Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>
Ani zimno, ani niedźwiedzie, ani lód topiący się pod nogami i zwiastujący coraz bliższą wiosnę nie spędzały im snu z powiek. Najtrudniejszą rzeczą na tej wyprawie było zmotywowanie psów. Jak sprawić, by przez 6400 kilometrów biegły z taką samą energią? - Czasami po prostu nudziły się drogą i wtedy zwalniały. Wydawało się, że mają już dość. Ale po chwili przyspieszały, bo zauważyły jakiegoś ptaka albo interesowały się śladami skutera śnieżnego. Cały czas musieliśmy się więc bawić w cheerleaderki i zapewniać psom rozrywkę - opowiadają Sarah McNair-Landry i Erik Boomer. Dwójka dzięki mocy kilkunastu kanadyjskich psów eskimoskich w ciągu 120 dni okrążyła Ziemię Baffina. Wcześniej ta sztuka udała się tylko raz - 25 lat temu dokonali tego rodzice Sary - Paul Landry i Matty McNair. Towarzyszyły im psy i para przyjaciół - Jeff i Rosemary Murray.
Sarah miała dobre podstawy, by powtórzyć wyczyn rodziców. Wychowała się na dalekiej północy, w cieniu matki, która dopiero po pięćdziesiątce nieco zwolniła i przestała prowadzić polarne ekspedycje. Sarah już w wieku 18 lat zdobyła na nartach biegun południowy, a kilka lat później północny. Potem prowadziła tam wyprawy jako przewodnik. Boomera, fotografa współpracującego m.in. z National Geographic, poznała kilka lat temu na Hawajach. CV miał niezłe, bo w 2011 roku wraz Johnem Turkiem jako pierwsi okrążyli na kajakach i nartach arktyczną Wyspę Ellesmere'a. Szybko zostali parą, a żeby spędzić ze sobą więcej czasu, postanowili uczcić 25-lecie wyprawy rodziców Sary.
- Gdy psy były już całkowicie znudzone i nic nie pomagało wymyśliliśmy, żeby wykorzystać fakt, że u jednej z suk zaczęła się cieczka. Wysyłaliśmy ją wtedy na front zaprzęgu, a cała reszta biegła ile tchu, żeby ją złapać - opowiadają.
Kanadyjskie psi eskimoskie instagram/eboomer Kanadyjskie psy eskimoskie źródło: instagram/eboomer
Meczet na końcu świata
Ziemia Baffina to piąta największa wyspa świata. W Arktyce rozmiarami ustępuje tylko Grenlandii, a jej większa część leży za kołem podbiegunowym północnym. Zamieszkuje ją kilkanaście tysięcy ludzi, głównie Inuitów. Sarah wraz z mamą mieszka w Iqaluit, największej osadzie na Ziemi Baffina. To młode miasteczko. Założono je w 1942 rok (pod nazwą Frobisher Bay), by amerykańskie samoloty lecące na wojnę do Europy, miały gdzie uzupełniać paliwo. W 1987 roku zmieniono nazwę na miejscową - Iqaluit, czyli "miejsce wielu ryb".
Do świata jest stąd daleko i vice versa, rzadko docierają do nas wieści z tamtych stron. W 2002 roku można było usłyszeć o miasteczku przy okazji Igrzysk Arktycznych, które Iqaluit współdzieliło z grenlandzkim Nuuk. Zawody się udały, za rok znów te dwa miasta przyjmą sportowców. W tym roku w Igaluit stanął pierwszy meczet. Korzystają z niego głównie imigranci z Sudanu, Libanu i Egiptu, którzy na kanadyjskiej dalekiej północy postanowili szukać pracy. Meczet został ochrzczony przez kanadyjską prasę "meczecikiem w tundrze", od tytułu popularnego serialu telewizyjnego "Meczecik na prerii" ("Little Mosque on the Prarie" w telewizji CBC).
Skarpety toaletowe
Sarah przygotowując się do wyprawy dookoła Ziemi Baffina korzystała z dzienników swoich rodziców. Zresztą, jej mama wieczory poprzedzające początek ekspedycji spędziła szyjąc im ręcznie większość ubrań. Chcieli zrobić to tak, jakby czas się zatrzymał i te 25 lat niewiele zmieniło. Oczywiście nie wyszło idealnie: mieli ze sobą GPS, lepsze aparaty, ciuchy z lepszych materiałów.
Ale już sanie zbudowali sami. Użyli do tego drewna z sosny i dębu. Na nie zapakowali jedzenie dla siebie i psów, w tym 30 kilogramów czekolady. I papier toaletowy, chociaż Boomer z uśmiechem przyznaje, że o to akurat był spokojny, bo wziął dużo zapasowych skarpet.
