Vendee Globe to samotne regaty dookoła Ziemi. Trasa wiedzie z zachodu na wschód. Określa się je jako najtrudniejszy morski wyścig świata. A na pewno najbardziej prestiżowy. Więc wyobraź sobie, że jesteś sam na łódce. Przed tobą 90 dni rejsu dookoła świata. Nie możesz dostawać wskazówek o pogodzie z zewnątrz. Nie możesz zawijać do portów. Jeśli coś się popsuje, musisz naprawić to sam. Śpisz średnio trzy godziny na dobę, nigdy ciurkiem. Sam sobie gotujesz, sam odsalasz wodę, sam stawiasz żagle. Masz obowiązek kręcenia filmów, robienia zdjęć, pisania bloga. Jesteś kucharzem i dziennikarzem, a musisz być jeszcze (przede wszystkim) żeglarzem. Sam stawiasz żagle, kontrolujesz system odpowiedzialny za obciążenie łódki, wyznaczasz strategię i planujesz, jak być szybszym od pozostałych.
Aktualny rekord Vendee Globe należy do Francuza Michela Desjoyeaux'a, który w 2009 roku przepłynął linię mety po 84 dniach 3 godzinach 9 minutach i 8 sekundach żeglugi. Wcześniej pokonał ponad 52 000 km.
Zbigniew Gutkowski to pierwszy Polak, który wziął udział w wyścigu zdominowanym przez żeglarskie potęgi - Francuzów i Brytyjczyków. Gdy wypływał, we francuskim porcie Les Sables d'Olonne żegnało go kilkaset tysięcy kibiców, dla których odbywające się co cztery lata regaty są jak święto narodowe.
39-letni Gutkowski, który stał się rozpoznawalny w żeglarskim świecie po zajęciu drugiego miejsca w transoceanicznych regatach VELUX 5 Oceans, zrezygnował po 11 dniach. Zawiodła elektronika. Bez autopilota nie da się płynąć.
Dominik Szczepański: Jest pan zły?
Zbigniew Gutkowski: Jestem zawiedziony. Liczyłem, że wszystko będzie sprawne. Kiedy zauważyłem awarię elektroniki, pomyślałem, że to drobna sprawa. Okazało się, że nie byłem w stanie płynąć dalej. Byłem przybity, bo musiałem się wycofać z najważniejszej imprezy w jakiej płynąłem w swoim życiu. Nie tak miało być.
W którym momencie zorientował się Pan, że coś jest nie tak?
Dość szybko. Zepsuł się samoster, bez którego nie da się płynąć w takich regatach. Dostałem jednak zapewnienie od producenta, że jesteśmy to w stanie usunąć za pośrednictwem maili, w których dostawałem potrzebne wskazówki. Mój jacht był tym razem wyposażony w najlepszy samoster i elektronikę, jakie tylko istnieją. Wszystkie łódki startujące w Vendee Globe miały identyczny system. Te same puszki, procesory, kable, czujniki. Samoster popsuł się tylko mi. W tak dużych regatach każdy ma jakiś problem, ale rzadko zdarza się, żeby na dwóch jachtach, to był ten sam problem.
Jak samemu przeżyć na jachcie 90 dni?
Tak samo jak jeden dzień.
A bez samosteru?
Nie da się tego zrobić. Ja płynąłem bez niego 11 dni, ale w tempie awaryjnym, czyli 7-8 węzłów (ok. 15 km/h). Idea najważniejszego wyścigu dookoła świata nie polega jednak na samym starcie, tylko na zajęciu jak najlepszego miejsca w tempie wyścigowym, czyli 30 węzłów (ok. 55 km/h). A bez samosteru, który precyzyjnie kieruje bardzo szybko płynącą łódką nie ma szans. Kiedy jedziemy samochodem 50 km na godzinę to możemy spokojnie palić papierosa i w tym samym czasie rozmawiać przez telefon, czy pić kawę. Jeśli jedziemy 300 km/h, to sytuacja wygląda inaczej. W dodatku jedziemy w nocy, a dookoła pełno drzew. Nie chciałem być tłem. Uprawiam żeglarstwo sportowe od dziecka i nie bawi mnie zaliczanie rejsów. Nawet tych dookoła świata. To był mój czwarty i w żadnym nie chodziło o to, żeby się przepłynąć.
Jak więc wygląda życie na jachcie, który płynie bardzo szybko?
