Góry zimą są dla każdego. Co zrobić, żeby było bezpiecznie?

Jeden dzień pięknej pogody w Tatrach wystarczył, by ratownicy TOPR przeżyli ciężki dzień. Kilka wezwań niemal równolegle, dwie ofiary śmiertelne, kilkoro rannych, kilka akcji ratunkowych. Wszystkie ofiary miały nienajgorszy sprzęt. Zawiodła ocena własnego doświadczenia, stopnia trudności szlaku, warunków na trasie. Czasem zabrakło szczęścia. Ale wypadków mogłoby być mniej, gdyby więcej turystów korzystało z prowadzonych przez ratowników TOPR i instruktorów PZA szkoleń, doskonalących umiejętności poruszania się po górach. To nie luksus dla majętnych i pasjonatów, ale oferta dla każdego.

- Raki zapięte? No, to idziemy - mówi przewodnik górski i ratownik TOPR Bartłomiej Stoch-Michna - i...raźnym krokiem wchodzi na zamarzniętą taflę Przedniego Stawu Polskiego. Chrupiąc zębami raków po lodzie, idziemy przez zamarznięty staw, oddalając się od schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Na stromych, pokrytych lodem stokach nad brzegiem stawu dostaję solidną lekcję, jak poruszać się po śniegowo-lodowej stromiźnie, wykorzystując raki i czekan. Przewodnik pewnym krokiem kreśli zygzaki w górę i w dół, potem czeka na mnie, sprawdza, czy stawiam stopy pod właściwym kątem i czy cały czas przestrzegam świętej zasady dwóch punktów podparcia: jeżeli jedna noga jest w powietrzu, to za naszą drugą kończynę służy czekan. Zawsze trzymany od strony stoku, nie od przepaści.

Przyswajam te i inne zasady. Szybko się przydadzą. Chodziłem wcześniej w rakach, ale teraz, stosując rady TOPR-owca, wspinam się szlakiem na Zawrat dużo sprawniej - i bezpieczniej. A warunki są trudne - na szlaku po halnym i roztopach zalegają połacie lodu w wielu miejscach pokryte grubymi na kilka-kilkanaście centymetrów czapami świeżego śniegu. Na szczęście jest mróz i świeci słońce, a widoczność doskonała. Po drodze spotykam mojego nauczyciela - pan Bartłomiej idzie na Kozi Wierch.

Obaj nie wiemy jeszcze, że nasze plany na resztę dnia ulegną zmianie. On zostanie wezwany do dwóch wypadków w rejonie Świnicy. Ja - jako świadek jednego z nich - po powrocie z Zawratu do schroniska w Pięciu Stawach napiszę relację z tego tragicznego dnia w Tatrach .

I pisząc ją nie będę mógł pozbyć się natrętnej myśli, ilu tych wypadków, zwłaszcza zimą, dałoby się uniknąć, gdyby więcej osób korzystało z tego, co dostępne jest dla każdego chętnego - organizowanych przez TOPR i Polski Związek Alpinizmu kursów uczących bezpiecznego uprawiania turystyki górskiej.

Dekalog turysty zimowego >>

Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów i Murowaniec na Hali Gąsienicowej to bazy zaawansowanego tatrzańskiego wspinania. Jeżeli chcemy zdobywać Orlą Perć - to stamtąd jest najwygodniej. Z kolei na Rysy i otaczające je szczyty najłatwiej ruszyć ze schroniska nad Morskim Okiem. W lecie tych bardziej zaawansowanych turystów odróżnia od tych "zwykłych" ilość specjalistycznego sprzętu, jaką dźwigają na sobie, w zimie większość spotkanych w "Piątkach" i "Murowańcu" łazików to ci średnio- i bardziej zaawansowani. Jak już w ogóle ktoś jeździ w Tatry w zimie, to raczej nie w adidasach. Ale dobry sprzęt to nie wszystko. Wypadkowi, który widziałem na własne oczy, uległ - jak dowiedziałem się od ratowników TOPR - dość dobrze przygotowany do warunków zimowych turysta. Tak samo pozostali tego dnia poszkodowani/ Co ocenili źle? Trudność szlaku? Rodzaj śniegu? Stromiznę stoku? Własne umiejętności?

Ocena ryzyka trasy - to jedna z pierwszych rzeczy, jakich uczą na kursach lawinowych organizowanych w pięciostawiańskim schronisku ratownicy TOPR. Jako ' '5+ Szkoła Górska'' prowadzą kursy lawinowe, kursy taternickie, dni lawinowo-skitourowe , kursy turystyki zimowej z podstawami poruszania się po lodowcu - wszystko, co niezbędne, aby nauczyć się bezpiecznie poruszać po górach, gdy pokryją się śniegiem i lodem.

( Zapisz się na kurs lawinowy w 5 Stawach >> )

Za merytoryczną cześć szkoleń lawinowych odpowiada w Pięciu Stawach szef wyszkolenia ratowników TOPR Marcin Józefowicz. Drugą częścią kursów jest praktyka - co zrobić, gdy już zdarzy się wypadek, jak pomóc - sobie i innym.

Na kurs docieramy w piątek wieczorem. Wieloosobowy pokój na strychu schroniska zamienia się w salę wykładową. Najpierw teoria. Jaki rodzaj śniegu jest niebezpieczny, przy jakiej pogodzie jest największe ryzyko lawin, czy cienka pokrywa śniegu jest bezpieczna (nie jest), jaki wpływ na bezpieczeństwo pokrywy śnieżnej ma kierunek wiatru i tempo padania śniegu.

