Przed biegiem na Biegunie Południowym 38-letni biegacz miał już na swoim koncie kilka prestiżowych zwycięstw w ekstremalnych maratonach. Wygrał m.in. najzimniejszy wyścig na świecie - North Pole Marathon na Biegunie Północnym, gdzie odczuwalna temperatura wynosiła -50 stopni Celsjusza. Nie miał też sobie równych w Spitsbergen Marathonie, a także był drugi w Polar Circle Marathonie na Grenlandii.
Piotr Suchenia: Bardzo szybko się zregenerowałem. Mam jeszcze trochę deficyt snu, ale oprócz tego wszystko jest w porządku.
- Nie. Trudniejszy był wyścig na Biegunie Północnym przy odczuwalnej temperaturze -50 stopni Celsjusza. A najbardziej odchorowywałem po maratonie w Bangkoku. Duża wilgotność, prawie 100 procent i bardzo wysoka temperatura. Ukończyłem, ale na mecie ktoś wyłączył mi zasilanie. Byłem niefunkcjonalny. Dwa dni dochodziłem do siebie. Na Antarktydzie takiego dramatu nie przeżywałem. Oczywiście mięśniowo byłem obolały, przez kilka godzin odczuwałem ogólne przytłumienie. Nogi ważyły tonę, ale to normalne po takim wysiłku. Bieganie po śniegu jest specyficzne. Ścigamy się po miękkim podłożu, ale nie jest tak eksploatujące dla mięśni, jak zawody rozgrywane na ulicy.
- To efekt mojej taktyki, którą zacząłem realizować już od pierwszych kilometrów. Chodziło mi o to, żeby jak najdłużej biec po dobrej nawierzchni. Sypał śnieg i nie później się w nim zapadać i tracić sił. Od razu narzuciłem mocne tempo. Rywale byli zaskoczeni. Chyba przestraszyli się takiego rozpoczęcia w moim wykonaniu.
- Wiedziałem co robię. Podobna taktyka dała mi zwycięstwo na Biegunie Północnym i Spitsbergenie. Teraz też się sprawdziła. Znów zaskoczyłem wszystkich rywali. Trochę im się nie dziwię. To specyficzne miejsca do biegania. Człowiek do końca nie wie czego się spodziewać, zarówno po swoim organizmie, jak i nieznanym terenie. Wiedziałem na co się piszę. Byłem dobrze przygotowany. Powiedziałem sobie: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Tyle trenowałem, że nie miałem się czego bać. Trzeba było po prostu pokazać swoją najlepszą wersję.
- To była loteria. Momentami było zaskakująco ciepło, około minus 10 stopni, ale kiedy biegliśmy pod wiatr, to jestem pewien, że odczuwalna temperatura spadła poniżej 20 stopni Celsjusza. Nie przebierałem się w trakcie biegu. Operowałem zamkami w kurtce i w kamizelce. Gdy było mi zimno, to kurtkę chowałem w getry, żeby ograniczyć dostęp powietrza. Wtedy bardziej kisiłem się w środku, ale jak jeszcze założyłem kaptur, to było mi ciepło. Z kolei gdy temperatura wzrastała, wyjmowałem kurtkę, ściągałem kaptur i tak sobie radziłem.
- Żele energetyczne. Zdziwiłem się jedynie tym, że musiałem bardzo dużo pić. Normalnie na tego typu maratonach rzadko kiedy piję w takich ilościach. Tym razem powietrze było bardzo suche. Po trzech-czterech kilometrach byłem już lekko odwodniony. Ale w sumie nie powinienem się dziwić. W końcu Antarktyda to wielka pustynia i najbardziej suchy kontynent na świecie.
- Niektórzy biegają w maskach. Ja nie muszę. Moje drogi oddechowe radzą sobie podczas tak niskich temperaturach. Na twarz nakładam specjalistyczne kremy oraz przyklejam plastry. Do tego ciepła, oddychająca odzież i wystarczy.
- Przede wszystkim zawsze lubiłem bawić się sportem. W latach 90’ trenowałem biegi na orientację. W 2012 roku pojechałem na maraton do Tromso w północnej Norwegii. Zakochałem się tych rejonach. Od startów na Północy wszystko się zaczęło. Później wystartowałem na Spitsbergenie i tak ta pasja we mnie zaczęła ewoluować. Moim marzeniem było pobiec i przy okazji wygrać bieg na początku i końcu świata. Zrobiłem to i jestem teraz szczęśliwy. W końcu życie polega na tym, żeby spełniać swoje marzenia.
