Na lotnisku w Krośnie odbyło się specjalne szkolenie, a następnie skoki spadochronowe w formie w wojskowego desantu. Skoczkami byli członkowie Klubu Żołnierzy Wojsk Powietrzno-Desantowych "Czerwone Berety". Niektórzy z nich ostatni raz skakali dziesięć, 30, a nawet 50 lat temu!
Wylot
Drzwi już zamknięte. Jak kiedyś siedzimy ściśnięci na wąskich siedzeniach. Choć współczesne wyposażenie dużo mniejsze i wygodniejsze (np. spadochron zapasowy na plecach, pod głównym, a nie na brzuchu), to my dzisiaj często zdecydowanie masywniejsi.
Silnik zaskowyczał, zakasłał i wreszcie zaryczał swoimi dziewięcioma cylindrami. Wszystko wibruje, a hałas uniemożliwia rozmowę. Wstrząsy kadłuba świadczą, że ruszyliśmy. Pilot wyciska z silnika całą moc i pędzimy po murawie pasa startowego. Świat umyka pod kołami coraz szybciej i szybciej. Gdy wstrząsy ustają, wiemy, że lecimy. Spoglądamy na siebie, śmiejemy się i wyciągamy zaciśnięte dłonie z kciukami do góry. Wszystkich ogarnia wielkie podniecenie. Jesteśmy razem, jednak każdy przeżywa te chwile na swój sposób.
Wracają wspomnienia sprzed lat. Cofamy się w czasie, a "Antek" jest naszym wehikułem czasu
Przed oczami mam obrazy ze skoków z lat służby w Dziwnowie. Sytuacja jest niesamowita, bo widzę przed sobą młodych chłopaków w polowych mundurach i to nie oczami wyobraźni, ale realnie!
To pomieszanie wspomnień i rzeczywistości jest zasługą przypadku. Połowa naszego wylotu to "Tymbark" jak w skrócie nazwaliśmy 12 osobową grupę uczniów 2 klasy wojskowej z liceum w Tymbarku. Wczoraj razem przechodziliśmy szkolenie, a dzisiaj razem skaczemy. Nikt tego nie umawiał i nie ustalał. Tylko życie może napisać taki scenariusz. To dzięki nim nasz powrót do przeszłości jest tak doskonały i tak realny.
Mam wrażenie, że jestem wśród dawnych kumpli i lecimy nie nad Krosnem, ale nad Śniatowem, gdzie w latach 1982-83 wykonywaliśmy wiele skoków. Ściskam ręce młodzieży. Mają dziarskie miny, choć podejrzewam, że w głowach szaleństwo. To ich pierwszy skok w życiu. Nasz, w pewnym sensie, też.
Skok
Grzegorz, nasz wyrzucający, dokonuje ostatniej kontroli i zapina karabińczyki lin desantowych. Otwarcie drzwi.
Huk wiatru i ten wspaniały widok świata z góry. Jak zwykle najlepiej mają ci siedzący przy drzwiach, bo mogą się najwięcej napatrzeć. Jeszcze korekta nalotu i sygnał gotowości. Emocje sięgają zenitu, gdy wyrzucający daje znak "powstań". Na twarzach skupienie i uniesienie. Wreszcie się TO stanie!
Stoję w progu, pokazuję OK, patrzę w głębię pode mną, nabieram powietrza i skaczę
Porywa mnie huragan, coś mną gwałtownie szarpie i potrząsa. Spoglądam w górę i widzę piękny prostokąt mojego spadochronu - skrzydła. Teraz dopiero przypominam sobie, że miałem liczyć: 121-122-123, ale zupełnie o tym zapomniałem. Sięgam po pętle linek sterujących. Hamuję, skręcam w lewo i w prawo. Najpierw delikatnie, potem coraz ostrzej. To działa. Ale jazda!
Poczucie zadowolenia, wręcz szczęścia, sięga apogeum. Świat jest wspaniały. Lecę. Wolny jak ptak. Chciałbym, by trwało to w nieskończoność.
Niestety, ciągle opadam o czym uświadamiają mnie powiększające się zabudowania na ziemi i wskazania wysokościomierza. Szybko przełączam się z uniesienia na zimną kalkulację - trzeba bezpiecznie wylądować.
Wykonuje ostatni zwrot, ustawiam się pod wiatr i lecę ślizgiem w dół. "Nogi razem, k " - pamiętam cenne wskazówki sierżanta Kaczonia. Bezbłędnie udaje mi się trafić w moment wyhamowania. Hamuję do oporu. Spadochron jakby westchnął, zatrzymał się i opadł, a ja dotknąłem ziemi. Przewróciłem się raczej z przyzwyczajenia. Leżę chwilę, serce wali, a w głowie poczucie ogromnej ulgi. Wszystko OK. Życie jest piękne.
Dla większości ludzi Krosno to tylko miasto w południowo-wschodniej części Polski. Dla nas - miejsce legenda.
Tu rozpoczynaliśmy swą spadochronową przygodę. W Krośnie działał ośrodek szkolący spadochroniarzy dla jednostek wojsk powietrzno-desantowych. Dlatego właśnie tu chcieliśmy przyjechać i tu skakać. Taki powrót do korzeni. Kolega Leszek Mazurkiewicz (jeden z inicjatorów naszego desantu), swoje pierwsze skoki wykonywał w Krośnie w 1964 r., czyli przeszło 50 lat temu!
