Ueli Steck: Na zimę jestem za słaby [WYWIAD]

- Ze wszystkich wspinaczy zwłaszcza himalaiści są często zbyt słabo przygotowani fizycznie. Jeśli jesteś w formie, to prawie każdy z ośmiotysięczników możesz zdobyć normalną drogą w jeden dzień. A co jest normą? Rozbijanie po drodze czterech obozów i odpoczywanie w każdym z nich - mówi Ueli Steck.

Ueli Steck ma 39 lat. Kojarzymy go głównie z szybkimi przejściami w stylu alpejskim (na lekko, z niewielką ilością sprzętu, bez wcześniejszego zakładania obozów). Stąd często nazywa się go ''Swiss machine'' (''Szwajcarska maszyna''). Steck nie lubi tego przezwiska, ale trudno się od niego uwolnić. Tego lata w ciągu 62 dni wszedł na wszystkie 82 alpejskie czterotysięczniki. Między nimi biegał, jeździł na rowerze, latał na paralotni. W tym czasie pokonał 117 000 metrów przewyższenia.

Wcześniejsze dokonania? Na Matterhorn wbiegł w 1 godzinę i 57 minut. Północną ścianę Eigeru przeszedł drogą Heckmaira w 2 godziny 47 minut i 33 sekundy.

Ale Steck to nie tylko Alpy. Tak to już we wspinaczkowym świecie bywa, że dopóki nie pojedziesz w wysokie góry, to trudno jest ci zaistnieć w mediach. W 2009 roku Steck samotnie wszedł na Gaszerbruma II i Makalu. Dwa lata później w 10 godzin i 30 minut zdobył Sziszapangmę. W 2014 roku został odznaczony "Złotym Czekanem" (najważniejszą nagrodą dla alpinistów) za pierwsze przejście południowej ściany Annapurny (8091 m.n.p.m.). Dokonał tego w 28 godzin.

Ueli Steck był gościem 11. Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem.

Dominik Szczepański: Wielu wspinaczy ma tak, że jak już raz pojedzie w Himalaje, to zaczyna się koncentrować tylko na nich. Wraca tam nawet kilka razy w ciągu roku. Ty tak nie masz. Dlaczego?

- Przebywanie na himalajskich ekspedycjach osłabia i nie jest dobre dla ciała. Tam nie trenujesz, a wysokość sprawia, że spalasz mięśnie i nie regenerujesz się. Dobrze się przygotować, wyjechać i wrócić - to mój pomysł na Himalaje.

Mam takie spostrzeżenie, że ze wszystkich wspinaczy zwłaszcza himalaiści są często zbyt słabo przygotowani fizycznie. Jeśli jesteś w formie, to prawie każdy z ośmiotysięczników możesz zdobyć normalną drogą w jeden dzień. A co jest normą? Rozbijanie po drodze czterech obozów i odpoczywanie w każdym z nich.

Może himalaiści nie są w stanie się odpowiednio zregenerować, bo zbyt wiele czasu spędzają na dużych wysokościach? A może chodzi o sposób myślenia? Kiedy patrzysz na Mont Blanc z Chamonix, to wydaje się, że szczyt jest bardzo daleko. A to nieprawda.

Rekord trasy Chamonix - Mont Blanc - Chamonix należy do Kiliana Jorneta i wynosi 4 godziny 57 minut i 34 sekundy. Dla normalnych ludzi to czas kosmiczny .

- Oczywiście, jeśli masz ze sobą wiele sprzętu, to poruszasz się wolno. Podczas ostatniego projektu w Alpach miałem taki dzień, że wziąłem ze sobą tylko malutki plecak do biegania. W pewnym momencie musiałem pokonać niewielką szczelinę. Spotkałem przy niej grupę ludzi z wielkimi plecakami. Mieli po dwa czekany i wyglądali, jakby szli na biegun. Pewnie mieli jakiś ambitny cel i stąd ten cały sprzęt. Stali tam przez 30 minut i zastanawiali się, jak pokonać szczelinę. Ja ją po prostu przeskoczyłem.

Żeby wspinać się szybko, trzeba zmienić swoje podejście. Przez większość trwania projektu w Alpach zabierałem ze sobą tylko czekan i raki. Nie potrzebowałem nic więcej. To naprawdę miłe, bo sprawia, że czujesz się, jakbyś żył bardzo prosto.

A co z ryzykiem we wspinaczce szybkościowej? Wspinając się w ten sposób przez większość czasu tak naprawdę jesteś bez zabezpieczenia.

- Trzeba spojrzeć na to inaczej. Czasami wspinasz się z kimś, macie linę, ale i tak jest ekstremalnie niebezpiecznie. Kiedy twój kolega zacznie spadać, to pociągnie cię ze sobą. Taka jest rzeczywistość. Weźmy np. północną ścianę Eigeru. Kilka niedoświadczonych osób wspina się tam przez trzy dni z liną. Ale może oni ryzykują bardziej niż ja? Bo ja te ścianę pokonuję bez liny w pięć godzin. Oni muszą liczyć się z tym, że załamie się pogoda. Ja, wspinając się bardzo szybko, to zagrożenie minimalizuję.