Przejazd po lodzie instagram/eboomer Przejazd po lodzie. Źródło: instagram/eboomer
- Dobrze, że zaczęliśmy wyprawę z domu Sary, bo odpadło wiele kosztów. Nie musieliśmy nigdzie lecieć i ściągać tam psów. Zrobiliśmy tę wyprawę po kosztach, tak tanio jak tylko się da. Zresztą, ja właściwie nie mam żadnych pieniędzy. Gdy jadę na południe, to mieszkam w samochodzie - opowiada Boomer.
Ruszyli 1 lutego 2015 roku, czyli dziesięć dni wcześniej niż 25 lat temu rodzice Say. A to dlatego, żeby zdążyć przed arktyczną wiosną, gdy lód zaczyna zamieniać się wodę. Momentami poruszali się bardzo wolno, czasem nawet z prędkością 1 km/h, szukając drogi w lodowych labiryntach powstałych w korytach zamarzniętych rzek.
Łopatą w niedźwiedzi łeb
Sarah zabrała ze sobą flary na wypadek spotkań z niedźwiedziami. Wzięła też swoją strzelbę (kaliber 12 mm). - Ale to ostateczność. Zawsze staram się wystraszyć niedźwiedzia. Najlepszym sposobem jest zacząć na niego głośno kląć i krzyczeć. Można też podbiec w jego kierunku i spróbować go odgonić - mówi Sarah.
Kiedyś niedźwiedź zaskoczył ją i jej brata w namiocie. Spali, gdy podszedł i zaczął szarpać tropik. Zaczęli krzyczeć i kopać go z całych sił. Na moment się wycofał. Wtedy Sarah pobiegła po broń, a jej brat znalazł łopatę i gdy niedźwiedź wrócił, zdzielił go nią. Znalazł jeszcze flarę i cisnął nią w niedźwiedzia, który potem zaczął zbliżać się w kierunku Sary. Dziewczyna wystrzeliła ze strzelby, kula przeleciała nad głową zwierzęcia.
Sara ze swoją strzelbą instagram/eboomer Sarah ze strzelbą. Źródło: instagram/eboomer
- Ludzie myślą, że gdy niedźwiedź się zbliży, to trzeba go zastrzelić, ale jeśli ktoś zna się na niedźwiedziach to wie, że strzelać należy tylko w wyjątkowych przypadkach, gdy trafimy na bardzo agresywnych osobników. Odganianie naprawdę działa. Poza tym dobrze mieć przy sobie Sarę, która nie boi się pobiec prosto na niedźwiedzia z czymś małym w ręku - śmieje się Boomer.
Poza tym, naturalną ochronę wzięli też ze sobą. Inuici od wieków polowali na niedźwiedzie z psami. - Psy czują, kiedy niedźwiedź się zbliża i wtedy nas budzą. To miło, gdy budzą cię 30 sekund przed pojawieniem się niedźwiedzia w obozowisku - opowiadają Sara i Erik.
Na noc często ustawiali psy w formacji "v". - Rozstawienie psów w kole byłoby lepsze, ale nie mieliśmy ich aż tylu. Poza tym rozstawienie ich w formację "v" było łatwiejsze - mówi Boomer.
Formacja o kształcie litery 'v', zabezpieczenie przed niedźwiedziami. Źródło:instagram/eboomer Formacja o kształcie litery 'v', zabezpieczenie przed niedźwiedziami. Źródło:instagram/eboomer Formacja o kształcie litery 'v', zabezpieczenie przed niedźwiedziami. Źródło:instagram/eboomer
Nadchodzi wiatr
Dziennie jechali przez 12 godzin. Kilka kolejnych zabierało im rozłożenie obozu, zagotowanie wody i przygotowanie jedzenia. Na sen zostawało ok. 6 godzin.
Po czterech dniach skontaktował się z nimi Willie, znajomy z Iqualit. Powiedział, że w ich kierunku zmierza potężna burza i radził, by zbudowali okopy ze śniegu. Wiatr miał wiać z prędkością 90 km/h. Akurat zdążyli wjechać na wysoki płaskowyż. Zmierzali w kierunku Pangnirtung - pierwszej osady na ich trasie. - Płaskowyż leży znacznie powyżej Iqaluit i zawsze jest tu zimniej o 10-15 stopni Celsjusza. W Iqaluit w ten dzień było jakieś -40 stopni i wiało jakieś 70-90 km/h. U nas było więc gorzej. Psy nie chciały biec w takich warunkach. Nagle zawróciły - opowiada Boomer.
Wtedy jedna z lin owinęła się dookoła nogi Sary, a psy pognały w dół wzgórza. Sarah fiknęła i znalazła się pod saniami. Po chwili jej noga wpadła pod płozę. Obróciło ją, więc nawet nie widziała, czy psy nie przeciągną jej za chwilę po skałach. - Nic nie widziałam. To był dopiero czwarty dzień wyprawy, a ja myślałam o tym, że za chwilę będę miała złamaną nogę - wspomina. Boomer szybko ściągnął narty i zaczął nimi machać starając się zmusić psy do zatrzymania się. Spadła mu rękawica, więc trzymał narty w nagiej dłoni. - Nigdy nie czułem takiego zimna. Wiatr obniża temperaturę, więc jeśli go doliczyć, to myślę, że było z -70 stopni Celsjusza - mówi.
