Skoki spadochronowe. Filipowski: Baumgartner do zastąpienia

- Myślę, że skok Baumgartnera nie różni się tak bardzo od skoku z normalnej wysokości. Na pewno w takiej sytuacji dochodzi element ogromnej prędkości i przeciążenia. Inna jest też praca w powietrzu i szybkość reakcji, ale poza tym to nie ma wielkich różnic w stosunku do normalnego skoku. Sądzę, że po odpowiednich przygotowaniach znalazłoby się sporo osób, które podołałyby takiemu zadaniu - mówi nam Dariusz Filipowski, najbardziej utytułowany skoczek spadochronowy w Polsce.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Dariusz Filipowski to jedyny Polak w historii skydivingu, który jest rekordzistą świata oraz dwukrotnym Europy w największej formacji wertykalnej (spadając głową w dół). Jest członkiem kadry narodowej w grupach FS4 i VFS4 oraz wielokrotnym mistrzem Polski. Od pięciu lat jest jednym z organizatorów największej imprezy spadochronowej na Starym Kontynencie "Euro Big Way Camp".

Adrian Rzeczkowski: Jak to jest wyskoczyć z samolotu i lecieć swobodnie w powietrzu?

Dariusz Filipowski: Hmmm trudno to opisać. Chyba wszyscy od zawsze marzymy o lataniu i jest to w pewnym sensie realizacja tych marzeń, więc przeżycia mogą być tylko pozytywne. To o czym się myśli zależy od rodzaju skoku. Jeśli jest to skok w ramach zawodów czy podczas bicia rekordu myśli się wyłącznie o celu. Koniecznej precyzji, skupieniu na wykonaniu zadania, o sekwencji ruchów itp. Jeśli jest to tzw. funjump to myśli są raczej nieposkromione i wędrują właściwie wszędzie tam gdzie odnajdują radość i zadowolenie.

Nie boi się Pan, że coś może pójść nie tak podczas skoku? Co jakiś czas pojawiają się przecież informacje o kolejnych tragicznych wypadkach spadochroniarzy.

Mam nadzieje, że nadal się boję i że ten strach zawsze będzie ze mną, że jest ukryty głęboko. Mam nadzieję, że kieruje moimi działaniami i pomaga podejmować właściwe decyzje.

Właśnie dlatego, że bezpieczeństwo, rozsądek i koncentracja są dla mnie istotne i ważne podczas skoku, nie myślę o kontuzji, że coś może pójść nie tak. W pełni kontroluję swoje działania i reaguję na to, co robią inni. A wypadki się zdarzają jak w każdym sporcie, gdzie występuje element ryzyka. Jest ich coraz mniej w spadochroniarstwie, bo sprzęt już jest właściwie niezawodny, ale zawsze w tym układzie jest człowiek, a co za tym idzie brawura i chęć przekraczania wcześniej nieprzekroczonych granic.

Gdzie leży ta granica?

Tu chodzi o ryzyko, o zwiększoną adrenalinę. Ludzie coraz bardziej starają się zbliżyć do granicy życia i śmierci. Wręcz ocierają się o śmierć. Coraz później otwierają spadochron, czy skaczą w wąskich skalistych miejscach. Wszystko po to, żeby być przed kimś, pójść o krok dalej niż inni.

Czy spadochroniarstwo to bardzo niebezpieczny sport?

Nie jest bardziej niebezpieczny niż wiele innych sportów. Szczególnie, kiedy przestrzega się zasad i reguł. Osobiście uważam, że powoli mija czas odbierania skydivingu jako czegoś ekstremalnego, tylko dla wyszkolonych wojskowych, komandosów. Spadochroniarstwo staje się aktywnością fizyczną, którą mogą uprawiać całe rodziny. Tak, jak to dzieje się w innych krajach, gdzie rozwój tego sportu jest bardziej zaawansowany, bo najzwyczajniej zaczął się wcześniej niż u nas.

