Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>
Dominik Szczepański: Jesteśmy narodem morskim? Może być moda na pływanie?
Zbigniew Gutkowski: Brazylijski dziennikarz pytał kiedyś, dlaczego tak wielu ludzi gra w piłkę, a tak niewielu pływa na łódkach. Ktoś odpowiedział, że do futbolu wystarczy piłka i trampki, które kosztują pięć euro.
Owszem, można pływać na bardzo tanich sprzętach, ale to ryzyko. Ludzie głównie krzyczą, że po co dawać pieniądze na żeglarzy, czy nawet na rajdowców, którzy jadą w Dakarze, bo to przecież ich fanaberie. Czyli po polsku: siedzieć w domu, nic nie robić i szczekać. Jedyna słuszna dyscyplina to piłka nożna. Jak kadra wygrywa to wszyscy chodzą uniesieni. Aż do porażki, kiedy wszystkich bolą tyłki. Żeglarstwo jest drogim sportem i potrzebuje dużych pieniędzy.
Pan ma sponsora i dobrą łódkę.
Kiedyś pływaliśmy na starych trupach. Dziś każdy zawodnik z reprezentacji Polski ma dokładnie taki sam sprzęt jak każdy inny żeglarz ze światowej czołówki. Żeby jednak można to samo powiedzieć o prywatnych łódkach, to jeszcze musi upłynąć trochę czasu, ludzie muszą się dorobić. Myślę, że zmieni się też podejście i nie będzie tekstów typu: po co kupować taką drogą łódkę, skoro tańsza też pływa.
Pierwszą łódkę, która była na poziomie ówczesnego mistrza świata kupiłem sobie sam. W kadrze były plany, by taką kupić, ale zawsze to było gdzieś w przyszłości. A ile człowiek może czekać na obiecanki, które się nigdy nie spełniają? Oczywiście sytuacja się zmienia. Kiedyś nikt nie pomyślał, że Kubica będzie jeździł w F1.
Zbigniew Gutkowski Jacht Energa ze Zbigniewem Gutkowskim na pokładzie (fot. Robert Hajduk) Jacht Energa ze Zbigniewem Gutkowskim na pokładzie (fot. Robert Hajduk)
Ale nawet jeśli kierowca jest dobry, to w F1 bez dobrego bolidu nie ma szans wygrywać. A w żeglarstwie?
Jest tak samo, tylko musimy doliczyć współczynnik szczęścia, bo trzeba walczyć z naturą. Wiatr skręca, gaśnie, wybucha, to kwintesencja pływania i trzeba się tego nauczyć. Jeśli wiałby tylko z jednej strony, to liczy się tylko sprzęt. Żaden talent nie pomoże, jeśli cały dzień wieje tak samo. Liczy się tylko jacht.
"Morze wymaga od żeglarza określonych kwalifikacji - szczególnych przymiotów ducha i charakteru: pokory, rozwagi oraz uznania faktu, że uczenie się i zbieranie doświadczeń nigdy nie jest procesem zakończonym."*
Pan zawsze mówi, że morze czymś jednak pana zaskakuje. Po tylu latach to nie są same schematy?
Schematów jest dużo, ale tutaj karty rozdaje natura, a ona jest nieprzewidywalna. Czy dżokej powie, że znalazł konia, która świetnie go rozumie i zawsze robi to, co się od niego wymaga? Przecież ten koń nie rozmawia w naszym języku. Zwierzę zawsze może zrobić coś nieprzewidywalnego. Nie zliczę, ile razy przepłynąłem Atlantyk, jednak zawsze znajduję na nim coś nowego: fale, sytuacje, inny zachód słońca. Natura dyktuje warunki.
Czy pan jest emocjonalnie związany z łódkami, którymi Pan pływa?
Czasami, gdy pływam sam, to mówię do łódki.
Co?
Nie zawiedź mnie, jesteś super, każdy miły komplement, który mi przyjdzie na myśl. Łódka to dziś rakieta w porównaniu do tego, co kiedyś pływało po wodzie. Kiedyś pływali romantycy, którzy pisali książki. Tempo było tak wolne, że mogli cuda wymyślać. W dzień, w który oni obierali ziemniaki i robili sobie obiad, my byśmy zrobili 500 mil. Romantyzm poszedł wraz z drewnianymi łódkami na dno.
Z końcem roku rusza pan na wyścig okołoziemski z Barcelony. To najtrudniejsza z dotychczasowych prób?
Zauważyłem taką analogię: co regaty, to wszyscy mnie pytają, czy teraz przede mną najtrudniejsze, najbardziej elitarne wyścigi.
Czyli łatwizna?
