Maciej Berbeka: Mówię Wam, jest dobrze [SYLWETKA]

- Góry dają i zabierają, takie jest prawo natury, ale kiedy tracisz przyjaciela, jest trudno - napisał w czwartek wieczorem do Jerzego Porębskiego Kurt Diemberger, jedyny żyjący wspinacz, który zdobył dwa dziewicze ośmiotysięczniki. W tym Broad Peak w 1957 i Dhaulagiri w 1960. To prawda, którą widać szczególnie, gdy odchodzą tacy jak Maciek Berbeka.

Wpadliśmy na siebie w drzwiach siedziby Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Wbiegałem na konferencję prasową przed zimową wyprawą na Broad Peak. Nie poznałem go: szczuplejszy, młodszy jakiś?

- Co ty tu robisz? - wydusiłem z siebie zaskoczony.

Pytanie niby bez sensu. Maciek to legenda himalaizmu, TOPR-owiec, przewodnik górski. Jednak każdego bym się na tej konferencji Polskiego Związku Alpinizmu spodziewał, ale nie jego. Broad Peak i narodowe wyprawy oraz On -  to od 25 lat były zbiory rozłączne.

- A to nie jest Centralny, gdzie mam przesiadkę do Zakopanego? - usłyszałem błyskawiczną odpowiedź, z lekkim góralskim zaśpiewem, którego używał zawsze, gdy chciał zażartować.

Sekundę później wszystko było jasne. - Namówiłem go - rzucił Krzysztof Wielicki.

Gwiazda lat 80-tych

W latach osiemdziesiątych Maciej Berbeka należał do czołówki światowego himalaizmu. Miał za sobą lata tatrzańskiej i alpejskiej wspinaczki, a w Himalajach dwa pierwsze zimowe wejścia: na Manaslu  (8156 m) i Czo Oju (8201 m).

- Maciek to czołówka pokolenia lat 80., które zdominowało góry na dekadę - mówi Janusz Kurczab, himalaista, najsłynniejszy obok Andrzeja Zawady kierownik wypraw, autor książek i przewodników. - Prócz pierwszych zimowych wejść, do wielkich sportowych osiągnięć Maćka trzeba zaliczyć drogę południową ścianą Annapurny (8051 m). Pięknie poprowadzona w 1981 roku. Miejscami to była trudna technicznie wspinaczka - wspomina Kurczab. Do Macieja też należy pierwsze polskie wejście od północnej, tybetańskiej strony na Everest (8848 m) w 1993 roku.

Nic dziwnego, że w sezonie 87/88 został podporą narodowej zimowej wyprawy pod kierunkiem Zawady. Ten śmiały projekt na niezdobyty do dziś zimą K2 pokazuje, jaką siłę miało wtedy polskie wspinanie. Niestety najtrudniejsza z gór nie ustąpiła, więc będący w bazie Berbeka i Alek Lwow namówili Zawadę, by bez wydanego przez rząd Pakistanu zezwolenia zaatakować w stylu alpejskim bliski Broad Peak (8051 m).

6 marca 1988 roku Lwow i Berbeka wyruszyli do ataku. Pierwszy wycofał się nie dochodząc do przełęczy, a drugi samotnie pokonał grań. Na wierzchołku skontaktował się z siedzącym w bazie i obserwującym masyw i szczyt Zawadą. Ten potwierdził sukces i nakazał odwrót.

Do dziś krąży kilka wersji tego, co się tam stało. Żadna nie jest oficjalna. Dziś uznaje się, że Maćkowi do szczytu zabrakło kilkunastu metrów w pionie i jakieś 40 min, a to, na czym stał i skąd rozpoczął heroiczny odwrót, to minimalnie niższy Rocky Summit (8035 m), przedwierzchołek dość umownie wyróżniony w poszarpanej grani szczytowej.

Być może Zawada kontrowersyjną decyzją uratował wtedy Maćkowi życie, bo w koszmarnie trudnych warunkach wspinacz dotarł na dół absolutnie wycieńczony, co widać na słynnym zdjęciu z obozu bazowego, gdzie Polak w otoczeniu trzech szerpów wisi na kijkach, nie mając siły nawet ponieść głowy. Nie ma wątpliwości, że dotarł wtedy do granicy swoich możliwości. To doświadczenie ważne dla wspinacza. Pozwala mu maksymalnie poznać organizm, zrozumieć, gdzie jest ta ostateczna granica. Dzięki temu zbliżaniu do cienkiej czerwonej linii wspinacz rzadziej podejmuje frustrującą decyzję zbyt szybkiego wycofania się, ale też ma szansę nie pomylić się przy dużo groźniejszej dla życia decyzji o marszu na szczyt bez wystarczającego zapasu sił na powrót do namiotu.

Gdy w jednym z filmów dołączanych do książkowej serii "Polskie Himalaje" Maciej Berbeka mówił o obcowaniu ze śmiercią na pewno miał przed oczami doświadczenie z Broad Peaku: "Ocieramy się o tę granicę i w naszych rozmowach w górach było takie określenie: czy dotknąłeś już drugiej strony lustra, czy tam już zajrzałeś? I ktoś, kto tego uczucia doświadczył, w podświadomości chce do tego wracać, potrzebuje być w tej sytuacji, gdy poziom adrenaliny będzie tak duży, a stawka będzie tak wielka, że znowu mu się za tę drugą stronę lustra uda spojrzeć".