Czy miał Pan kryzysowe sytuacje w powietrzu?

Jeżeli chodzi o ratowanie to tak, zdarzyło mi się. Ale tylko pięć razy - to niewiele jak na ponad 6 tysięcy skoków, które wykonałem.

I jak Pan sobie wtedy poradził?

Kiedy jest się dobrze wyszkolonym, to ratowanie nie stanowi problemu. Oczywiście przy pierwszym razie było trochę emocji. Przez chwilę w głowie pojawił mi się taki głupi strach, że coś się może stać. Przeanalizowałem jednak szybko sytuację, wypiąłem główną czaszę i odpaliłem spadochron zapasowy.

A jakby i z nim było coś nie tak?

Szanse na to są minimalne. Czaszę zapasową mogą składać tylko wykwalifikowane do tego osoby, którą biorą pełną odpowiedzialność, jeżeli coś będzie z tym spadochronem nie tak. Samo złożenie zajmuje im kilka godzin, więc szanse na to, że popełnią błąd są naprawdę małe. Dla porównania dodam, że zwykły spadochron składa się kilkanaście minut

Czy próbował Pan kiedyś BASE jumpingu?

Nie próbowałem i nie ciągnie mnie do tego. Za duże ryzyko. Tam nie ma miejsca na błąd. Nie ma czasu na myślenie, jedno zagapienie się może kosztować życie.

Czy to dobrze, że skakanie BASE jumpingowe w niektórych miejscach jest zakazane?

Nie, jak dla mnie jest to taka sama gałąź spadochroniarstwa, jak każda inna. Nie powinno się ludziom zakazywać skakania w różnych miejscach.

Wracając do początków Pana przygody ze spadochroniarstwem. Skąd wzięła się u Pana pasja do skakania?

Jak wiele ciekawych rzeczy, które dzieją się w naszym życiu był to czysty przypadek. Szukając kursu pilotażu szybowców trafiłem na lotnisko w Szczecinie, na którym zaczynał się właśnie kurs spadochronowy. Pomyślałem dlaczego nie spróbować na początek właśnie tego i tak już zostało. Skydiving pochłonął mnie na dobre.

A pamięta Pan swój pierwszy skok?

Pamiętam gdzie to było, ale nie mogę sobie przypomnieć, co wtedy czułem, kiedy pierwszy raz leciałem w powietrzu.

Był stres przed skokiem?

Przed pierwszym skokiem raczej nie. Byłem w euforii. Nie byłem świadomy tego co się będzie działo, jak będę w powietrzu. Za drugim i trzecim razem już było inaczej, bo wiedziałem czego mogę się spodziewać.

Czym Pana urzekły skoki spadochronowe?

Myślę, że rywalizacją zawodniczą. Z niej odczuwam największą satysfakcję. Uwielbiam rywalizacje i aspekt sportowy skydivingu. Wielką radochę mam również ze skoków podczas szkolenia młodych adeptów spadochroniarstwa, kiedy instruktorskie instynkty przejmują kontrolę nad skokiem.

I co się wtedy dzieje?

Ciężko to opisać. Po latach skakania, mam wyćwiczone pewne nawyki, które włączają się automatycznie w sytuacjach ekstremalnych. Potrafię przewidzieć ruchy moich uczniów w powietrzu na kilka sekund przed nimi. Dzięki czemu mogę szybko przeciwdziałać zagrożeniu. Sprawia mi to ogromną frajdę.

A jakie wyobrażenie o spadochroniarstwie mają ludzie, którzy pierwszy raz chcą skoczyć?

Ciężko powiedzieć. Myślę, że podobnie jak ja, kiedy zaczynałem, nie są za bardzo świadomi tego, co ich czeka. Nie wiedzą czego mogą się spodziewać. Chcą po prostu się dobrze bawić i przeżyć przygodę.