Śpi się średnio trzy godziny na dobę, nigdy nie jednym ciągiem. Kryzys nie przychodzi. Te trzy godziny wystarczają. Organizm przyzwyczaja się do tego po 48 h. Początek jest najgorszy, bo trzeba się przestawić. Przez pozostałe dwadzieścia godzin trzeba się zająć życiem pokładowym. Przygotować sobie jakieś jedzenie, odsolić wodę, kilka razy ściągnąć prognozę pogody, ustalić strategię na najbliższe godziny względem innych zawodników i zbliżających się frontów pogodowych. Trzeba wykonać obowiązki medialne, które są w tego typu regatach konieczne. Nagrać film, skompresować, pociąć, wysłać. Trzeba zrobić i wysłać zdjęcia. Napisać notkę na blogu. Pozostaje jeszcze obsługa żagli, zmiana tych żagli, trymowanie żagli, trymowanie kursu, obejrzenie i zanalizowanie pogody, w której płyniemy. Trym balastów, bez którego nie popłyniemy szybko. Czyli kontrola nad całym systemem przewodów, które napełniają bądź wypompowują wodę z łódki. A gdzie tu jeszcze przeczytać książkę? Jedyną jest instrukcja obsługi urządzeń pokładowych. Czasami trzeba reagować błyskawicznie, więc lepiej znać ją na pamięć.
Jak wygląda komunikacja ze światem na takich regatach?
Jachty są wyposażone w anteny satelitarne, dzięki którym mamy łączność. Telefon satelitarny ma zawsze zasięg. Zawsze więc też mamy internet.
Zawodnicy komunikują się między sobą?
Dostajemy do siebie numery. Kontakt głównie sprowadza się do tego, że jeden drugiego pozdrawia i ostrzega. Przykładowo lider widzi niezidentyfikowany obiekt, w który można potencjalnie uderzyć. W tym roku z takim obiektem zderzył się faworyt Vincent Riou, który przywalił w boję. Dryfowała 400 km od brzegów Brazylii. To samo dotyczy gór lodowych, które nie są oznaczone na monitoringu. Informujemy wtedy komisję regatową, która ma obowiązek wysłać komunikat do wszystkich zawodników.
A są jakieś informacje, których nie można otrzymać z zewnątrz?
Jest cała masa zakazanych przekazów. Przede wszystkim profesjonalny routing, czyli biuro meteorologiczne, które może opracować całą strategię dla danego zawodnika w danym miejscu. Oni się nie mylą. Mają dostęp do np. meteorologicznych satelitów militarnych. Jeśli zostanie udowodnione, że zawodnikowi zostały przekazane takie informacje, to zostaje zdyskwalifikowany. Na tym polega trudność tych zawodów.
90 dni na podsłuchu?
Zawieramy dżentelmeńską umowę, bo jeśli mamy jeden telefon, to możemy mieć przecież i drugi i trzeci. Komisja regatowa twierdzi, że nie jest w stanie wszystkich podsłuchiwać. Moim zdaniem da się to zrobić, bo w okołoziemskich regatach samotników VELUX 5 Oceans, w których zająłem drugie miejsce, wszystkie rozmowy i maile przechodziły przez serwer, który należał do organizatora regat. Istnieje taka możliwość, z której tutaj nie skorzystano. Założono, że wszyscy jesteśmy dorośli i uczciwi.
A jesteście?
Nie sądzę. To są mistrzostwa świata, ogromne budżety. To są zawodnicy, którzy przygotowują się jedynie do tej imprezy, więc stawiają wszystko na jedną kartę. Mogę to porównać do dopingu, który jest zakazany, a jednak dalej się go używa.
W pewnym momencie zdecydował się pan popłynąć inaczej niż czołówka wyścigu. Dlaczego?
Na jachtach wszyscy posiadamy programy komputerowe, które obliczają nam optymalną trasę. Program wylicza dokładną drogę z miejsca do miejsca. Liczy prędkość poszczególnych odcinków. Jeśli spóźnię się do któregoś z nich choćby dziesięć minut, to wyliczenia są już nieaktualne. Te programy wskazywały, żeby nie pchać się przy brzegach Portugalii w dół. Liderzy jednak popłynęli tamtędy i na tym zyskali. Wydaje się, że ta taktyka mogła wziąć się z sugestii pewnych bardzo mądrych ludzi, którzy siedzą na brzegu i mają dostęp do większej liczby informacji. Ja popłynąłem inaczej i gdybym płynął na sto procent moich możliwości, to byłby to bardzo udany manewr.
Może liderzy mieli lepszą intuicję?
Może. Albo inne programy pogodowe. Ja mojemu w pełni ufam, bo przepłynąłem na nim ostatnie regaty. Popełniłem w nich tylko jeden błąd, więc wychodzi na to, że software akurat mam niezły.
Jak się pan czuł, jako człowiek z zewnątrz?
Byłem w pewien sposób egzotyczny, bo do tej pory żaden polski jacht nie stanął do tego typu imprezy. Tutaj ścigają się najlepsi na najlepszym sprzęcie, czyli mocarstwa, które mają ogromną historię w regatach. Do tego są to mocarstwa, które podbiły pół świata dzięki pływaniu. Tak samo egzotycznie byłem odbierany w poprzednich regatach, ale szybko się okazało, że to moja przewaga, bo przynajmniej nie zwracano na mnie uwagę. Nikt mnie nie pilnował.
rozmawiał Dominik Szczepański