Folklor miejski, czyli co gra w duszy warszawiaka

Warszawski folklor żyje - Kapela Czerniakowska śpiewała między blokami jeszcze pod koniec lat 90, teraz nagrywa z hip hopowcami.

Sylwester Kozera, bandżolinista i wokalista, Kapeli Czerniakowskiej, to postać jedyna w swoim rodzaju. Po pierwsze, jest bezpośrednim kontynuatorem dzieła Stanisława Grzesiuka. Bo, tak jak on, gra na bandżo i śpiewa, a całe życie przemieszkał na Sielcach, skąd Grzesiuk za młodu wyruszył w świat. Po drugie to artysta, który jako pierwszy ze starej szkoły piosenki warszawskiej zaczął grywać, a w końcu nagrywać z hip hopowcami. To połączenie zaowocowało przebojem "Poczekalnia dusz", nagranym z raperami Sokołem i Pono.

W ogromnej mierze to dzięki niemu folklor warszawski wychynął z gabloty muzealnego reliktu, z którym można się spotkać w przejściu podziemnym pod rondem Dmowskiego, gdzie od dziesięcioleci wytrwale gra Orkiestra z Chmielnej, i stał się brzmieniem obecnym w nowoczesnej pop kulturze. Kozera ma już przeszło sześćdziesiątkę i styl raczej bluesmana niż emeryta. Grał na zimnej ulicy i w wielkich salach koncertowych. Akompaniował gwiazdom, grał też za drobne wrzucane do futerału z wiecznie podpitymi, nie dorastających mu artystycznie do pięt grajkami. Jak mało kto wie, co to znaczy życie muzyka. Kilka lat temu warszawiacy dostrzegli, że Kozera i jego Kapela Czerniakowska są jedną z ikon stolicy. Teksty szemranych piosenek, które śpiewają brzmią przerażająco prawdziwie.

War-szał: Folklor miejski, czyli co w duszy warszawiaka gra i śpiewa

Rozmowa z Sylwestrem Kozerą z Kapeli Czerniakowskiej

Dominika Kotowicz: W jakich okolicznościach Kapela Czerniakowska zaistniała na muzycznej scenie?

Sylwester Kozera: Kapela zaczęła grać w składzie 4-osobowym w 1968 roku: ja na bandżolce, Stasio Wielanek na gitarze, Krzysiek Popielarz na skrzypeczkach i Andrzej Ślusarz na akordeonie. Zaczynaliśmy od wesel i innych imprez, stopniowo repertuar poszerzał się. Nasz debiut to była impreza z cyklu "Zabawa jakiej nie było" w szkole na Czerniakowskiej. Odkryła nas tam pani Krystyna Gucewicz i dostaliśmy się do finału w Pałacu Kultury. Wkrótce zostaliśmy zaproszeni do radiowego studia na Myśliwiecką, gdzie odbyły się pierwsze nagrania. Niestety, Warszawa nas wtedy odrzuciła, Estrada uznała nas za zespół nie perspektywiczny. Jeździliśmy więc po innych miastach, a potem też krajach.

Jaki był wtedy repertuar zespołu?

Na pierwszej płycie zebraliśmy różne piosenki. Unikaliśmy repertuaru Grzesiuka, czy Orkiestry z Chmielnej, staraliśmy się odgrzebywać nowe utwory, które były po prostu zasłyszane od ludzi. Graliśmy piosenki których nie było w radiu, ale które były śpiewane na imieninach, chrzcinach czy weselach. W radiu leciało "Budujemy nowy dom, jeszcze jeden..." a tam "Felek wziął dziś ślub..." My sobie to spisywaliśmy, uczyliśmy się i graliśmy. Gramy od serca i pod nogę, tak jak czujemy, trochę jakby po cygańsku...

Pan jest ostatnim muzykiem z oryginalnego składu... Były więc też cięższe czasy?

Bardzo trudno jest dobrać ludzi, którzy będą ze sobą grali i dobrze się rozumieli na co dzień. Skład się zmieniał, odszedł Staś Wielanek, był proces o nazwę Kapeli...

Przez dwa lata grałem z Orkiestrą z Chmielnej, później zorganizowałem taką objazdową grupę trzech muzyków. Mieliśmy wzmacniacz akumulatorowy i systematycznie obchodziliśmy warszawskie dzielnice: Sadyba, Ursynów, Mokotów, Wola, Praga... Przez cały rok obeszliśmy wszystkie. To były lata 90, na początku przemiany Warszawa była zupełnie inna. Kiedyś na osiedlu na Wolumenie ustawiliśmy sobie nasz wzmacniacz i jak skończyła się msza w radiu, zaczęliśmy grać. Okna się otwierały i było biało od kartek z zamówieniami: dla Pani od sąsiada z piątego piętra, to dla sąsiadki z ósmego... Trudno było odejść, ludzie wychodzili, bawili się. Cztery lata później zaczęło się wyludniać. Ostatni raz byłem na blokach chyba w '97 roku na Orliku, na Gocławiu. Zagraliśmy "Warszawa da się lubić" i nic, pusto. Zagraliśmy drugi utwór, trzeci... i dopiero po jakimś piętnastym utworze ludzie się interesowali. A teraz w ogóle nie ma to sensu, bywa wręcz niebezpiecznie.

W końcu znalazłem młodych muzyków i założyłem zespół w składzie jaki Kapela ma obecnie. Udało się tchnąć nową energię w zespół. Z jakich instrumentów składa się kapela?

Podstawowy instrument to badżolka - grano na niej jeszcze przed wojną. Pan Grzesiuk to rozpropagował, choć tuż po wojnie grać na bandżolce to był obciach. Musi być akordeon, skrzypce, u nas jest też kontrabas, do niedawna graliśmy też z tak zwanym poprzeczniakiem, na którym grał mój świętej pamięci syn.

Próbowałem kiedyś stworzyć zespół na samych drutach, bez instrumentów klawiszowych - Różyc Orchestra, bo takie orkiestry przed wojną były. Zagraliśmy tak na otwarciu kina Praha i brzmienie było bardzo fajne. Niestety druty jest ciężko zestroić...

Jaka jest warszawska scena folklorystyczna?

W zasadzie nie ma tu współpracy. Istnieje Orkiestra z Chmielnej, jest Kapela Praska, która powstała na podstawie wcześniej istniejących zespołów, w tym naszego. Z folklorem to jest dziwna sprawa. Takie piosenki uliczne mają w większości swoich autorów. Oprócz "Felka Zdankiewicza", ballady która powstała pod koniec XIX wieku jeszcze za cara, wszystkie utwory można komuś przypisać. My nagraliśmy piosenkę: "W Warszawie wszystko mam co najlepsze: kiełbasę, jajko na twardo, świeży pomidor ze solą i pieprzem, wędzona szynka z musztardą" i nie wiedzieliśmy, kto to napisał. Okazało się, że to Pan Preisner. Każdy utwór ma autora: "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka" - Pan Harris "Lu Maniusiu" - Pan Petersburski...

W trakcie procesu o nazwę Kapeli pojawił się temat: czym jest folklor i nikt nie potrafił na to odpowiedzieć. Padło jedynie określenie że to melodia i tekst zmieniona przez ulicznego grajka.

Dołącz do nas na Facebooku

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.