Czasami nie da się kontrolować wszystkiego. Nie myślisz o tym?

- Zgadza się, jeśli masz pecha, to uderzy cię spadający kamień. Ale jeśli nie jesteś w stanie tego zaakceptować, to nie powinieneś wybierać się w góry. Głupi są ci, którzy nie zdają sobie sprawy z ryzyka. Ale jest też druga strona - jeśli wspinasz się z ciągłym poczuciem niepokoju, to coś jest nie tak. Może nie jesteś wystarczająco mocny albo doświadczony?

Ciebie taki kamień uderzył w 2007 roku na Annapurnie. Nie pomyślałeś: "było blisko, zbyt blisko, zostawiam tę górę w spokoju"?

- Musiałem przede wszystkim zrozumieć, co tam się wydarzyło, dowiedzieć się, co poszło nie tak. Dopiero wtedy, mogłem sobie z tym poradzić. Ale kiedy rok później zginął tam Inaki Ochoa, to powiedziałem sobie, że już tam nie wrócę. Zmiana decyzji zajęła mi pięć lat.

Nie możesz zmierzyć niebezpieczeństwa. Czasami jest niebezpiecznie, ale nie zdajesz sobie z tego sprawy. Na południowej ścianie Annapurny wspinałem się tak, jakby nic mnie nie obchodziło. Inaczej nie miałbym szans na sukces.

Powiedziałeś później, że to była twoja granica.

- Tak. To była moja granica.

A nie powiesz wkrótce, że chcesz ją przesunąć trochę dalej?

- Myślę, że byłoby to superniebezpieczne. Jeśli chcesz przeżyć w górach, to czasami musisz zrobić krok w tył. Robiąc takie rzeczy, jak na Annapurnie, zbyt bardzo bym ryzykował. Lód był bardzo cienki, miałem furę szczęścia, że wyszedłem z tego cało. A potem wróciłem do domu i powiedziałem sobie: "chłopie, jak dalej będziesz robił takie rzeczy, to zginiesz".

W Polsce najbardziej interesują nas zimowe wyprawy w Himalaje. Mamy tradycję - dziesięć na 12 pierwszych zimowych wejść należy do Polaków. Co myślisz o zimowym himalaizmie?

- To coś supertrudnego i całkiem innego niż to, co robię. Chyba nie miałbym z tego frajdy, chociaż rozumiem pobudki. Jest bardzo zimno, mocno wieje, to bardzo skomplikowane, a więc stanowi duże wyzwanie.

Nanga Parbat nie została jeszcze zdobyta zimą, więc...

- Musicie to zrobić wy, Polacy (śmiech). Dla was to najważniejsze. Ale dla wielu osób, również tych związanych z górami, nie ma wielkiego znaczenia. A spróbujcie zapytać o zimowy himalaizm farmera z Sardynii (śmiech). Jeśli jest jednak zimowe wspinanie jest dla was czymś ważnym to bardzo dobrze.

Część mnie jest bardzo ciekawa zimy w Himalajach, ale sam nie wiem... Simone starał się mnie namawiać na Nanga Parbat. Myślę, że mógłbym się z nim zabrać, gdybym tylko chciał. A poza tym jest też przecież niezdobyte w zimie K2. Jeśli ktoś pomyśli, że chce się tego podjąć, bo to jego osobisty cel, to super. Ale jeśli motywacją będzie próba udowodnienia czegoś innym, to źle.

Motywacja powinna płynąć z głębi. Ludzie, którzy polegają na tym, co jest popularne, nigdy nie będą najlepsi. Będą dobrzy, ale nigdy na szczycie.

[W tym roku na Nanga Parbat wybierają się dwie wyprawy, w których udział wezmą Polacy. Na razie trwa zbiórka pieniędzy. Wyprawę Tomka Mackiewicza można wesprzeć tutaj , a wyprawę Nanga Dream tutaj - przyp.red]

Artur Hajzer mówił, że góra to kupa kamieni, na którą trzeba wejść. Wojtek Kurtyka twierdził za to, że wspinaczka to sztuka, a góry mają w sobie magię. A ty co myślisz?

- Bardzo podoba mi się sportowy aspekt wspinaczki, ale rzeczywiście, jest w tym coś ze sztuki. Ładna ściana, ładna droga, to mnie kręci.

Alpinizm w dużej części polega na wykorzystywaniu wyobraźni. Zawsze są cele do znalezienia. Robienie wszystkich czterotysięczników w Alpach, to fajny projekt. Teraz jadę na Nuptse. Nie będę wytyczał nowej drogi. Postaram się powtórzyć drogę na wschodni wierzchołek, którą Walerij Babanow wytyczył w 2003 roku wraz Jurijem Koszelenką Nikt nie zrobił jednak tej ściany w stylu alpejskim. Dla mnie to wyzwanie.

A dlaczego nie poszukasz sobie nowego szczytu? Są jeszcze przecież słabo zbadane pasma górskie.

