Zimowa wyprawa na Nanga Parbat. Jacek Czech: Nawet lodowy żołnierzyk nosi buławę generała w plecaku

- Nie jedziemy tam dla cierpienia, tylko dla radości. To mój zimowy debiut w Himalajach, dopiero się przekonam jak tam jest, ale spójrzmy na historię: Krzysztof Wielicki i Janusz Gołąb swoje pierwsze ośmiotysięczniki zdobyli właśnie zimą. Może i mi się uda, a jeśli nie, to może przynajmniej pomogę Adamowi Bieleckiemu - mówi Jacek Czech.

Nanga Parbat (8126 m n.p.m.) i K2 (8611 m n.p.m.) to dwa ostatnie niezdobyte zimą ośmiotysięczniki. Ten pierwszy w tym sezonie spróbuje zaatakować aż pięć wypraw. To rekord w zimowym himalaizmie. O wszystkich wyprawach można przeczytać tutaj >>

O postępach wypraw będziemy informować na Off.sport.pl. Sprawdzajcie naszego FB

A teraz na moment skupmy się na jednej z nich. Adam Bielecki i Jacek Czech chcą wejść na wierzchołek praktycznie z marszu. Aklimatyzację potrzebną do szybkiego wspinania się na dużej wysokości mają wypracować w Ameryce Południowej. O ich projekcie pisaliśmy tutaj >>

Wywiad z Adamem Bieleckim, który tłumaczy założenia wyprawy i opowiada o rozczarowaniach tutaj >>

A poniżej rozmowa z jego partnerem, Jackiem Czechem*.

Masz 46 lat i jedziesz na swoją pierwszą zimową wyprawę. Dlaczego dopiero teraz?

- Każdy mały żołnierzyk, również ten lodowy, nosi buławę generała w plecaku. Wspinaczki zacząłem się uczyć prawie 30 lat temu. Marzyłem, żeby być taternikiem, alpinistą, himalaistą. Jestem z Orzesza pod Tychami, miałem blisko w Beskidy. Normalne było, że latem się jeździło w góry, a zimą na narty.

Trenowałem w skałkach, żeby jechać w Tatry, w Tatrach, żeby jechać w Alpy, w Alpach, żeby jechać w Himalaje. Czuję, że teraz jest dobry czas na zimową wyprawę. Mam też partnera, w którego wierzę. Myślę, że nasz zespół ma szansę.

W 2009 roku wraz z kolegami wybraliśmy się do Artura Hajzera. Zapytaliśmy, jak to zrobić, żeby wspinać się w najwyższych górach świata. Nie interesowało nas wspinanie komercyjne. Dyskutowaliśmy kilka godzin.

I co z tych rozmów wyszło?

- Myślę, że ta dyskusja popchnęła go do zebrania grupy polskich wspinaczy, którzy po latach przerwy znów wspinaliby się sportowo w Himalajach. Potem odbyło się kilka szkoleń technicznych i medycznych i pojechaliśmy na pierwszą wyprawę unifikacyjną w ramach Polskiego Himalaizmu Zimowego - w maju 2010 roku na Nanga Parbat. A więc w programie Polskiego Himalaizmu Zimowego jestem już od pięciu lat. Dużo satysfakcji daje mi szkolenie jego uczestników w Tatrach i w Alpach.

Pojechałeś na wyprawę na Nanga Parbat, ale później nie było cię w składzie innych ekspedycji Polskiego Himalaizmu Zimowego. Dlaczego?

- W tym okresie nie interesowały mnie po prostu ośmiotysięczniki.

Program wtedy koncentrował się głównie na nich. Nowy szef PHZ Janusz Majer powiedział, że teraz celem będą również trudne szczyty sześcio- i siedmiotysięczne. To ci bardziej odpowiada?

- Tak. Wydaje mi się, że o takich szczytach myślał również Artur Hajzer. Wspinacz, który dobrze radzi sobie na trudnych sześciotysięcznikach, będzie lepszym himalaistą. Dlatego zbierałem doświadczenie na niższych szczytach. Mam nadzieję, że wyprawa na Nanga Parbat będzie tego potwierdzeniem.

Jak wysoko doszedłeś na Nanga Parbat w 2010 roku?

- Prawie do 7000 metrów.

A nie obawiasz się, jak twój organizm zachowa się wyżej?

- Mam doświadczenia powyżej 7000 metrów, bo byłem kiedyś na wyprawie na Czo Oju.