Przejazd po zamarzniętej rzece instagram/eboomer Przejazd po zamarzniętej rzece. Źródło: instagram/eboomer
Gdy psy się zatrzymały Boomer podbiegł do Sary. Wszystko było OK. Mieli szczęście, bo z powodu burzy widoczność spadła do niecałych 20 metrów. Gdyby psy pociągnęły ją dalej, mogliby się już nie znaleźć. Na saniach był namiot, telefon, jedzenie. Wszystko. - Sanie to statek matka, bez nich jesteś skazany na siebie - mówi Sarah.
Nie samym psim zaprzęgiem człowiek żyje
Sarah chciała dotrzeć w miejsca, które w dziennikach opisywali ich rodzice. Po drodze odwiedzili np. Qappik Attagutsiak, 94-letnią staruszkę, która mieszka sama w malutkim domku w Arcitc Bay. Tę okolice Inuici zamieszkują od prawie 5000 lat, ale w samym Artic Bay żyje ich nieco ponad 800. Swój ośrodek prowadzi tutaj Ministerstwo Obrony Kanady. W miasteczku funkcjonuje kilka drużyn sportowych, a co czwartek odbywają się zajęcia artystyczne.
Średnia roczna temperatura w Arctic Bay to -12 stopni Celsjusza, w lutym i marcu termometry rzadko pokazują więcej niż -30. Najniżej w historii miarka spadła na -53 stopnie, a wiatr obniżył temperaturę o kolejne 20.
94-letnia Qappik Attagutsiak w swojej chatce instagram/eboomer 94-letnia Qappik Attagutsiak w swojej chatce. Źródło: instagram/eboomer
Chatka ma 175 cm wysokości, a drzwi ok. 90 cm. Kobieta ogrzewa ją przez cały rok dzięki kilku kudlikom, czyli tradycyjnym inuickim kagankom, w których spala się tłuszcz fok. - Qappik żyje w najbardziej tradycyjny sposób spośród wszystkich mieszkańców Arktyki, których spotkałam. Podczas naszego spotkania świergotała z dziecięcą energią, a z twarzy nie schodził jej wielki uśmiech, który odbijał się w jej oczach - wspomina Sarah.
Qappik dalej łowi robi, a ze skóry fok szyje rękawice i buty dla innych. - Z foczą skórą pracuje się bardzo trudno, ale jej wyroby były jednymi z najlepszych, jakie w życiu widziałam. Często odwiedza ją rodzina i przyjaciele, którzy wpadają, by zaczerpnąć od niej trochę energii i wiedzy. Chętnie dzieli się historiami o długich wyprawach psich zaprzęgów i dawnym życiu - opowiada Sarah
Żeby nie żałować życia
Po 120 dniach Sarah i Erik wjechali do Iqualik. Pokonali 6400 km, okrążyli Ziemię Baffina, odwiedzili kilka miast (Igloolik, Pangnirtung, Qikiqtarjuaq, Clyde River, Pond Inlet i Arctic Bay), gdzie szukali śladów ludzi, których rodzice Sarah spotkali 25 lat wcześniej Dzienniki rodziców Sarah okazały się świetnymi przewodnikami. Lodowy świat niewiele zmienił się w ciągu 25 lat. Po powrocie przyznali, że czytając zapiski wieczorami w namiocie. - Z tych pamiętników sprawdziło się nam tyle rzeczy, że pod koniec wyprawy czytając je, mówiliśmy do siebie: "to przytrafi się nam, bo przytrafiło się im" - kończy Sarah.
Na pytanie jednego z dziennikarzy, który zapytał, czy nie szkoda jej tylu dni życia na błąkanie się po Arktyce, odpowiedziała: - Nie wiem ile razy będę mogła pojechać na trwającą 120 dni wyprawę. Dlatego za każdym razem, gdy mogę coś takiego zrobić, to czuję się z tym dobrze. Czuję, że zrobiłam coś, dzięki czemu nie będę żałowała mojego życia.
Zorza polarna, częsty widok za kołem podbiegunowym Zorza polarna, częsty widok za kołem podbiegunowym. Źródło: instagram/eboomer Zorza polarna, częsty widok za kołem podbiegunowym. Źródło: instagram/eboomer
Pisząc tekst o Sarze i Eriku korzystałem głównie z wywiadów, których udzielili serwisowi explorersweb.com, magazynowi Vice i stronie cbc.ca.
Śledź autora na twitterze @deszczep