- Coraz więcej osób próbuje je badać. Wspinają się po prostych drogach i robią pierwsze wejścia, ale to są łatwe rzeczy, chociaż w mediach robi się z nich duże historie. Na większość tych szczytów mogę się wspiąć razem z moją żoną...

Wszystko zależy więc jak do tego podchodzisz, jak działa twoja wyobraźnia, jak chcesz wyrazić samego siebie. Bo wspinasz się przecież dla siebie i wobec siebie masz być szczery.

A co ze sponsorami? Ich powtórki szczytów i dróg nie obchodzą. Najlepiej jak jesteś pierwszy albo najszybszy.

- Nigdy mnie to nie obchodziło i dalej nie obchodzi. Jeśli chcę gdzieś jechać, to płacę za to sam.

Łatwo ci tak mówić, bo cię stać.

- Co roku dostaję pensję od sponsorów i mogę dzięki niej robić projekty, na które mam ochotę. Nie muszę pytać: czy mogę tam pojechać? Oni przecież mogliby powiedzieć: "nie, ten cel nie jest atrakcyjny, ale może spróbuj tego". I co z tego, że mnie to akurat nie interesuje?

Mam komfortową sytuację. Budowałem ją przez lata. Rozumiem, że młodym może być trudno. Dla niektórych sponsorzy to może jedyna szansa, żeby się wspinać. Ale nie ma drogi na skróty.

Jest wielu sportowców, którzy robią dla sponsorów wszystko. Nigdy nie będą na najwyższym poziomie, bo idą na kompromisy. Znam tak wielu świetnych wspinaczy, którzy poszli na skróty i zatracili się po drodze. Nazywam to fotomodelalpinizmem. Jeśli robisz naprawdę trudną drogę w alpejskim stylu, nie robisz zdjęć, nie kręcisz filmu. Po prostu nie jesteś w stanie, bo jest zbyt ciężko.

Rada dla młodych wspinaczy?

- Róbcie to, na co macie ochotę. Mierzcie się z drogami, które już ktoś zrobił, tam naprawdę można mocno popracować. Reinhold Messner, żeby pojechać samotnie na Everest, sprzedał chyba swój samochód. Bo chciał tam być, a nie, "bo sponsorzy chcieli". Może dlatego mu się udało i wrócił cały?

Jak się wraca?

- Życie w górach jest łatwe, a tutaj o wiele bardziej skomplikowane. Zbyt wiele decyzji trzeba podjąć. Tam, gdy decydujesz, to od razu widzisz konsekwencje. Gdybanie w górach nie istnieje. Tutaj - może być tak, może być inaczej. Wraca się więc ciężko.

Ale chyba będę musiał się nauczyć żyć niżej. Starzeję się i przy tym wspinam tak dużo, że nie ma już w tym tyle poczucia tajemnicy, co kiedyś. Fizycznie jestem już poza topem. Chyba nie wbiegłbym już na Matterhorn w niecałe dwie godziny. Nie mam tyle sił, co kilka lat temu. Mam za to więcej doświadczenia, które mogę wykorzystać we wspinaczce na dużej wysokości.

Z formą chyba nie jest źle. 82 alpejskie czterotysięczniki w 62 dni.

- Spróbuję wytłumaczyć, jak rozumiem wyzwania. Chciałem spróbować południowej ściany Annapurny, bo wydawało mi się, że to wymagające. Tak samo było z projektem alpejskim. Musiałem się zastanowić, czy jestem w stanie ruszać się codziennie przez dwa miesiące. To nie był problem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Potem trzeba było to jeszcze sprawdzić i nieraz zmuszać się do wysiłku. I to dla mnie największy sukces tego projektu. To, a nie wejście na te wszystkie szczyty.

Jeśli miałbym opisać projekt 82 szczytów, to wybiłbym na pierwsze miejsce ten ruch, który towarzyszył mi od pierwszego do ostatniego dnia.

Po wszystkim byłeś wykończony?

- Mogłem znieść więcej. Po ukończeniu projektu pobiegłem w biegu: Orsieres - Champex - Chamonix. 53 kilometry, 3300 m przewyższenia. Zająłem 22. miejsce.

Kiedy jestem na górze i cierpię każdym kawałeczkiem ciała, to czuję, że jestem za słaby. Cieszę się z kolei, gdy jest naprawdę trudno i muszę się bardzo starać, ale nie ma tego cierpienia. Wtedy czuję się dobrze i mogę myśleć nad kolejnymi projektami.

Jakimi?

- Za rok chcę wrócić na Sziszapangmę. Dokładnego celu jeszcze nie zdradzę. Myślę o nim od wielu lat, ale szukałem idealnego partnera. Chciałbym też wybrać się kiedyś na zachodnią ścianę Makalu, ale tu znów muszę trafić na dobrego kompana.

A zima w górach wysokich?

- Nie mówię nie, ale chyba jestem na to za słaby (śmiech).

Śledź autora na Twitterze >>

O miłości do gór i wyprawach himalaistów przeczytasz też w książkach >>

Copyright © Agora SA