Jakie błędy najczęściej popełniają początkujący?

Przede wszystkim nie do końca słuchają, co się do nich mówi. Już bezpośrednio na lotnisku nasłuchają się opowiadań doświadczonych skoczków o ich powietrznych ewolucjach i myślą, że oni też będą, coś takiego robić. Tutaj jednak potrzeba długiej praktyki, żeby wykonać bardziej skomplikowane techniki w powietrzu. Poza tym ludzie często porównują się do innych, a tak się nie da. Wiadomo, że jedni są bardziej rozciągnięci i gibcy inni mniej, jedni łapią szybciej, drudzy wolniej. Nie można na tej zasadzie oceniać swoich skoków.

Czy każdy może skakać?

Jasne, że tak. Poza wyjątkami takimi, jak ludzie mający problemy zdrowotne np. związane z sercem, czy osoby zmagające się z padaczką. Pozostali, jak najbardziej mogą skakać. Od niedawna nawet zlikwidowano obowiązek robienia skomplikowanych badań lekarskich, dzięki czemu praktycznie każdy może spróbować swoich sił w spadochroniarstwie.

Ile trwa taki przeciętny skok spadochronowy?

To zależy od sylwetki, w jakiej człowiek spada. Przeciętnie trwa to od około 40 do 70 sekund, przy założeniu, że skaczemy z 4000 m. Jest to oczywiście czas swobodnego spadania z zamkniętym spadochronem. Po jego otwarciu na wysokości 1000 m lata się jeszcze, w zależności od wielkości czaszy spadochronu od dwóch do nawet kilkunastu minut

Jest Pan jednym z najlepszych skoczków spadochronowych w Polsce. Czy jest ktoś w naszym kraju od kogo może się Pan jeszcze czegoś nauczyć czy na chwilę obecną pozostają tylko zagraniczni instruktorzy?

Może to zabrzmi nieskromnie, ale ciężko mi znaleźć kogokolwiek w Polsce od kogo mógłbym się uczyć. Oczywiście chodzi tu o specyficzny poziom skakania, który mnie interesuje. W naszym kraju jest kilka osób, które prezentują podobny poziom jak ja. Na pewno mogłyby mnie w niektórych aspektach podszkolić, ale żeby się naprawdę czegoś nauczyć potrzeba osoby, która jest o poziom lub kilka poziomów wyżej ode mnie. Dlatego większość instruktorów musi być z zagranicy, gdzie spadochroniarstwo cywilne funkcjonuje zdecydowanie dłużej. Jedynymi momentami, w których czuję, że robię progres, są skoki z moimi uczniami, o których wspomniałem już wcześniej.

Skoro szkoli się Pan w większości za granicą to gdzie dokładnie Pan skakał i czy była to tylko forma doszkalania się czy też czysta rekreacja?

Skakałem w wielu miejscach na świecie: USA, Wenezuela, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Hiszpania, Bośnia i Hercegowina, Rosja i wiele innych. Czasami były to wyjazdy czysto treningowe, poświęcone podniesieniu umiejętności, a czasami czysto rekreacyjne. Był to rodzaj turystyki spadochronowej pozwalającej przy okazji skakania zwiedzić świat.

A czy są jakieś szczególne miejsca, które utkwiły Panu w pamięci?

Na pewno Dubaj jest takim miejscem. Kiedy lecisz tam w powietrzu to u dołu widać te ogromne wieżowce. W połączeniu z palmami i wyspami usypanymi z piasku naprawdę robi to duże wrażenie. Innym takim miejscem jest Wenezuela. Pamiętam, jak kiedyś skakaliśmy tam na taką małą wysepkę na środku oceanu. Widok z góry był cudowny, wszędzie dookoła woda, a pośrodku mały punkcik. Fantastyczne przeżycie.

A czy ma Pan swoją ulubioną strefę spadochronową w Polsce?