Na Nanga Parbat spróbujecie najprawdopodobniej wejść drogą Kinshofera. Co zdecydowało o tym wyborze?

- Znam tę drogę prawie do 7000 metrów. Największe trudności znajdują się tam poniżej 6000 metrów. Są spore jak na Himalaje, ale nas cieszy, że będziemy musieli je pokonać stosunkowo nisko. Ściana Kinshofera otwiera drogę do szczytu. Z tego co słyszałem od kolegów, którzy zdobyli Nanga Parbat, po wejściu na plateau trzeba wejść w dobry kuluar, bo inaczej można wyjść na grań, czyli w trudny teren. Jeśli się pogubimy, trzeba będzie podwinąć ogon i wiać stamtąd.

Trudności powyżej 7000 metrów pozwalają na szybkie, jednodniowe wyjście na szczyt i powrót do namiotu. A o to nam właśnie chodzi.

Adam powiedział, że planujecie wziąć jeden śpiwór.

- Zastanawiamy się. Może weźmiemy jeden ciężki, a może dwa lekkie. Cały czas będziemy w puchowych kombinezonach, które już są trochę jak śpiwory.

W alpinizmie radość przynosi nam dostosowanie się warunków, do przyrody. Nie chcemy działać przeciwko naturze, bo nie mamy szans. Jeżeli Pan Bóg będzie chciał, to pozwoli nam wejść na ten szczyt. Spróbujemy to zrobić szybko w stylu alpejskim. Myślę, że gdyby w zeszłym roku któraś wyprawa tego spróbowała, to wierzchołek mógł zostać osiągnięty.

Które podejście jest ci bliższe: sportowe Artura Hajzera, który mówił, że na górę trzeba wejść jak na kupę kamieni, czy mistyczne Wojtka Kurtyki?

- Jestem sportowcem. To, że Nanga Parbat nie została w zimie niezdobyta, działa na moją wyobraźnię. Mam w Tatrach kilka pierwszych zimowych przejść i wiem, że bycie pierwszym sprawia, że chcę się nad sobą pracować. Gdy wytyczasz nową drogę, to masz to niesamowite poczucie, że nikogo tam wcześniej przed tobą nie było.

Ale zima w Himalajach to też cierpienie. Jesteś na nie gotowy?

- My nie jedziemy tam dla cierpienia. Jedziemy tam dla radości. To mój zimowy debiut w Himalajach, dopiero się przekonam jak tam jest, ale spójrzmy na historię polskiego himalaizmu: Krzysztof Wielicki i Janusz Gołąb swoje pierwsze ośmiotysięczniki zdobyli właśnie zimą. Może i mi się to uda, a jeśli nie, to może przynajmniej pomogę Adamowi.

A jakbyś porównał Adama i siebie, to co by wyszło?

- Na pewno jest ode mnie większy, dlatego potrafi ode więcej nosić (śmiech). Na pewno obaj jesteśmy szybcy, bo ja przez wiele lat byłem zawodnikiem. Ale nikt tam się nie będzie ścigał. Moim zadaniem jest dbać o bezpieczeństwo i wejść na szczyt. Jeżeli sprawy potoczą się tak, że dane to będzie tylko jednemu z nas, to drugi jest gotów go asekurować.

Jak w domu przyjęli informację, że jedziesz w Himalaje w zimie?

- Żona jest dla mnie wielkim wsparciem. Od 30 lat wspinamy się razem. Razem prowadzimy szkołę wspinaczkową. Nasze dzieci też się wspinają, syn jest instruktorem. Dla mnie wspinanie to zawód.

Byłeś pierwszym instruktorem Adama. Pamiętasz go z tamtego czasu?

- Pamiętam, że ktoś taki był. Dużo osób przychodzi na kurs z iskrą w oku, ale wielu z nich potem przepada. Powody są różne: materialne, obyczajowe, osobiste.

* Jacek Czech, rocznik 1969 -  instruktor alpinizmu PZA, członek kadry narodowej we wspinaczce sportowej na czas, mistrz Polski w skialpinizmie, członek kadry narodowej we wspinaczce wysokogórskiej. Ma na koncie kilka trudnych, nowych dróg w Tatrach oraz  drogi w Alpach i w Patagonii. Więcej o dokonaniach Czecha można przeczytać tutaj >>

Śledź autora na twitterze @deszczep

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.