Lotnisko prawie się nie zmieniło, tylko betonowy pas poprzerastała trawa. Budynki i hangary chyba te same. Odnowiona wieża kontroli lotów. Zakwaterowanie jak dawniej, w ogólnych salach z piętrowymi łóżkami - tylko standard zdecydowanie wyższy. No i "Antek". Stary, poczciwy "Antek", który wywoził nas w górę. Miło było go zobaczyć, jak lśni w słońcu gotowy do lotu. Z nostalgią i czułością klepaliśmy jego kadłub.
Po pierwszych skokach tak jak kiedyś - wszyscy opowiadają, a nikt nie słucha. Spadochrony już oddane do układki, bo za dwie godziny druga seria skoków. Teraz już wiemy, co i jak z tymi skrzydłami (skaczemy na spadochronach typu Falcon 300, obecnie używanych w wojsku). Na skrzydle nie tylko się opada, ale i leci.
I to tam, gdzie się chce, trochę jak szybowiec. Jest dla nas niezwykłe, jak łatwo można nim manewrować. Wielką zaletą tych spadochronów jest też delikatne lądowanie. Bez porównania do znanej z naszych czasów D5-ki, pieszczotliwie zwanej "glebotłukiem".
W czasie drugiej serii skoków niektórzy zaczynają dokazywać. Wykręcają na niebie różne zawijasy lub wylatują poza obszar przeznaczony do lądowania. Wtedy włączają się do akcji instruktorzy, którzy z ziemi, przez krótkofalówki przywołują ich do porządku.
Po zakończonych skokach spotykamy się w spadochroniarni. Przychodzi też młodzież z Tymbarku (w składzie mają jedną dziewczynę). Nawzajem sobie gratulujemy i rozpoczyna się ceremoniał pasowania na skoczka (za pomocą klapsa w d ) tych, którzy skakali po raz pierwszy.
Wieczór mija na opowiadaniach i żartach - czasami typowo wojskowych.
Cudowne wspomnienia
W niedzielę od rana najpierw deszcz, potem wiatr, tak z 10 m/s. Musimy czekać. Spotykamy się z Tymbarkiem. Opowiadamy im o czasach swojej służby wojskowej i pokazujemy własny sprzęt z tamtych lat. A było co pokazywać. Przywieźliśmy ze sobą zabrane z naszego muzeum oryginalne umundurowania i wyposażenia skoczków wojsk powietrzno-desantowych z lat 1960-1990. Największe zainteresowanie wzbudziły słynne noże szturmowe i spadochronowe oraz nie mniej słynny "kałasznikow" w pokrowcu desantowym. Mieliśmy oczywiście również spadochrony D5, zasobniki itp. Ktoś zaproponował nawet skok na D5-tce, ale zabrakło ochotników.
Około południa wiatr ucichł. Wytoczyliśmy "Antka" z hangaru i poszliśmy po spadochrony. Powtarzamy procedury zachowania się w sytuacjach niebezpiecznych. Zakładamy spadochrony, wysokościomierze, krótkofalówki i stajemy do kontroli. Ten trzeci i ostatni już skok jest jak deser po obiedzie. Piękna, słoneczna pogoda i słaby wiatr. Super! Widać, że zasłużyliśmy.
Wracamy do Łodzi w doskonałych humorach. Wieziemy wspaniałe wspomnienia i niezwykłe przeżycia. Zawieziemy je do swoich domów i przyjaciół. Czasami w odległe miejsca, bo zjechaliśmy się z różnych miast w Polsce, a nawet z zagranicy. Warto było. Ktoś powiedział, że żałuje tylko tego, że nie zrobiliśmy tego wcześniej.
Poza wspomnieniami wieziemy również ogromną liczbę pamiątkowych zdjęć i filmów. Będzie co oglądać przez rok. Bo przecież w przyszłym roku znów przyjedziemy do Krosna!
SKŁAD ZESPOŁU DESANTOWEGO
Grabowski Marek JW4101 1982-83
Kuźnik Szymon JW4393 2004-05
Mazurkiewicz Leszek JW4116 1964-66
Nawrocki Wojciech JW4116 1980-82
Połom Bogdan JW4101 1984-86
Rudecki Tadeusz JW1900 1968-70
Stanek Tadeusz JW3454P 1982
Wrzosek Marek JW4101 1985-87
SKŁAD ZESPOŁU WSPARCIA
Bieniasz Ryszard JW3454 1984-86
Dolacki Adam JW4101 1980-82
Gede Zbigniew JW2059 1972-74
Matuliński Andrzej JW2250 1969-71
PODZIĘKOWANIE
Wyrazy podziękowania dla całej załogi grupy "Reaktor24" z Krosna, a zwłaszcza Komara, Hucuła i Yaro, za serdeczne przyjęcie, szkolenie i opiekę w czasie skoków.
Dziękujemy również naszym rodzinom, które po wielu bezskutecznych próbach odwiedzenia nas od tego pomysłu trzymały za nas kciuki.
Dzięki nim wszystkim zrealizowaliśmy marzenia.