Red Bull X-Alps. Paweł Faron: Walka z własnym ciałem

- Do tego nie da się przygotować w stu procentach. To za bardzo wycieńczające - mówi Paweł Faron, jedyny Polak w tegorocznej edycji Red Bull X-Alps, wyścigu, który rusza 7 lipca z Salzburga. W linii prostej do mety w Monako jest 1031 km, ale realnie droga wydłuża się do prawie 2000 km kilometrów. Przed nami ok. dwa tygodnie morderczej rywalizacji.

Red Bull X-Alps to wyścig przygodowy, którego uczestnicy muszą przede wszystkim świetnie latać na paralotni, ale też mieć pewne umiejętności wspinaczkowe i wytrzymać codziennie nawet kilkudziesięciokilometrowe marszobiegi po wymagającym terenie. Wyścig rusza 7 lipca z Salzburga. Droga do mety w Monako jest 1031 km w linii prostej, jednak ze względu na punkty kontrolne (m.in. Mont Blanc czy Matterhorn) trasa wydłuża się do około 2000 km kilometrów.

Zwycięzca ostatniej edycji wyścigu (2011 r.) Szwajcar Christian Maurer przekroczył linię mety w Monako po 11 dniach, 4 godzinach i 22 minutach. W tym roku wyścig jest o 200 km dłuższy.

Jak radzić sobie z pięcioma godzinami snu dziennie i jak wylądować w burzy przy wietrze wiejącym 120 km/h opowiada off.sport.pl Paweł Faron, jedyny Polak w stawce, który dwa lata temu zajął 17. miejsce.

W tym roku w wyścigu udział weźmie 32 zawodników z 21 państw. Według Farona dotarcie do mety powinno zająć ok. dwa tygodnie.

Dominik Szczepański: To prawda, że pierwszy lot wykonał pan z dachu garażu?

Paweł Faron: Miałem 10 lat i skleiłem sobie lotnie. Dobrze, że nie skoczyłem z dachu domu. Mocno się obiłem, później przez jakiś czas sztywno trzymałem szyję, ale rodzicom nic nie powiedziałem.

W większych tarapatach był pan pięć lat temu w Turcji, kiedy trzeba było lądować w środku burzy.

Zawody odbywały się w dzikich górach. Do mety miałem dwa kilometry lotu, kiedy zobaczyłem trzy potężne cumulonimbusy. Takie chmury zwiastują bardzo mocne szkwały. Myślałem, że zdążę. Po drodze musiałem przelecieć nad jeziorkiem, a później nad polaną. Kiedy leciałem nad polaną, a do mety zostało mi jakieś 200 metrów, uderzył we mnie wiatr. Walnęło z taką siłą, że zacząłem się cofać. Porwało mnie nad jezioro. Nawet ciężko opisać, co się ze mną działo. Rzucało mną w górę i w dół. Jezioro miało kilka skalnych wyrostków, małych wysepek. Przez ramię zobaczyłem jedno takie miejsce i postanowiłem tam wylądować. Tylko, że w tym momencie leciałem już z prędkością 117 km/h.

Rozbił się pan o wyspę?

Gdzie tam. Kiedy zrobiłem zwrot, żeby przygotować się do lądowania, to wyspa już dawno była za mną. Na szczęście znalazłem inne miejsce, ale to nie do końca było nawet lądowanie. Przewróciło mnie, przeciągnęło po ziemi. W końcu jakoś wyhamowałem. Po 10 minutach przyjechał jeep, z którego wysiedli organizatorzy. Myśleli, że nie żyje. Z ich perspektywy wyglądało to tak, jakbym spadał bez kontroli. Wyściskali mnie i zawieźli do szpitala. Ale jak zobaczyłem, jaki w tym szpitalu mają sprzęt, to podziękowałem i szybko uciekłem (śmiech).

Teraz w ramach wyścigu Red Bull X-Alps ma pan do przebycia ponad 1000 km trasy w linii prostej.

Ale w sumie wyjdzie pewnie z 2000 km, bo tak układa się droga. Większość chcę przelecieć na lotni.

Jak się pan przygotowuje?

Codziennie trenuję marszobiegi. Czasami kilkanaście, kiedy indziej kilkadziesiąt kilometrów. Zależało mi, żeby wzmocnić stawy i mięśnie. Ten wyścig, to walka z własnym organizmem. Nie da się przygotować w stu procentach, bo to za bardzo wycieńczające.

Co każdy zawodników ma ze sobą w trakcie wyścigu?

Mój bagaż w tym roku zamknę chyba w dziewięciu kilogramach. Będę miał paralotnię, uprząż, zapasowy spadochron, flary, kask, batony energetyczne, wodę i trochę elektroniki: GPS, wariometr i nadajnik, dzięki któremu na bieżąco można śledzić naszą pozycję w internecie.

 

Gdzie śpicie?

Różnie bywa, ale na ogół na noc zlatujemy w doliny i śpimy w podstawionym samochodzie. Zdarzają się też noclegi w górach. Dwa lata temu niewiele zabrakło, a spędziłbym noc w ambonie myśliwskiej. Odczyt GPS nie zgadzał się z rzeczywistością. Błądziłem 2,5 godziny w lesie gdzieś pod Gastein. Z nieba pruło deszczem ze śniegiem, temperatura ostro spadła. W końcu zobaczyłem światełko i trafiłem do domku letniskowego, gdzie przyjęła mnie jego właścicielka. Miałem szczęście, bo była tam przypadkiem - normalnie przyjeżdża później.

Zlatywanie do dolin nie jest stratą czasu? Nie lepiej iść po nocy?

Regulamin nas ogranicza. Możemy się poruszać od 5 do 22:30. Poza tym organizm ma swoje granice. Pierwsze 2-3 dni są bardzo ostre, później każdy musi ważyć siły. W tym roku w regulaminie pojawił się nowy zapis - każdy z zawodników będzie miał do dyspozycji jeden dzień, w którym nie będzie musiał robić sobie przerwy w nocy. To ważne zwłaszcza dla tych, którzy znajdą się na końcu stawki. Według przepisów, co każde 48 godzin jeden z nas odpada. "Nocna przepustka'' może być jedyną szansą, żeby ścigać się dalej.

A co z lotami? To najważniejszy element wyścigu, bo w powietrzu pokonujecie większość trasy.

Tu trzeba mieć trochę szczęścia, bo różnie w powietrzu bywa. Przede wszystkim trzeba uważać na tzw. strefy zakazane, czyli przestrzeń lotniczą, w której nie możemy się znaleźć. Dwa lata temu wiatr mnie zniósł tak, że przeleciałem 50 metrów od tej strefy. Jeśli złamiemy ten przepis, to wyścig będzie dla nas skończony.

Jak przyzwyczaić organizm do tak dużego wysiłku i krótkiego snu?

Ponoć Thomas de Dordolot - jeden ze startujących w tej edycji zawodników - postanowił przeprowadzić na swoim ciele nietypowy eksperyment. Belg od dwóch lat codziennie śpi o minutę krócej. Z tego odejmowania wyszły mu podobno cztery godziny snu dziennie.

rozmawiał Dominik Szczepański

Dzięki specjalnemu systemowi nawigacji, w który wyposażony jest każdy zawodnik, poprzez stronę http://www.redbullxalps.com/live-tracking.html będzie można śledzić aktualne położenie i wynik uczestników.

Paweł Faron na facebooku >>

Copyright © Agora SA