- Biegam od niecałych 30 lat. Od 2002 roku startuję w maratonach. Pracuję również jako trener personalny. Doskonale znam swój organizm i wiem jakie obciążenia mogę sobie nałożyć. Ten trening jakoś drastycznie nie różni się od przygotowań maratońskich. Trzeba na pewno zrobić dużo kilometrów, czyli tzw. długich wybiegań. Oprócz tego konieczne jest przygotowanie siłowe. Powinno się trenować w lesie, na grząskim i pagórkowatym podłożu, aby jak najbardziej wzmocnić nogi. Przed Antarktydą nie skupiałem się na szybkości. Starałem się wszystko biegać po górkach, ewentualnie jak miałem czas, to w weekend zasuwałem po plaży. Do tego wykonywałem bardzo dużo ćwiczeń ogólnorozwojowych. To też niezwykle ważne. Podczas ekstremalnych biegów zazwyczaj nie trzymamy prosto sylwetki. Warunki są trudne, wieje porywisty wiatr, więc nasze ciało buja się na boki. Utrzymanie odpowiedniej koordynacji na śniegu jest wtedy niezbędne.
- Ja bym to porównał do mistycyzmu. To coś absolutnie wyjątkowego, czego nie da się poczuć na ulicznych biegach. Startuje bardzo mało osób, zaledwie kilkudziesięciu uczestników. Otacza nas dzika, surowa i siermiężna przyroda. I w takich miejscach tak naprawdę człowiek dopiero łapie oddech i przestaje się przejmować codziennymi problemami. Wtedy nie tylko skupiam się na biegu, na walce o zwycięstwo, ale również nad tym jak niezwykła jest nasza planeta. Wiem, że inni zawodnicy mają podobne odczucia. Nabiera się jeszcze większej pokory wobec natury, od której przecież jesteśmy uzależnieni, a obecnie tak łatwo ja zaniedbujemy.
- Znudziło mnie bieganie po mieście. Kocham kontakt z naturą. Z tą dziką naturą, niedotkniętą przez człowieka. Muszę panu powiedzieć, że podczas tych wyjazdów właśnie najlepiej odpoczywam. Choć wysiłek maratoński zawsze jest wymagający dla organizmu, to takie biegi są dla mnie relaksem i ładowaniem baterii.
- Oczywiście, że nie. To moja pasja. Nigdy nie byłem zawodnikiem wyczynowym, nie trenowałem z żadną kadrą. Bawię się sportem. Jestem typowym amatorem, który w dodatku pracuje na trzy etaty.
- Zawodowo zajmuję się organizacją imprez w Gdyńskim Centrum Sportu. Mam też swoją firmę. Jak już wspomniałem wcześniej jestem trenerem personalnym. Prowadzę również szkolenia i wykłady motywacyjne dla firm. W sumie czasem zdarza się, że pracuję po kilkanaście godzin pracy. Daję radę.
- Dobra logistyka to podstawa. Część treningów robię przed pracą, a większość wieczorami między 19 a 21. Zakładam czołówkę, wybiegam do lasu. Tam przynajmniej nie ma tego smogu. Nawet zimą w nocy jest pięknie i do tego proszę mi wierzyć, że o wiele bezpieczniej niż w mieście. Nie ma czasu na siedzenie i nic nie robienie. Wszystko mam poukładane. Chęci i odpowiednia organizacja potrafią zdziałać cuda i nagle okazuje się, że możemy znaleźć czas na pracę, dom i trening. Naprawdę da się!
- Zgadza się. Fatalnie zareagowałem na ten paskudny smog. Tuż po powrocie powietrze zaczęło mnie drażnić. Mieszkam w Redzie, gdzie bardzo dużo osób pali w piecach. Niektórzy sami chyba nie wiedzą czym palą. W gardle mnie od razu coś drapało. Niestety, najgorzej to czuję podczas treningów. Za to na Antarktydzie jest bajka. Mega świeżutkie powietrze. Można oddychać pełną piersią. Inny świat.
- Byliśmy bardziej w centrum na 79 stopniu, więc wyraźnych skutków nie zaobserwowałem. Efekty zmian klimatu bardziej dostrzegłem w ubiegłym roku podczas maratonu na Biegunie Północnym, który rozgrywany jest na zamarzniętym Oceanie Arktycznym. Niestety, powstaje tam coraz więcej szczelin. Z roku na rok tego lodu jest mniej.
- Do skompletowania biegowej Korony Świata potrzebuję jeszcze ukończenia maratonu w Afryce. W przyszłym roku planuję to zrobić tym samym zamknąć pewien biegowy rozdział w swoim życiu. Kiedyś chciałem pobiec na królewskim dystansie poniżej 2 godzin i 30 minut. Zrobiłem to. Teraz jestem blisko ukończenia maratonów na wszystkich kontynentach. Staram się tak to swoje życie organizować, żeby wyznaczać nowe cele i je osiągać. To mnie napędza i czyni szczęśliwym człowiekiem.
- Mam pewne plany, powoli dojrzewają w głowie, ale na razie wolałbym ich nie zdradzać. Na pewno nie będę nudził się w domu.