Kinga Baranowska na K2: mordercza podróż w upale

Ostatnie parę dni należały do dość ciężkawych. Ze 25 godzin lotu samolotem dało się we znaki. Nigdy nie widziałam takiej burzy, nigdy nie przeżyłam takich turbulencji i przeciążeń (G) na sobie. Dziś wyruszamy do Askole, ostatniej wioski, do której można dojechać jakimś środkiem transportu. A od jutra (czwartek) ruszamy z karawaną do bazy!

Współczuję dzieciom, które leciały w tym samolocie, gdyż myślę, że ten lot nie będzie dla nich dobrą zachętą. Z drugiej strony zastanawiam się, jak pilot sobie daje z tym wszystkim radę. Koniec końców polecieliśmy do innego miasta i tam przeczekiwaliśmy burzę. Do Islamabadu doleciałam z kilkugodzinnym opóźnieniem, jednakże cały czas czekał na mnie właściciel agencji Blue Sky Tours, z której tu korzystam. Tak na marginesie muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona z tej agencji (mam nadzieję, że to się nie zmieni :-)

Po przylocie udało mi się położyć głowę na poduszce na trzy godziny, po czym zadzwonił telefon i usłyszałam, że lepiej wystartować jeszcze dziś na północ. Tak więc po dwóch nieprzespanych nocach wsiadłam do busa i ruszyliśmy w stronę Karakorum Highway. Tego dnia jechaliśmy 8 godzin w dość ciężkim upale.

Następnego dnia wstaliśmy o 3 nad ranem, by ruszyć dalej. Tym razem droga zajęła nam 18 godzin tylko z małymi przerwami na posiłki. Gorąc nie odstępował nas na krok. Dwie osoby, które z nami jechały w busie, pod koniec dnia padły na łóżko z wyczerpania, rezygnując z kolacji. No cóż, nie jesteśmy jednak przyzwyczajeni do temperatur rzędu 50 stopni. Niestety samolot do Skardu nie lata za często.

Nasz kierowca okazał się niezłym mistrzem. Manewrowanie na wykutej w skale Karakorum Highway, gdzie ciężarówki, gdy się mijają, mają tylko parę centymetrów miejsca, jest nie lada wyzwaniem. On radził sobie z tym świetnie i jednocześnie jechał dość szybko. Żartowaliśmy sobie, że gdyby go wsadzić w samochód na pięknej autostradzie, to pewnie by się zagubił. Takie wertepy to jednak jego specjalność!

W Skardu na szczęście chłodniej, bo i wyżej i bliżej gór. Tutaj mam zdeponowanych sporo rzeczy z poprzednich wypraw, po to, bym nie musiała za każdym razem tego wozić z Polski, a raczej wysyłać cargo. Czas tutaj poświęciliśmy na pakowanie, uzupełnianie sprawunków i odpoczynek (wreszcie!). Ghulam z Blue Sky pokazał nam ekwipunek bazowy (namioty itp.) i jedzenie, które dla nas zakupił, tak więc mam nadzieję, że w tym roku nie będę w bazie głodować. Wygląda to wszystko bardzo przyzwoicie.

Następny etap podróży to wioska Askole na północy, tym razem jeepem, a nie busem, bo droga ciężka i po wertepach. Często nieprzejezdna na tym odcinku, ale w tym roku nie powinno być problemów. Stamtąd ruszamy z karawaną do bazy i zajmie to nam 6-7 dni w zależności od warunków na lodowcu Baltoro. W zeszłym roku pamiętam, że w bazie było dużo śniegu, podobno w tym ma być go mniej. Wygląda też na to, że nie będziemy mieli zbyt wielu sąsiadów w bazie. Pierwsi wspinacze zawitają tam za parę tygodni, bo wpierw wspinają się na Broad Peak'u  albo Gasherbrumach. No zobaczymy, co zastaniemy na miejscu.

Copyright © Agora SA