Kontrowersyjny finał PŚ w kitesurfingu. Rywalka Winkowskiej chciała wymóc na sędziach werdykt?

- Sędziowie nie zobaczyli mojego tricku i postanowili powtórzyć nasz finałowy przejazd. Ale Gisela Pulido zaparła się rękami i nogami i powiedziała, że nie pojedzie. Wcześniej zadzwoniła do swojego sponsora, który jest też głównym inwestorem następnego pucharu świata - mówi Karolina Winkowska, która w tym roku po raz drugi została mistrzynią świata.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Po ośmiu przystankach Pucharu Świata PKRA World Tour reprezentującej Polskę Karolinie Winkowskiej brakowało tylko jednego zwycięstwa do zapewnienia sobie po raz drugi w karierze tytułu mistrzyni świata w kitesurfingu w konkurencji freestyle.

Losy rywalizacji rozstrzygnąć miały się podczas dwóch ostatnich przystanków cyklu w Chinach. Gdyby w obydwu imprezach zwyciężyła Hiszpanka Gisela Pulido, tytuł powędrowałby do niej. Obie spotkały się w finale zawodów w Pingtan.

Skąd wzięła się Winkowska? Przeczytaj wywiad z mistrzynią świata >>

Dominik Szczepański: Co wydarzyło się podczas przedostatnich zawodów sezonu w Pingtan?

Karolina Winkowska: - Coś dziwnego. Sędziowie [jest ich pięciu - przyp. red] w finałowym pojedynku nie zauważyli mojego tricku, co się czasami zdarza, bo muszą obserwować dwójkę zawodników, a strefa, w której pływamy, nie zawsze jest dobrze widoczna. Mój trick był bardzo dobry, dostałabym za niego dużo punktów, ale oni go nie widzieli.

Bieg został jednak nakręcony przez oficjalnego kamerzystę mistrzostw świata. I w takiej sytuacji korzysta się z cyfrowej powtórki. Tylko że tym razem na ujęciu nie było widać mojego latawca, którego pozycja też się liczy do punktacji i sędziowie uznali, że nie mogą mnie ocenić na podstawie nagrania. Postanowili powtórzyć pojedynek następnego dnia.

To uczciwe?

- Sytuacja była od początku nieuczciwa - i względem mnie i względem mojej rywali Giseli Pulido, bo ja czułam się zraniona, że nie zaliczono mi najlepszego tricku, a ona mogła mieć pretensje, że nie uznano jej za zwyciężczynię.

Ale nie w tym rzecz, bo takie sytuacje się zdarzają. W zawodach mężczyzn bieg jest powtarzany od razu, a tym razem sędziowie zdecydowali, że powtórka odbędzie się kolejnego dnia, bo zbliżał się wieczór, widzowie rozeszli się do domów... Ale cieszyłam się, że będziemy mieć tę powtórkę, całą noc się mentalnie do niej przygotowywałam.

Po śniadaniu zostałam zaproszona na spotkanie z organizatorami. Przyszła też Gisela, która zaparła się rękami i nogami i powiedziała, że ona w tym powtórzonym biegu nie wystąpi. Bo zadzwoniła w pewne miejsce i upewniła się, że nie musi się godzić na powtórkę.

Gdzie zadzwoniła?

- Do swojego sponsora, który został również głównym inwestorem następnego pucharu świata.

Rozmawiałaś z nią?

- Poszłam do niej i powiedziałam: "słuchaj, dzisiaj ma być powtórka, jesteśmy tutaj obie, myślę, że to nie jest mądre z twojej strony, że nie chcesz startować". Odpowiedziała, że ma jakąś kontuzję. To nie było nic poważnego, małe rozcięcie skóry na stopie. Mogła z tym wystartować. Poza tym nie jesteśmy w liceum, żeby dostawać zwolnienia od lekarza.

Ale ona powiedziała, że nie wystartuje i koniec. A ja myślę, że ten telefon utwierdził ją w przekonaniu, że wszystko jest załatwione i nie musi płynąć.

Po chwili dostałyśmy decyzję organizatorów, że nie płyniemy w tym miejscu, tylko jedziemy w inne. A jak już dojechaliśmy, to okazało się, że tam nie ma wiatru. Po naradzie organizatorzy przyznali nam ex aequo pierwsze miejsce, co oznaczało, że zostałam mistrzynią świata.

Gisela sama wykopała pod sobą dołek - mogłyśmy płynąć od razu i miała szansę mnie pokonać. Ale myślała, że uda się jej wpłynąć na decyzję organizatorów poprzez swoje kontakty. Na szczęście oni na to nie poszli.

Nie lubicie się?

- Poszłam do niej, próbowałam porozmawiać, chciałam, żeby było fair. A ona próbowała zrobić kampanię przeciwko mnie. To sędziowie zdecydowali, że trzeba powtórzyć bieg, nie zmusiłam ich do tego.

Zostałaś mistrzynią świata po raz drugi. Który tytuł był trudniejszy do zdobycia?

- Ten, bo przyjeżdża coraz więcej dziewczyn z całego świata, które chcą wygrać. Nie ma już łatwych pojedynków i za rok będzie pewnie jeszcze trudniej. Na szczęście liczy się doświadczenie, bo każda lokalizacja jest nieco inna i każda z nas potrzebuje trochę czasu, by nauczyć się specyfiki kolejnych miejsc. Często pływamy w strasznych warunkach, bo organizatorzy chcą przeprowadzić zawody w terminie, a przecież nie mają wpływu na wiatr. Wtedy znów przydaje się doświadczenie, bo mało kto potrafi poradzić sobie z bardzo mocnymi wiatrami i dużym zafalowaniem.

Nie ma miejsc, gdzie warunki przez prawie cały sezon są idealne?

- Są. Np. Egipt czy niektóre miejsca w Brazylii, ale każde zawody muszą mieć sponsora. A w tych idealnych lokalizacjach nie zawsze on się pojawia.

Na koniec sezonu w czołowej dziesiątce były trzy Polki.

- Sytuacja bez precedensu, bo żaden kraj nie ma nawet dwóch zawodniczek w czołowej dziesiątce. Mam nadzieję, że to przekłada się na zainteresowanie kitesurfingiem w Polsce. Kiedy jeżdżę ćwiczyć na Hel, to widzę coraz więcej osób, które pływają z latawcem.

A jak się czujesz po sezonie?

- Świetnie. Chciałam mieć rok bez kontuzji i się udało. W pewnym momencie bolały mnie przez dwa dni plecy, ale to drobna sprawa, która wynikała ze zmęczenia. Miła odmiana po zeszłym roku, kiedy już w grudniu miałam wypadek na skałach i rozwaliłam całą nogę. Cały styczeń leczyłam to rozdarcie z poszarpaniem. Musiałam czekać miesiąc, aż się zagoi. Potem miałam kontuzję kolana, którą leczyłam dwa miesiące. A w tym roku jestem zdrowa jak ryba.

Z czego to wynika?

- Z treningów na sucho. Cały rok mocno postawiłam na trening poza wodą - ćwiczenia rozciągające, wzmacniające. Po zeszłorocznych kontuzjach skupiłam się na wzmocnieniu nóg i barków. I oprócz odporności na kontuzje zyskałam dodatkowy atut - siłę.

Śledź autora na twitterze @deszczep

Copyright © Agora SA