Ekspedycja na Biegun Południowy: przy minus 30 stopniach biopaliwa dają radę

Ponad pół roku od ustanowienia rekordu świata w dotarciu na Biegun Południowy przez trzyosobową ekspedycję Thomson Reuters South Pole Expedition można zobaczyć zapis wyprawy, która dowiodła, że biopaliwa sprawdzają się nawet w ekstremalnych sytuacjach.

11. grudnia 2011 roku, w 100. rocznicę pierwszej ekspedycji Roalda Amundsena wystartowała ekspedycja Thomson Reuters South Pole Expedition. Celem było dotarcie na biegun w jak najkrótszym czasie i pobicie tym samym rekordu Guinessa, który dotychczas wynosił 2 dni, 21 godzin i 21 minut. Czteroosobowa załoga, w skład której weszli: Jason de Carteret, szef ekspedycji polarnych i aktualny rekordzista, Kieron Bradley, konstruktor i Jason Thomas "JT", kanadyjski copywriter, który wywalczył sobie miejsce w załodze w konkursie organizowanym przez agencję Thomson Reuters, dokonała tego w 1 dzień 15 godzin i 54 minuty, ustanawiając tym samym nowy rekord świata.

Biopaliwa na biegunie

Próba pobicia rekordu była zarazem testem na to, jak w skrajnie ekstremalnych warunkach spisują się biopaliwa i biotechnologie, a ekipa nie miała w trasie żadnego dodatkowego wsparcia. - Antarktyka to jedno z ostatnich nieskażonych miejsc na świecie. Jest równocześnie niezwykle piękna i bardzo brutalna - powiedział Jason de Carteret. Każda moja wizyta na tym kontynencie nieodmiennie mnie zadziwia. Tam w przeciągu sekund możesz znaleźć się w skrajnych warunkach, niezwykle trudnych do przeżycia. Nasza ekspedycja - Thomson Reuters South Pole Expedition - miała na celu pokazanie, że biopaliwa i biotechnologie spisują się nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach. Chodziło nam o to, by przetestować ograniczenia innowacyjnych technologii oraz pokazać, jak w bardziej zrównoważony sposób eksplorować ekstremalne środowiska. Chcieliśmy udowodnić, że można poszerzyć granice możliwości w zakresie szybkości, ograniczając równocześnie niekorzystny wpływ na środowisko - dodaje.

Polar - rewolucyjny prototyp

Środkiem transportu, którym ekipa dotarła na biegun, był "Polar", rewolucyjny prototypowy pojazd, zmodyfikowany specjalnie na potrzeby wyprawy biegunowej. Jego konstrukcja została podniesiona tak, by pojazd mógł poruszać się na 44 calowych oponach (ok. 112 cm), "Polar" został również zaopatrzony w specjalny silnik z doładowaniem V6 pracujący na bio-paliwie, zawieszenie o dwóch wahaczach poprzecznych, zamontowaną na froncie metrowej długości poprzeczkę zapobiegającą wpadaniu w szczeliny lodowe oraz wzmocnioną klatkę bezpieczeństwa wbudowaną w kabinę. By pobić rekord Guinessa, ekipa w "Polarze" pędziła z prędkością do 130 km/h.

Wyprawa została zarejestrowana i ponad pół roku po jej zakończeniu zmagania trzech śmiałków z lodowym potworem możemy oglądać w dwuodcinkowym programie Discovery Channel "Lodowaty wyścig z czasem: rekord świata?" (emisja 1 odcinka w poniedziałek 6 sierpnia o godz. 22.00, 2 odcinka 13 sierpnia o godz. 22.00).

Zobacz fragmenty filmu (w języku angielskim)

Zobacz wideo
Zobacz wideo

Przeczytaj wywiad z członkami ekspedycji Thomson Reuters South Pole Expedition:

Dotarcie w tak krótkim czasie na Biegun Południowy to niezwykłe osiągnięcie. Czy myślicie, że można było jeszcze poprawić ten wynik?

Kieron Bradley: W gruncie rzeczy wszystko można zrobić lepiej. Całe życie coś ulepszamy. Ale w tym przypadku chyba nie mogliśmy tego zrobić lepiej czy szybciej. Chyba już nic więcej nie dałoby się w naszym pobycie na Antarktyce poprawić. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy.

Jason De Carteret: Zgadzam się z Kieronem - wszystko można zrobić lepiej. Ale mieliśmy fantastyczną pogodę podczas wyprawy i nasz pojazd sprawował się doskonale. Może mogliśmy dojechać szybciej, ale na pewno nie dużo szybciej - myślę, że to kwestia kilku godzin, maksimum trzech. Ale żeby pobić ten rekord wszystko musiałoby się zadziać idealnie.

