował, jak jego partner z każdym krokiem słabnie. Następnej nocy znów musieli wykopać jamę. Cięli śnieg czekanami z dwóch stron, by spotkać się w połowie drogi. Gdy Sandy skończył swoją część, zauważył, że Rick nawet nie zaczął. - Był nieobecny. Dłubał tylko czekanem w śniegu. Krzyknąłem do niego, chyba zrozumiał, co się dzieje, i z jękiem spytał, czy zmieścimy się w tym, co ja wykopałem - mówi Sandy.

Z Rickiem było jeszcze gorzej następnego dnia. Zasypiał na stoku, siniały mu zmrożone palce. - Puszczałem go przodem na wypadek, gdyby zasłabł albo się przewrócił. Byliśmy związani i gdyby coś się stało, to mógłbym go złapać - mówił Sandy.

Dwóch słaniających się wspinaczy dostrzegli Czesi Marek Holecek i Zdenek Hruby poniżej obozu II, na wysokości ok. 5900 metrów. - Nie jedliśmy od trzech dni, a nie piliśmy od pięciu. Gdy poczęstowali nas herbatą, to Rick próbował coś do nich wymamrotać. A po kilku łykach zwymiotował - mówi Sandy.

19 lipca, po 18 dniach wspinaczki, usiedli w bazie Diamir na plastikowych krzesłach i napili się herbaty.

Kilka tysięcy kilometrów dalej Brytyjczycy, niegdyś zakochani w himalaizmie, rozpoczynali ostatni przedolimpijski tydzień, wyczyn dwóch podstarzałych himalaistów długo czekał na opisanie. Za pierwsze przejście grani Mazeno Sandy i Rick otrzymali Złote Czekany, najbardziej prestiżową nagrodę we wspinaczkowym świecie.

Śledź autora na twitterze @deszczep

O wyprawach na Annapurnę, Broad Peak i inne szczyty przeczytaj w książkach >>

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.