Szybki obiad i wychodzimy w teren. Pora na praktykę - jak rozpoznawać rodzaj pokrywy śnieżnej, jak wybrać najmniej niebezpieczną drogę w zagrożonym lawinami terenie. A potem druga faza: po zejściu lawiny. Dostajemy zadanie: gdzieś niedaleko nas leży w lawinisku kilka osób. Mamy je znaleźć, oznaczyć miejsce na śniegu, pod którym leżą, określić mniej więcej głębokość, do której trzeba kopać - i wykopać. Manekina, oczywiście. Ruszamy w śnieg, uzbrojeni w detektory lawinowe (takie same detektory mają "przysypani"). Wpatrzeni w ekran dekodera bobrujemy w śniegu. Wreszcie sukces - urządzenie piszczy coraz szybciej. Określamy w przybliżeniu prostokąt, gdzie sygnał spod śniegu jest najsilniejszy. Teraz pora na sondy lawinowe - złożone z kilku deszczułek połączonych linką giętkie pręty, które wbijamy w śnieg. Gdy namacamy miękkie - to nasz człowiek.

A potem w ruch idą łopaty. Zaczynamy parę metrów poniżej, by, kopiąc dół, nie zadeptać przysypanego. Pracujemy na zmiany, najszybciej, jak się da. Człowiek pod śniegiem ma bardzo mało czasu. Około 91 proc. zasypanych ma szanse przeżycia, jeśli zostaną wydobyci w czasie 0-18 minut. Między 18 a 35 minutami szanse te maleją do 30 proc.

Zziajani, zlani potem choć temperatura jest ujemna, docieramy wreszcie do manekina. "Żyje" - ocenia instruktor. Uff. Dopiero teraz wiemy, ile czasu zajmuje przekopanie pozornie lekkiego śniegu.

 

Pod kierunkiem TOPRowca uczymy się też, jak zachować się w trakcie zejścia lawiny, jak przekazać ratownikom precyzyjną informację o wypadku. I dowiemy się, po co to szkolenie. Ano po to - mówi instruktor - że to my, świadkowie lawiny, mamy największe szanse odnaleźć przysypanych żywych.

- Robimy to właściwie pro bono, zysk finansowy jest raczej niewielki. Po prostu uważamy, że takie szkolenia są potrzebne. Im więcej przeszkolonych turystów, tym mniej - mamy nadzieję - wypadków w górach - mówi mi poważnie Marychna Krzeptowska, która wraz z siostrą Martą szefuje obecnie Pięciu Stawom (wcześniej przez wiele lat schronisko prowadził ich ojciec).

Podobne kursy lawinowe, lawinowo-skitourowe i skialpinistyczne, także we współpracy z TOPR, organizuje - z bazą w schronisku "Murowaniec" na Hali Gąsienicowej - np. Polskie Stowarzyszenie Freeskiingu

( Zapisz się na kurs lawinowy PSF >> ) .

I jest oczywiście słynna "Betlejemka". Ta skromna chata dawnego schroniska rodziny Bustryckich, położonego nieopodal Murowańca, od lat służy jako Centralny Ośrodek Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu.

Licencjonowani instruktorzy PZA prowadzą tam w lecie 18-dniowe podstawowe kursy taternickie wg programu PZA, w zimie zaś szkolenia z zakresu turystyki wysokogórskiej, profilaktyki lawinowej, podstaw narciarstwa wysokogórskiego i dwutygodniowe kursy taternictwa zimowego.

( Zapisz się na kursy w Betlejemce >> )

 

Łącznie ze szkoleń doskonalących umiejętności poruszania się po górach skorzystały przez lata tysiące ludzi, a w "Betlejemce" zdobywali szlify znani polscy alpiniści i himalaiści. To jednak wciąż za mało. Na podstawie liczby sprzedanych biletów do TPN średnia liczba turystów na obszarze parku w latach 1993-2005 to 2,04 mln . Według strony internetowej TPN obecnie jest to około 2,5 mln rocznie. Od początku istnienia TOPR wskutek lawin zginęło ponad 100 osób. To jednak tylko około 12 proc. śmiertelnych wypadków, odnotowanych przez tę górską służbę ratowniczą na przestrzeni 100 lat jej działalności pod różnymi nazwami. Dlatego i toprowcy z 5+, i PZA prowadzą nie tylko kursy ratownicze, ale także taternictwa zimowego, kursy turystyki zimowej czy wspinaczki lodowej. Według naczelnika TOPR Jana Krzysztofa najwięcej wypadków to po prostu upadki z wysokości. Czasem zabraknie szczęścia, czasem umiejętności, czasem - niestety - rozumu.

Sobota, 18 stycznia 2014 r, feralny dzień ze śmiertelnym wypadkiem na Rysach i dwoma groźnymi upadkami ze szlaku z Zawratu na Świnicę. Godzina 16.34, ratownicy TOPR zaledwie godzinę temu odebrali wezwanie do drugiego z nich, gdy znów dzwoni dyżurny telefon. Dwoje turystów poszło szlakiem przez Świstówkę Roztocką, łączącym dolinę Pięciu Stawów z Morskim Okiem. Nie mogli iść dalej, bo zepsuły się im raki.

Ponad dwie godziny później dyżurny ratownik sprowadził ich bezpiecznie do Pięciu Stawów.

Haczyk tkwi w tym, że szlak przez Świstówkę jest od lat co roku zamykany na okres zimowy. Informacja ta widnieje na mapach turystycznych Tatr i na stronie TOPR. - I kto taki się tam wybrał w zimie? - pytamy ratownika. - Eeeech...! - toprowiec macha tylko zrezygnowany ręką.

- I po diabła szli zamkniętym szlakiem - rzuca ktoś.

- A my też tam wczoraj szliśmy - mówi siedzący nieopodal, świetnie wyekwipowany turysta.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.