Jak długo przygotowywaliście się do tej wyprawy, do pobicia rekordu Guinessa w prędkości dotarcia na Biegun Południowy?

Jason De Carteret: Przygotowania zajęły nam nieco ponad trzy lata, ale prawdę mówiąc nie było to za dużo czasu.

Jak to wyglądało?

Jason De Carteret: Przygotowania można podzielić na dwie części. Oczywiście musieliśmy przygotować się od strony logistycznej - zebrać odpowiedni sprzęt, odpowiednią ekipę oraz potwiedzić, że zarówno ekipa jak i sprzęt są w odpowiednim stanie. Musieliśmy też przygotować odpowiednio nasz pojazd, aby był wystarczająco wytrzymały. Mogę chyba powiedzieć, że jeśli chodzi o moja stronę przygotowań to zajęły one około pół roku. Tyle mniej więcej czasu wystarczy by przygotować się fizycznie do wyprawy na Biegun Południowy. Potem kolejne kilka miesięcy zajmują kwestie formalne, czyli całość przygotowań zamyka się w okresie 9 miesięcy do roku. Jeśli chodzi jednak o przygotowanie pojazdu, czyli część, za którą odpowiedzialny był Kieron Bradley, to zajęły one znacznie więcej czasu.

Kieron Bradley: (śmiech) Pewnie dlatego nie miałem już zbyt wiele czasu na treningi! Rzeczywiście, przygotowanie takiego przedsięwzięcia w 3 lata to naprawdę trudne zadanie. Pojazd trzeba zaprojektować, zaangażować się w ten proces, potem w produkcję... Coś trzeba odpuścić. Nie dałem rady pilnować samochodu i równocześnie trenować fizycznie tyle, ile bym chciał. I w efekcie wszyscy naokoło byli coraz sprawniejsi, a ja pilnowałem tego pojazdu, no i na koniec zostało mi na trening fizyczny zaledwie kilka miesięcy.

Jak pracowało się wam z żółtodziobem w zespole? Jason jest copywriterem, a nie specjalistą od survivalu. Skąd wiedzieliście, że podoła temu przedsięwzięciu i jakie zadania musiał wykonać, aby dostać się do zespołu?

Jason De Carteret: Mieliśmy szczęście, bo Jason Thomas jest bardzo otwarty i elastyczny. Rzeczywiście pewnego dnia obudził się i dowiedział, że wygrał konkurs i jedzie z ekipą na Biegun Południowy. To było dla niego niesamowite wyzwanie i zaangażował się w nie na 100%. Pytanie, na które musiał odpowiedzieć było proste, ale jego odpowiedź była niezwykle kreatywna i inna od wszystkich. Agencja Thompson Reuters poprosiła w swym pytaniu o wyjaśnienie, co podoba nam się najbardziej, a co nie podoba w sektorze finansowym. Jason odpowiedział, że chciałby, aby informacje płynące z tego sektora były jaśniejsze i aby marnowano mniej pieniędzy. Najwyraźniej była to najlepsza odpowiedź, bo dzięki niej dostał się do ekipy.

Jaką mieliście najniższą temperaturę podczas wyprawy?

Kieron Bradley: O ile pamiętam było to minus 30 stopni Celsjusza.

Czy to właśnie zimno dokuczało Wam w tej podróży najbardziej, czy przyzwyczailiście się do takich temperatur?

Kieron Bradley: Szczerze mówiąc zimno było moim najmniejszym zmartwieniem (śmiech). Bardziej martwiłem się szczelinami lodowymi i innymi przeszkodami, o których mówił mi Jason De Carteret. Mieliśmy ze sobą odpowiedni sprzęt, opiekowaliśmy się sobą nawzajem, dbaliśmy o to by nikt nie doznał odmrożeń ani innych uszczerbków. A poza tym w samochodzie było ciepło.

Jakie sytuacje w trakcie waszej podróży określiłbyś mianem największych wyzwań pod względem ludzkich możliwości oraz technologii?

Jason De Carteret: Wydaje mi się, że w tego typu ekspedycjach tak naprawdę najważniejszy jest mix technologii i ludzkich możliwości. W porównaniu z przeszłością teraz bardzo jesteśmy uzależnieni od technologii. Test możliwości narciarza w bardzo znacznym stopniu zależy obecnie od rodzaju nart, na których jeździ i sań, które ciągnie. Kiedyś było inaczej, nie było tylu rzeczy, które trzeba było zaplanować i o których trzeba pamiętać. Wydaje mi się, ze Biegun Południowy to w dalszym ciągu jedno z największych wyzwań podróżniczych. W końcu jedziemy na sam koniec świata. Temperatura spada do minus 40 stopni, wszystko przestaje działać. Twoje palce u rąk i nóg przestają działać, przestają działać rzeczy w samochodzie. Przestają działać urządzenia nawigacyjne, przestają działać tryby w maszynach, wszystko staje się bardzo kruche i rzeczywiście wszystkie urządzenia testowane są do maksimum możliwości. My mówimy zawsze, że Antarktyka nie pozwala na popełnianie błędów. Jest tak zimno, daleko od cywilizacji i groźnie, ze każdy błąd wyjdzie na jaw.

