Kinga Baranowska na Makalu: w drodze do ABC

Od kilku dni Kinga Baranowska i jej wspinaczkowy partner Fabrizio Zangrilli mieszkają w bazie pod Makalu na wysokości 5600 m. Niespodziewanie o tej porze roku pod Makalu pada śnieg, co utrudnia wyjścia w góry.

Wstaliśmy już przed 5 rano, gdyż loty helikopterem mogą się odbywać tylko przy idealnej pogodzie, a taka w górach jest tylko rano. Dlatego też zupełnie inaczej wygląda mój rytm funkcjonowania tutaj.

No więc wstaliśmy bardzo wcześnie, w średnio przyzwoitej lodży, szybka herbata, zapakowanie całego sprzętu (zabraliśmy cały sprzęt ze sobą do heli) i ruszamy. Mieliśmy dwóch pilotów: jednego nepalskiego i drugiego szwajcarskiego. Ten drugi prawdopodobnie chciał poznać drogę powietrzną pod Makalu, bo nigdy wcześniej tam nie był.

Lot odbył się w dwóch turach: pierwsza z nami i ze wszystkimi rzeczami do Yangle Karka (ok. 4600 m), następnie już oddzielnie my i oddzielnie nasze rzeczy polecieliśmy w dwóch kursach do starej bazy Hillarego (a także Francuzów - pierwszych zdobywców Makalu), która znajduje się na wysokości ok. 5 tys. metrów. Niestety wyżej nikt nie chciał polecieć, mimo że nieśmiało prosiliśmy. Niestety wyżej nie ma zbyt dobrego lądowiska i piloci boją się tam lądować.

W bazie Hillarego (nazwa ta wzięła się stąd, że pierwszy zdobywca Everestu również miał zakusy na Makalu i robił tu rekonesans) wylądowaliśmy już o 7.30 rano. To, co nas zaskoczyło, to koszmarne zimno i śnieg. Zaskoczyło dlatego, gdyż tu prawie nigdy nie było śniegu. Byliśmy przygotowani na to, że wysiądziemy w starej bazie i tego samego dnia ruszymy dalej, ale nie spodziewaliśmy się śniegu. Tak więc wyciągnęliśmy z beczek nasze wysokościowe buty na ośmiotysięcznik i ruszyliśmy w drogę.

Muszę Wam się przyznać, że droga - koszmar. Buty wysokościowe swoje ważą, generalnie są bardzo sztywne, przystosowane do raków, a tu trasa po śliskich, bo przysypanych śniegiem kamieniach, wymagająca nie lada żonglerki i przeskakiwanie z kamienia na kamień. W ciężkich, sztywnych butach poruszaliśmy się jak słonie, bo ani wybicia w takich butach, a poza tym, kamienie jak na złość przewracały się w ostatnim momencie, a my razem z nimi. Co za hardcore!

Cała nasza euforia z przyjemnego lotu i radość z osiągnięcia bazy szybko się ulotniła, zaś trzeba było walczyć z kamieniami pod stopami i tymi lecącymi z góry. Niestety, do obecnej bazy na 5600 m (zwanej też przez wielu ABC) idzie się wzdłuż południowej ściany, z której lecą kamienie. Następnie mija się słynny zachodni filar, "skręca się w prawo" i osiąga się obecną bazie pod zachodnią ścianą.

Dzień bardzo długi i męczący. Dotarliśmy do bazy około 17.00 w zadymce i śniegu. Większość naszych rzeczy została w starej bazie, z nami mogły pójść tylko te najpotrzebniejsze ze względu na deficyt tragarzy do bazy. Wybraliśmy ekwipunek wspinaczkowy, żeby nie utknąć na wiele dni w bazie i nie siedzieć tu bezczynnie.

Ruch w bazie

Zasnęliśmy snem kamiennym praktycznie tak, jak staliśmy. Następnego dnia, cały czas jeszcze nie mając całego ekwipunku przy sobie, postanowiliśmy się spakować na pierwsze wyjście do góry.

W bazie okazało się, że jest kilka grup: pierwsza to koreańska (bodajże czterech wspinaczy i trzech Szerpów), druga to brytyjska (chyba z sześciu wspinaczy i trzech Szerpów) oraz kilka oddzielnych małych zespołów, mających też swoje bazy, działających w ramach agencji Cho Oyu Trekking. W tej ostatniej grupie Joel ze Szwajcarii oraz Oksana z Rosji mają swoich Szerpów. Reszta działa w dwójkowych samodzielnych zespołach wspinaczkowych. Ja dzielę bazę z Fabrizio Zangrilli, który jest moim partnerem wspinaczkowym na tej wyprawie.

Do obozu II miejsca ze szczelinami są ubezpieczone linami, mimo to, pakujemy  krótką linę ze sobą i decydujemy się wiązać w niektórych miejscach

Z ciężkim plecakiem do "dwójki"

Plecaki dość ciężkie. W końcu to pierwsze nasze wyjście do góry i to drugiego dnia od przyjścia do bazy. Mamy aklimatyzację z doliny Khumbu (spaliśmy tam na około 5500 m dwie noce), ale teraz wychodzimy wyżej, bo zamierzamy tego dnia dojść bezpośrednio do dwójki, która jest położona na 6500 m. Decydujemy się wziąć bardziej komfortowy namiot, ale co za tym idzie - cięższy, bo jednak w dwójce spędzimy kilka nocy, a sen tamże też jest ważny. Idzie mi się dość ciężko, właśnie ze względu na ciężki plecak.

Ciągle pada

Zabieramy się za porządne zbudowanie mesy. Niestety, ciągle mamy śnieg w środku na ziemi, a jak się domyślacie, to nie sprzyja temu, by było w środku ciepło. Śnieg zamienił się w lód, więc trzeba go wyrąbać czekanami. Po paru godzinach, mamy przyjemną mesę, na ziemi leży kawał brezentu, więc w nogi już nie powinno być tak zimno. To, co jest niespotykane na Makalu (a mówią to osoby, które tu były kilka razy), to fakt, że w bazie jest śnieg. Zazwyczaj jest tu dużo kurzu, śniegu - ani widu, ani słychu. A tu - pada codziennie, zaś wyżej powstają małe lawinki. Uruchomiliśmy też solar słoneczny i można naładować telefon satelitarny. Dzięki temu (i Plusowi! dzięki wielkie!), mam jakikolwiek kontakt z Wami.

Dziś kolejny dzień regeneracji. Jakoś dziś czujemy się bardziej ospali niż wczoraj. W Polsce długi weekend i pewnie wszyscy podróżują w tę i z powrotem. Wiem, że macie ładną pogodę, no u mnie w kratkę: raz pada śnieg, raz wyjrzy słońce. Mam nadzieję, że jutro będziemy czuli się na tyle dobrze, by wyjść ponownie do góry.

Copyright © Agora SA