Michał Ligocki: Jak polski olimpijczyk został aktorem

Michał Ligocki był jedną z największych gwiazd imprezy BURNin' SNOW w Szczyrku, a wcześniej zadebiutował przed kamerą. - Mogłem grać Rocky'ego, ale udało się pozostać polskim sportowcem - śmiał się snowboardzista.

Dołącz do nas na Facebooku

Podczas zawodów w Szczyrku Ligocki wystąpił tuż po kontuzji, ale mimo to publiczność reagowała entuzjastycznie na jego skoki. Dwukrotny olimpijczyk nie ukrywa, że chciałby promować konkurencje freestylowe w Polsce, dlatego przed imprezą zadebiutował w roli aktora.

W humorystycznym zwiastunie imprezy Ligocki wcielił się w podopiecznego trenera Zdzisława Orła. W filmie, nakręconym w stylistyce PRL-owskiej, musi więc odbyć mordercze treningi pod okiem szkoleniowca z "poprzedniej epoki", ale zmaga się także z polską myślą techniczną oraz urokiem góralek. Filmik można oglądać na oficjalnych stronach imprezy BURNin' SNOW oraz Ligockiego.

Rozmowa z Michałem Ligockim, olimpijczykiem z Turynu i Vancouver:

Skąd pomysł, by zadebiutował Pan przed kamerą?

Michał Ligocki: - Chcieliśmy wypromować zawody w nietypowy sposób. Mieliśmy kilka pomysłów na scenariusz, ale w końcu zwyciężył trening pod okiem trenera Orła w stylu lat 80. Było przy tym dużo dobrej zabawy. Na szczęście moja rola okazała się niema, więc grało się łatwiej, choć nie zabrakło też problemów.

Słyszałem, że musiał Pan grać tuż po kontuzji kolana.

- Nagrywaliśmy film kilka dni po tym, jak naderwałem wiązadło poboczne w kolanie. Na planie musiałem sporo biegać, więc rola sprawiła mi nieco bólu. Czy góralki z filmu zrekompensowały cierpienie? Oczywiście tak, ale najbardziej pomagał oczywiście trener Orzeł (śmiech).

Jakie były inne pomysły scenarzystów na Michała Ligockiego?

- Było kilka innych postaci do obsadzenia. Rozważaliśmy m.in. trening Rocky'ego Balboa. Mam już debiut przed kamerą przed sobą, bardzo mi się to spodobało. Dostałem kilka pozytywnych komentarzy, więc czekam na następne propozycje (śmiech).

Wróćmy do zawodów. Jak się Panu podobało?

- W końcu w Polsce zorganizowano zawody rangi międzynarodowej. Co prawda nie dotarli zawodnicy spoza kraju, ale może uda się za rok. Poziom był naprawdę wysoki, razem z kolegami pokazaliśmy dobry freestyle.

Publiczność była zachwycona, a Pan jest zadowolony ze swojego występu?

- Kontuzja nieco pokrzyżowała mi plany, bo jeszcze przed nią byłem w formie i czułem tzw. ogień. Przez ostatnie dwa tygodnie głównie jednak rehabilitowałem nogę. Musiałem wynieść deskę do piwnicy i uzbroić się w cierpliwość. Chciałem bardzo wystąpić przed polską publicznością w Szczyrku i udało się awansować do finału. Wobec urazu wynik nie był dla mnie najważniejszy, bo w podświadomości wciąż miałem niedokończone leczenie.

Każdy ze snowboardzistów marzy po cichu o występie w Soczi. A Pan?

- Reprezentowałem Polskę w Turynie i Vancouver. W pierwszym przypadku byłem młodym zawodnikiem, a w Kanadzie miałem chrapkę na finał, a potem postawiłem wszystko na jedną kartę. O Soczi myślę, ale wszystko zależy od tego, czy ministerstwo sportu zapewni nam dobre warunki do treningu. Jeśli to będzie praca na tzw. wariata, jak do tej pory, to nie wiem, czy zrealizuję swoje plany.

Wywiad z Michałem Ligockim przed zawodami BURNin' Snow możesz także przeczytać TUTAJ! Zobacz więcej o Burn in Snow!

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.