Kieron, jesteś inżynierem. Możesz powiedzieć mi coś więcej na temat pojazdu wykorzystywanego podczas wyprawy?

Kieron Bradley: Zasadniczo jest to samochód z napędem na cztery koła. Ma koła o średnicy 44 cali (112 cm) i jest w stanie przejechać przez wszystko. Kluczem do sukcesu są tu jednak baterie lekkiej konstrukcji. Ja jestem co prawda inżynierem, ale to Jason De Carteret był odpowiedzialny za samochód przez całą wyprawę. Pojazd napędzany jest biopaliwem i ma baterie słoneczne. Chcieliśmy by był jak najbardziej ekologiczny, ale nie możemy zapominać, że to jednak motor. Przez całą wyprawę służył nam za dom, więc musieliśmy się także upewnić, ze są w nim odpowiednie warunki do mieszkania - musieliśmy się czuć wygodnie i bezpiecznie.

Podczas Waszej wyprawy nie mieliście żadnego samochodu wspierającego. W jaki sposób rozwiązano kwestie bezpieczeństwa i czy miałeś jakąś ekipę wspierającą?

Jason De Carteret: Dla bezpieczeństwa pojazd wyposażony został w belkę chroniącą przed szczelinami lodowymi. Zabezpieczała ona pojazd na wypadek, gdyby wpadł w niedużą szczelinę. Wiedzieliśmy, gdzie możemy się spodziewać szczelin na drodze, to znaczy oczywiście dróg jako takich tam nie ma, ale wiedzieliśmy, w którym miejscu inne ekspedycje naukowe czy narciarskie napotykały na szczeliny. To było nasze jedyne zabezpieczenie jeśli chodzi o samochód. A poza tym byliśmy tam tylko my, nasz pojazd i nic więcej. Mieliśmy też układ z organizacją o nazwie Antarctic Logistic Expeditions, ALE, która na własne potrzeby posiada na Antarktyce samolot wyposażony w sprzęt narciarski. Wykorzystują go do celów własnych i na potrzeby wypraw naukowych. Mieliśmy z nimi umowę, że jeśli utkniemy a oni będą mogli nam pomóc to nam pomogą. I rzeczywiście kilka razy musieliśmy się do nich zgłaszać.

Czwartym członkiem waszej załogi był rewolucyjny, specjalnie zaprojektowany samochód z silnikiem na biopaliwo. Dlaczego zdecydowaliście się na wykorzystanie ekologicznego pojazdu w tak trudnych warunkach?

Jason De Carteret: (ąmiech) Rzeczywiście, tego typu pojazd trudno zmusić do prawidłowej pracy. To było dla mnie wyzwanie. Na biegunie można korzystać z różnego typu paliw, ale biopaliwo to prawdziwe wyzwanie, bo w tak niskich temperaturach nie atomizuje się ono. To było prawdziwe inżynierskie ćwiczenie, bo warunki absolutnie nie sprzyjały tego typu rozwiązaniu.

Opowiedzcie o najtrudniejszych chwilach dla każdego z was podczas ekspedycji.

Jason De Carteret: Były dwa rodzaje trudności - psychiczne i fizyczne. Dla mnie najtrudniejszy był koniec podróży, kiedy już zbliżaliśmy się do celu, kiedy jechaliśmy bez przerwy dwa dni z rzędu. Chyba wtedy dopadł mnie kryzys fizyczny. To już była końcówka, dałem z siebie już wszystko.

Kieron Bradley: Dla mnie to było całkiem nowe środowisko. Jechałem na wyprawę z pewnymi oczekiwaniami. Oczekiwałem wiele i trochę się to na mnie odbiło. Biegun jest całkiem inny niż cokolwiek, co udało mi się do tej pory zobaczyć. W normalnych warunkach jazda przez 48 godzin bez przerwy nie jest niczym szczególnym, ale w tamtych ekstremalnych warunkach, i jeszcze biorąc pod uwagę nasze kłopoty... Musieliśmy po drodze rozwiązywać wiele problemów. To nie była taka sobie zwykła przejażdżka i to mnie w sumie cieszy. To miała być inna wyprawa i była. Ale nie było łatwo zarówno pod względem psychicznym jak i fizycznym.