No nie. To są trudne regaty. Dookoła świata, bez zawijania do portu. Będzie pewnie tak samo ciężko jak na Vendee Globe, tylko, że tutaj płyniemy we dwóch. A generalnie w dwie osoby jest łatwiej. Zawsze ktoś ci pomoże. Tempo regat będzie jednak szaleńcze. Zawsze istnieje w takim przypadku ryzyko, że coś może nie wytrzymać. Technologia idzie do przodu, ale nasze łódki są tak odchudzane, żeby nic nie ważyły. Płyniemy więc na granicy możliwości. Jeśli się ją przekroczy, to wszystko może się rozsypać.
W ile dni opłynie pan Ziemię z Barcelony do Barcelony?
Problemem może być nieprzewidywalne Morze Śródziemne. Tam różnie może być. Jeśli będziemy mieli nieprawdopodobnego farta, to w jeden dzień dopłyniemy z Barcelony do Gibraltaru. Na oceanie przy dobrym układzie pogodowym pokonanie takiej odległości to pestka.
W pierwszej edycji regat zwycięzca potrzebował 91 dni, by opłynąć Ziemię. W kolejnej, mimo że pływały o cztery lata młodsze jachty, najlepszy żeglarz miał czas gorszy o kilka dni. Czyli trzy miesiące to bardzo dobry wynik.
Nie zawijacie do portów, więc musicie wziąć ze sobą jedzenie na jakieś sto dni. Ile tego jest?
Wszystko zależy od tego, ile się spali, ale trzeba liczyć jakieś 6000 kcal dziennie. To około dwóch-trzech obiadów dziennie. Zabieramy głównie liofilizaty. Można oczywiście wziąć ziemniaki, cebulę, ale prowiant będzie ważył tonę.
Mistrz olimpijski w kolarstwie Bradley Wiggins w czasie dnia jazdy zjada 7000 kcal. Ale on pokonuje setki kilometrów, a pan porusza się na niewielkim pokładzie.
On pedałuje pięć godzin, a my 24. Bez przerwy, przez trzy miesiące. Bez odpoczynku, bez spania. Różnica temperatur jest ogromna. Kiedy jest zimno, to nie trzeba się ruszać, żeby spalić te kalorie. Ostatnio płynąłem w ciężkim sztormie, było bardzo zimno. W takich warunkach mimo tego, że się dużo je, to jest się ciągle głodnym. Strasznie szybko się spala wszystko co się zje, więc nadmiar tłuszczu jest wskazany. Gdyby Bradley Wiggins popłynął z nami, to myślę, że w połowie trasy zabrakłoby mu paliwa.
''Kochał morze, jednak nie ślepą miłością; była to cyniczna, budząca pogardę w nim samym miłość mężczyzny do kochanki, której w głębi duszy nie wierzył ani trochę, ale bez której nie potrafił już żyć...''**
Pan wierzy morzu?
Rozum mówi, żeby nie wierzyć. Bo jak można wierzyć, gdy w każdej sekundzie może się stać wszystko. Może coś wypłynąć spod wody i w to uderzymy, może nadejść sztormowa chmura, chociaż przed momentem niebo było błękitne. Ludzka wyobraźnia nie jest w stanie wymyślić tego, co się może stać. Ale z drugiej strony to miłość. Kiedy dłuższy czas nie widzę niebezpiecznej wody, to za nią tęsknię.
Miał pan choćby moment w życiu, kiedy uwierzył morzu na 100 proc.?
Nie. Czuję się tam dość bezpiecznie, ale cały czas mam jakąś obawę. W głowie siedzi mi cała masa czarnych scenariuszy. Nawet kiedy jest piękna pogoda, to w podświadomości tkwią złe myśli.
To zakrawa o hipochondrię. Wchodzi pan na pokład i zaczyna myśleć, co może pójść nie tak.
Te myśli kryją się, ale kiedy przychodzi moment relaksu, to wychodzą z cienia. Tak musi być. Chyba, że jesteśmy głupimi, nieświadomymi zagrożeń ludźmi. Nie mówimy o wodzie, gdzie jest kilkadziesiąt metrów do brzegu. Mówimy o wodzie z lądem oddalonym o kilka tysięcy kilometrów. Nie można się zatrzymać, trzasnąć drzwiami i powiedzieć: pieprzę, nie jadę dalej.
Miał pan kiedyś załamanie na morzu?
Zdarzało się. Najgorzej, kiedy dopada nas skrajna sytuacja, z której wydaje się, że nie ma wyjścia. Wtedy przychodzą głupie pomysły do głowy, pretensje do samego siebie. Raz przywaliłem w generator wiatrowy, który mocno rozciął mi głowę. Chlusnęła krew. Inny raz mocno uszkodziłem kil. Myślałem, że zaraz odpadnie i utonę. W takich chwilach jestem przerażony. To moment, który dość szybko mija. Znajduję jakąś możliwość, żeby się uratować.
