Wyprawa na Broad Peak: wyczerpująca noc w C3

Rafał z Jarkiem właśnie mijają szczelinę na wysokości 6900, Snopek zjeżdża z dwójki do bazy, a my (Szymczak, Hajzer, Kaczkan, Starek, Ali i Raza) jesteśmy po jajecznicy na polskiej szynce w bazie.

Wczoraj było zgoła inaczej. Noc w obozie III (7200m) wyczerpała nas fizycznie i psychicznie. Kilkanaście godzin spędzonych w dwóch ciasnych dwuosobowych szturmowych namiotach po trzy osoby w każdym, przenikająca wszystko wilgoć, zero miejsca, czasu i energii na jakiekolwiek sensowne gotowanie potrafi wyssać energię i motywację. To była noc, podczas której człowiek zaczyna mantrować, i nie jest to "Om mani padme um" ale " Co ja k tutaj robię?". I to wszystko po  dziewięciogodzinnym bardzo ciężkim dniu wspinaczki z obozu II, podczas którego 60 km/h wiatru nie rozpieszczało na zalodzonych stokach.

O 9 rano Ali, Raza, Artur i ja wyszliśmy ponad obóz III celem rekonesansu. Zrezygnowaliśmy z życzeniowego i od samego początku mglistego planu wykorzystania iluzorycznego okna pogodowego na atak szczytowy. Jak zwykle dobre wiatry przycichły dzień wcześniej zamiast później. Energii zero, co kilka kroków odpoczynek. Udało się podejść do 7500, warunki dobre - zmrożony śnieg niewymagający poręczowania, droga na szczyt wydaję się otwarta. W południe zaczęliśmy mozolnie, przepinka po przepince, schodzić do bazy. Za nami pozostał założony obóz III oraz depozyt lin na 7400. W okolicy obozu II minęliśmy podchodzących do dwójki Rafała, Jarka i Snopka. Do bazy dotarliśmy około 19.00.

Bilans wyjścia to "przespanie" nocy na 7200 - czyli super aklimatyzacja na atak szczytowy oraz kolejne 3 kilogramy mniej na wadze. Teraz potrzebujemy "tylko" dobrego okna pogodowego i szczytujemy. Chyba, że chłopaki jutro, pojutrze zrobią nam wszystkim niespodziankę i znów będzie można wrócić do "Om mani padme um".

Copyright © Agora SA