To była bardzo zimna wyprawa. Opowiedzcie, w jaki sposób radziliście sobie z posiłkami, z chodzeniem do toalety, z odpoczynkiem?

Jason De Carteret: Odpowiem najprościej - ponieważ jest bardzo zimno, więc wszystko robisz bardzo szybko. Wszystko, co odbywa się na zewnątrz odbywa się w szybkim tempie, szczególnie jeśli chodzi o sprawy toaletowe. Jeśli chodzi o posiłki to były one bardzo proste. Po prostu chwytaliśmy co było pod ręką do zjedzenia i już. Większość naszego jedzenia to były produkty liofilizowane. Mieliśmy w samochodzie kuchenkę, więc zatrzymywaliśmy się, zapalaliśmy ogień, gotowaliśmy wodę - wodę ze śniegu - i wrzucaliśmy do niej zawartość torebek ze sproszkowanym spaghetti czy curry z kurczaka. Ale zasadniczo nie jedliśmy zbyt dużo, bo naszym celem było pobicie rekordu. Mieliśmy dotrzeć do celu jak najszybciej i nic nie mogło nas zatrzymać. To nie była wakacyjna wyprawa, to był manifest i determinacja dwóch facetów, którzy uparli się by dotrzeć na Biegun Południowy.

Jak czuliście się na mecie wyprawy?

Kieron Bradley: Byłem w siódmym niebie. Nie jestem bardzo emocjonalną osobą, ale nawet ja zdobyłem się na uśmiech (śmiech). Byłem zmęczony i wykończony, ale emocjonalnie czułem się jak milion dolarów! Spełniło się moje marzenie, a jestem przekonany, że to dopiero początek.

Co najbardziej zafascynowało was w Biegunie Południowym? Czy to tylko niezmierzone przestrzenie śniegu i lodu, czy jest w tym coś więcej?

Kieron Bradley: Na początku naszej podróży oglądaliśmy fascynujące łańcuchy górskie. W miarę jak zbliżaliśmy się do bieguna, wszelkie punkty orientacyjne znikały - była tylko wielka pustka. Dosłownie nie ma tam nic, tylko stworzone przez wiatr formacje śniegowe i lodowe, piękne same w sobie. A więc na początku są góry, a potem nie ma nic poza lodem. No i wiatrem oraz jego rzeźbami lodowymi i śnieżnymi, które są absolutnie niesamowite. Na końcu wyprawy docierasz do stacji naukowej. Cała ta podróż była po prostu niesamowita, zapierająca dech w piersiach.

W miarę jak wpływ człowieka na środowisko zwiększa się (na pewno zauważyliście te zmiany podczas waszej wyprawy), jak widzicie przyszłość regionów polarnych?

Kieron Bradley: Nie jestem naukowcem, a to była moja pierwsza wyprawa na biegun, więc nie zauważyłem żadnych zmian. Wiem tylko to, co czytam w mediach na temat globalnego ocieplenia klimatu i to są fakty, których nie możemy ignorować. Jeśli chodzi o nasz wpływ na to środowisko - cóż, Biegun Południowy to niewątpliwie jedno z największych i najważniejszych miejsc dla nauki. Myślę, że nasza wyprawa była o tyle uzasadniona, że przysłużyła się promocji biopaliw i pracy naukowej wykonywanej na znajdującej się tam placówce naukowej. Ale szczerze mówiąc ja sam nie zauważyłem nigdzie efektów globalnego ocieplenia. Może można podciągnąć pod globalne ocieplenie padające od miesiąca w Norfolk deszcze (śmiech), chociaż mam pewne wątpliwości!

Jason - ty byłeś już wcześniej na takich wyprawach. Co więcej, pomagasz innym ludziom dotrzeć na bieguny. Chciałbym cię zatem zapytać, czy uważasz, że w takich miejscach zaczyna się robić tłoczno? Chodzi mi o to, czy bieguny nie stają się powoli taką turystyczną atrakcją jak Mt. Everest? Czy nadal zachowują swój unikalny charakter?

Jason De Carteret: Ludzie zawsze podróżowali na bieguny - zarówno na Północny jak i Południowy. Wydaje mi się, że tak naprawdę liczba podróżników się raczej zmniejsza niż rośnie. Oczywiście więcej jest naukowców, którzy udają się na bieguny, ale poza tym to chyba liczba osób, którym chce się poświęcić czas i wysiłek by dostać się na biegun utrzymuje się na tym samym poziomie od jakichś 10, 15 lat. Może po prostu teraz, ze względu na globalizację mediów, więcej o nich słyszymy.

Copyright © Agora SA