''Majestat morza! - zawołał Paszczak drżącym głosem; był blady i patrzył z przerażeniem na brzeg burty po zawietrznej stronie, sunący znacznie za blisko spienionej, zielonej wody. A wiec takie to jest uczucie - myślał - Tak wygląda żeglowanie. Świat wywraca się do góry nogami, a ty wisisz na samiusieńkim brzegu bezdennej przepaści, marzniesz, wstydzisz się i żałujesz, kiedy jest już znacznie za późno, żeś się w ogóle wybrał."***
Wstydził się pan kiedyś na morzu i żałował?
Nie. Sam za siebie nigdy się nie wstydziłem. Za kogoś - tak. W każdym miejscu, gdzie mieliśmy możliwość być z moim partnerem, to byliśmy do tego dobrze przygotowani, a jak już mówimy o pływaniu morskim, to trzeba było poświęcić wiele lat, żeby znaleźć się na poziomie klas olimpijskich, a to naprawdę dobra szkoła, uważam, że najlepsza. Ktoś, kto tam jest nawet nie może pomyśleć o tym, że żałuje albo się wstydzi. Jeśli ktoś na morzu tak myśli, to znaczy, że jest marzycielem, kupił sobie jacht, popłynął z naiwną myślą, że jest tak samo dobry, jak ludzie, którzy robią to całe życie. Niemożliwe jest, żeby znaleźć się tam bez przygotowania.
Ale są sytuacje, które przerastają. Nawet wtedy się nie żałuje?
To ekstremalne momenty, nieczęsto się przydarzają. Jeśli przed startem jest super sztorm, to organizatorzy nas nie wypuszczą w morze, bo koszt operacji ratunkowej będzie za wysoki.
Ekstremum nie przytrafia się zawodowcom, za wiele się nauczyli. Nie tylko jak podbierać żagle. Też co jeść, jak płynąć, jak odszyfrować pogodę, regenerować się w kilka czy kilkanaście minut snu, do którego trzeba się przygotować, by poczuć minimalne bezpieczeństwo i móc zamknąć oczy.
Najpiękniejszy moment w karierze?
Bez wątpienia było to 2. miejsce w okołoziemskim wyścigu samotników VELUX 5 Oceans. Nie sądziłem, że zajmę tak dobrą pozycję. Od samego początku wiedziałem, że nie dysponuję tak szybką jednostką jak moi rywale. Udało mi się jednak sprawić niespodziankę i sam także byłem zaskoczony tym, co potrafił mój jacht Operon Racing. Tym samym, stałem się pierwszym Polakiem, który samotnie opłynął Ziemię w oficjalnych zawodach, a także 183. osobą na świecie.
A największy dramat na morzu?
Tutaj również wybór jest prosty. Jako pierwszy Polak wystartowałem w najbardziej prestiżowych regatach samotników - Vendee Globe. Wiązałem z tym startem olbrzymie nadzieje, ale już po kilku dniach musiałem wycofać się z rywalizacji ze względu na problemu z autopilotem. Była to jedna z najtrudniejszych decyzji w moim sportowym życiu.
Zbigniew Gutkowski w 2010 r. podczas przygotowań do Velux 5 Ocean
Jak pan się czuje po kilkudziesięciu dniach bez porządnego snu?
Jak z krzyża zdjęty. Totalnie wykończony. Ale zmęczenie czuje się dopiero, jak się jest już na lądzie.
Od kilku lat startuje pan w coraz to nowych zawodach. Było Velux, Vendee, szlak kawy, teraz będzie Barcelona. Co dalej, jeśli skończą się wyzwania?
To nie są wyzwania, to są kolejne regaty, w których biorę udział. Jak już uczestniczę w czymś po raz pierwszy, to następnym razem jest okazja, żeby poprawić wynik. Gdybym wygrywał te wszystkie regaty, to faktycznie, mógłbym zadawać sobie pytanie, co dalej. To tak samo jak z mistrzostwami świata - jak ktoś został mistrzem świata, to nie pojedzie na kolejne mistrzostwa? Pan cały czas zadaje mi takie pytania, jakby to moje żeglowanie, to było coś strasznie romantycznego. A to po prostu bardzo wymagający sport.
Żeglarstwo transoceaniczne tak się kojarzy.