Oczywiście strefa Fliteclub zlokalizowana na lotnisku we Włocławku, gdzie działa największa i najlepsza szkoła spadochronowa skydive.pl

Skoro tyle czasu poświęca Pan na swoje hobby, to czy ma Pan czas na życie prywatne? Ma Pan żonę lub dziewczynę?

Mam dziewczynę, moją partnerkę życiową.

I co ona sądzi o Pana pasji? Nie suszy Panu głowy o te częste wyjazdy?

Ona to rozumie. Sama ma ponad 1000 skoków i jest rekordzistką świata w największej, damskiej formacji płaskiej (181 kobiet).

Pasja do spadochroniarstwa was połączyła?

Nie, znaliśmy się już wcześniej. Czasem śmiejemy się, że jedynymi rekordzistami świata w największych formacjach w Polsce jesteśmy właśnie my.

Właśnie wracając do strony czysto sportowej. W jakiej największej formacji udało się Panu skoczyć?

222way w przypadku formacji płaskiej - 222 osoby spadające jednocześnie mając ciało ułożone w pozycji poziomej,142way w przypadku formacji wertykalnej - 142 osoby spadające na raz głową w dół.

Wertykalne formacje są mniejsze. Czy to oznacza, że takie skoki są trudniejsze?

Zdecydowanie tak. Przede wszystkim skoki w formacjach wertykalnych wymagają ogromnego doświadczenia i umiejętności. Tutaj każdy ruch ma znaczenie, a że spada się szybciej to i szybciej trzeba te ruchy wykonywać. Praca ciałem też się różni. Zdecydowanie więcej jest osób, które mogą skakać w formacjach płaskich. Do wertykalnych potrzebna jest naprawdę dobra ekipa.

Skoro osiągnął Pan tak wiele w sporcie, czy jest jeszcze jakiś cel w spadochroniarstwie, jaki stawia Pan sobie na najbliższe lata?

Przede wszystkim rozwój i podnoszenie umiejętności teamu FlyDefinition. Start w mistrzostwach świata oraz organizacja rekordu Polski w swobodnie spadającej płaskiej formacji 100way

A czy jest jakaś granica po przekroczeniu, której stwierdziłby Pan, że nie chce dalej skakać? Nie mówię w tym momencie o kontuzjach.

Nic nie przychodzi mi do głowy Zawsze znajdą się jakieś kolejne, które będą na mnie czekać.

Nic nie przychodzi mi do głowy Zawsze znajdą się jakieś kolejne, które będą na mnie czekać

Czy ma Pan jakieś indywidualne marzenia na przyszłość np. skok w stylu Felixa Baumgartnera?

Takie marzenia można mieć tylko wtedy, gdy za plecami ma się potężnego sponsora. Realnie oceniając możliwości schodzi się na ziemię i plany mają mniejszy kaliber w ujęciu ogólnym, ale w mojej głowie są one równie ważne. Realizuję je od jakiegoś czasu i jak do tej pory wszystko się udało.

Czy za takie spełnione marzenie można uznać bycie rekordzistą świata w największej formacji?

Jak najbardziej. Pamiętam dokładnie ten moment kiedy sędziowie zatwierdzili oficjalnie nasz rekord. To było niesamowite. Spełnienie, jakie poczułem tego dnia wieczorem, kiedy usiadłem na trawie i patrzyłem w gwiazdy było warte poświęconego czasu i pieniędzy. Kolejny raz udowodniłem sobie i nie tylko sobie, mam nadzieję, że trzeba tylko chcieć, trzeba mieć marzenia i nie obawiać się je realizować. Kolejne mam nadzieje, że są przede mną

Czy takim marzeniem byłoby ponowne pobicie rekordu świata?