Tutaj nie ma żadnego romantyzmu. Gdzie jest romantyzm w piłce nożnej, czy w wyścigu Tour de France? Jak chcę romantyzmu, to zabieram książkę na pokład i wtedy nie potrzebna mi jest szybka łódka. Żeglarstwo jest jedną z najtrudniejszych i najdroższych dyscyplin sportu. Ciężko tam zaistnieć, jeżeli pochodzimy z byłego bloku wschodniego. Jest 15 Francuzów, 20 Anglików, pięciu Szwajcarów, którzy nawet nie mają morza, ale pływają tak samo jak my, albo nawet szybciej, bo mają lepszy sprzęt. To jest wyścig na najwyższym poziomie, w którym nie masz szans wystartować, jeśli się nie było mistrzem Polski, nie było się w kadrze narodowej, nie ukończyło się ważnych zawodów.
Jerzy Janowicz nie wygrał żadnego wielkiego turnieju i mimo tego od razu znalazł się czołówce plebiscytu ''Przeglądu Sportowego'' na sportowca roku. Żeglarstwo jest tak samo niezauważalne jak np. Sebastian Kawa, który musiał dopiero przelecieć nad Himalajami szybowcem, żeby ktoś o nim ludziom powiedział. To nic, że od lat jest najlepszym szybownikiem świata.
Tenis to sport masowy.
Masowy? Vendee Globe w tamtym roku przebił trzykrotnie Tour de France, siedmiokrotnie Roland Garros jeśli chodzi o dotarcie do odbiorcy na całym świecie. Żeglarstwo to też jest sport masowy. Żeglarzy jest w Polsce kilka milionów, potencjalnych kibiców, którzy przeczytają, posłuchają albo obejrzą materiał o regatach jest bardzo dużo.
Będę mówił o tym wykluczeniu żeglarstwa aż będę miał siłę. Może ktoś po mnie będzie miał łatwiej.
Może problemem w żeglarstwie i innych sportach, które pana zdaniem powinny być bardziej popularne, a nie są, jest fakt, że nie ma jak tego pokazać? Tenis jest łatwy do pokazania, godzina, dwie emocji, zwroty akcji, a jak pokazać w czasie rzeczywistym regaty? Jak o tym pisać?
Przy obecnych rozwiązaniach technologicznych, można pokazać właściwie wszystko. Oczywiście, tenis, piłka nożna lub koszykówka są bardziej atrakcyjne dla kibiców, ponieważ wszystko dzieje się "tu i teraz" na małej przestrzeni. Organizatorzy regat wręcz wymagają od nas, żebyśmy wysyłali na biuro prasowe filmy z jachtu naszego autorstwa, które są bardzo atrakcyjne dla dziennikarzy, ponieważ pokazują naszą walkę z żywiołem "od kuchni". Gdy jestem na łódce, jest ze mną kontakt telefoniczny, więc nie widzę żadnych przeszkód na relacje dziennikarzy prasowych. Poza tym, jesteśmy także aktywni na kanałach social media.
Nie ma rzeczy niemożliwych. Wystarczy tylko chcieć.
Zawody golfowe są pokazywane na całym świecie, a transmisje śledzą miliony kibiców. Nie jest to sport łatwy do pokazywania, a jednak jego zasięg globalny jest właściwie nieograniczony. Przy odpowiedniej promocji dyscypliny, możemy liczyć na spektakularne efekty. Żeglarstwo nigdy nie będzie tak popularne jak np. piłka nożna, ale głęboko wierzę, że sukcesy sportowe naszych żeglarzy nie będą przechodziły "bez echa".
* Adasdair Garret
** Nicholas Monsarrat
*** Tove Jansson, "Lato Muminków"
Zbigniew Gutkowski Zbigniew Gutkowski (fot. Robert Hajduk) Zbigniew Gutkowski (fot. Robert Hajduk)
Zbigniew "Gutek" Gutkowski - skiper jachtu ENERGA, jest pierwszym polskim żeglarzem, który wziął udział w Vendée Globe - oceanicznych regatach samotników dookoła świata. Do tej pory ukończył dwa wyścigi okołoziemskie - załogowy (regaty The Race, 2000) i solo (regaty Velux 5 Oceans 2010/11 - mimo awarii jachtu i dwóch poważnych kontuzji ukończył regaty na 2. pozycji).
W 2013 roku, wraz z Maciejem Marczewskim, jako pierwsza polska załoga w historii ukończył na 7. miejscu regaty transatlantyckie Transat Jacques Vabre, uzyskując kwalifikację do najbardziej prestiżowego wyścigu w formule double-handed - Barcelona World Race 2014/15.
Urodził się 24 czerwca 1973 roku w Gdańsku. Żeglarstwo uprawia od 10. roku życia i jest jednym z najbardziej znanych i doświadczonych polskich żeglarzy. Ma na swoim koncie ponad 130 tysięcy przepłyniętych mil morskich na jachtach klasy: katamaran 85ft, trimaran Orma 60, Volvo 60, Imoca Open 60 oraz Eco 60.