Ciężko powiedzieć. Pobicie po raz drugi rekordu świata to na pewno wielkie osiągnięcie, ale to byłaby taka sama droga, którą już przeszedłem. Przeżyłem to już, kiedy po raz kolejny biłem rekord Europy. Niby super, ale to już nie jest takie samo przeżycie, co za pierwszym razem. Myślę, że teraz większą satysfakcję sprawiłoby mi zdobycie medalu na mistrzostwach świata w formacjach VFS (spadanie w grupach w pozycji wertykalnej w dół: głową, nogami lub na siedząco), wspólnie z drużyną FlyDefinition. Zdobyliśmy już razem brązowy medal mistrzostw Europy i Międzynarodowych Mistrzostw w Dubaju, więc teraz przyszedł czas na tą największą imprezę.

Wróćmy na chwilę do skoku Baumgartnera. Jakby go Pan ocenił?

Tak jak wspomniałem wcześniej, na pewno ogromną rolę w tym skoku miał sponsor. Oczywiście ten wyczyn wymagał wiele przygotowań fizycznych, jak i psychicznych, ale przede wszystkim potrzebował ogromnego nakładu finansowego.

Czy to oznacza, że sama osoba Baumgartnera byłaby tutaj do zastąpienia?

Jak najbardziej. Myślę, że ten skok nie różni się tak bardzo od skoku z normalnej wysokości. Na pewno w takiej sytuacji dochodzi element ogromnej prędkości i przeciążenia. Inna jest też praca w powietrzu i szybkość reakcji, ale poza tym to nie ma wielkich różnic. Sądzę, że po odpowiednich przygotowaniach znalazłoby się sporo osób, które podołałyby takiemu zadaniu.

A ma Pan swojego idola z zagranicy, którego Pan podziwia?

Jest wiele osób, które podziwiam

A konkretnie?

Na przykład Dan Brodsky-Chenfeld, człowiek, który przeżył katastrofę lotniczą, w której zginęło kilkunastu skoczków. Pomimo, tego, że po wypadku miał złamany kark, pękniętą czaszkę, leżał sześć tygodni w śpiączce i cierpiał na poważne urazy głowy, po tragedii wrócił do skakania. Ba, stał się jednym z najlepszych spadochroniarzy na świecie. Bardzo imponuje mi jego determinacja. Innym jest Jason Russel, który od kompletnego zera stworzył niesamowity team skoczków, którzy osiągnęli nieosiągalny dla innych poziom. A wszystko to przez żmudną pracę i analizę video, każdego skoku. Niesamowity pasjonat.

Powróćmy jednak do Pana. Spadochroniarstwo jest, z tego co słyszę tą największą. Czy poza skokami znajduje Pan czas na inne hobby?

Oczywiście, że mam inne hobby. To które od jakiegoś czasu wyraźnie wyróżnia się na tle innych jest bieganie i rodząca się miłość do pokonywania dużych dystansów jak np. maratony. Kilka już zaliczyłem, a mój debiut w zeszłym roku jesienią, jak na amatora - 3h3min42s uznawany jest w gronie biegaczy za wyśmienity. Ja będę jednak zadowolony gdy dołączę do grona tzw. "trójkołamaczy". Istotną pasją są też podróże, które realizuję przy okazji skakania i biegania, a także jako zupełnie oddzielną aktywność pozwalającą poznać świat i zwiedzić jego najdziwniejsze zakątki.

W przyszłości celuje Pan w coś więcej niż maraton np. ultra maraton lub zawody Iron Man?

Myślę, że jest to normalna ścieżka każdego biegacza długodystansowego. Najpierw chciałbym, jednak osiągnąć swój cel i przebiec maraton poniżej trzech godzin. Po tym, jak zrealizuję to, co sobie założyłem, może przyjdzie czas na kolejne, ekstremalne przeżycia, jak ultra maraton, triatlon, czy zawody Iron Mana. Oczywiście w międzyczasie chciałbym, także pobiec w najbardziej znanych maratonach na świecie: w nowojorskim, londyńskim, czy chociażby berlińskim.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.