Czy Zawada się pomylił, czy nie chciał, by Berbeka wszedł na szczyt, na który nie było zezwolenia (groziło to karą dla kierownika, czego najdotkliwszym elementem mógł być zakaz prowadzenia wypraw na kilka lat), nie wiemy i nigdy już się nie dowiemy. Dziś już trudno dojść prawdy. Niepodważalny jest jeden fakt - Berbeka nigdy więcej nie zgodził się pojechać na narodową wyprawę. Nie wspinał się więcej z Lwowem, a sukcesy i porażki (m.in. w 1990 jeszcze raz bezskutecznie próbował wejść na Broad Peak) odnosił na międzynarodowych wyprawach, gdzie z racji doświadczenia, charakteru i umiejętności był bardzo pożądanym partnerem.

Jeszcze tylko Everest

Po drugiej nieudanej próbie na Broad Peak powiedział: dość. Wytrwał trzy lata i dał się jeszcze namówić partnerowi z Nangi Parbat, Jonathanowi Tinkerowi, na Everest. Potem rzucił ekstremalną wspinaczkę. - Trzeba się zająć rodziną, dokończyć dom, gdzie za oknem są piękne Tatry - powiedział w jednym z wywiadów.

I wytrwał w tym postanowieniu 20 lat.

To nie znaczy, że w 1993 pożegnał góry. Przeciwnie, bywał w nich jeszcze częściej jako ratownik i przede wszystkim przewodnik górski prowadzący grupy i pojedynczych klientów. Ja sam stałem się jednym z tych prowadzanych.

Podczas wieczorów w schronisku pytałem Maćka o wspinaczki w Himalajach, a szczególnie o zmagania pod Broad Peakiem. Nigdy nie zamęczał historiami, ale też nie krygował się, nie udawał. Gdy widział autentyczne zainteresowanie, otwierał piwo lub napełniał kieliszki winem i zaczynał wspominki. Jednak co do 1988 roku - zbywał mnie zawsze żartami. Jego poczucie humoru to była jego najgroźniejsza broń. Rozkochiwał w sobie nią wszystkich.

W górach był zawsze przejęty grupą. Dbał o nią także po zejściu. Wyprawy na Aconcaguę kończyły się wypadami do chilijskich winiarni. Tam cieszył się radością klientów, którzy z dumą wspominali wspinaczki, stawiał toasty. Choć dla niego był to kolejny z rzędu wyjazd, nikomu nie dawał tego odczuć.

Uczciwie pracował na swoje nazwisko, tak jak ciężko i z poświęceniem pracował na tytuł wybitnego himalaisty i ratownika TOPR. Miał w życiu jeden wzór - ojca, którego stracił w dzieciństwie. To chyba zdeterminowało w wielkim stopniu jego życie.

To na pewno cietrzew

Robert Wilk, chirurg z Krakowa, który często chodził z Maćkiem, wspomina: - Kwestie przyrody nie były dla niego kluczowe, więc na każde pytanie o lecącego nad głową ptaka, Maciek stwierdzał - to na pewno musiał być cietrzew.

Pytany po raz setny, co to za dolina, strzelał z góralskim akcentem: - Ja nie będę mówił, bo jam jest przewodnik od tej, a nie tamtej doliny.

Gdy pytał go, co w planie znaczy punkt 'Walka z górą' wpisany systematycznie przez 8 dni, Maciek odpowiedział z powagą: - Wstajemy rano, wychodzimy z namiotu i wygrażamy górze pięścią, potem znów możemy się położyć.

Wszyscy jego kursanci znali sakramentalne: - A teraz będę Was pasł - które padało, gdy na lodowcu zespół dostawał "prikaz" związania się liną.

Ja nigdy nie mogę zgadnąć, czy jego drobna obsesja wobec węgierskich wspinaczy i turystów to żart, czy trauma po niemiłej przygodzie. Gdy w ścianie, czy na ferratach rozlegało się niezrozumiałe węgierskie gadanie, Maciek rzucał "ege szege buroki, musimy uciekać" i przyśpieszał niemiłosiernie, choć zwykle wspinał się wolno.

Ale były momenty, gdy jego natura przewodnika wychodziła każdym porem. Denerwował się, gdy widział beztroskę turystów na lodowcach i stromych podejściach. Szczególnie smuciło go, kiedy okazywało się, że byli to Polacy. Podchodził, sprawdzał, ale nie narzucał się. Pytany odradzał zdecydowanie, ale delikatnie. Kto lepiej niż on mógł znać skutki takich beztroskich szarż? Jak mówił w ostatnim wywiadzie udzielonym dla ciekawego bloga "Góry książek":

- Odpowiedzialność (w górach - przyp. red.) wynika z tego, że jestem też ratownikiem TOPR i niesienie pomocy jest chyba najważniejsze, gdybym miał ustawiać hierarchię wartości w górach. Wspinanie, uprawianie alpinizmu to piękny sport, który może wypełniać całe życie, ale pełną satysfakcję daje mi dopiero niesienie pomocy w górach: idea wyciągnięcia pomocnej ręki.

Polecałem Maćka kolejnym znajomym, którzy chcieli zakosztować bardziej kwalifikowanej turystyki i to w tak legendarnym towarzystwie. Wracali zachwyceni, pełni planów na weekendy wspinaczkowe i skiturowe pod jego okiem w Tatrach. Snuli plany wypraw w Alpy, Andy, czy Himalaje.

Jego kalendarz był zawsze wypełniony i wcisnąć się było sztuką trudniejszą, niż potem wejść z Maćkiem na szczyt. Odnalazłem jeden z maili.

Cześć Wojtku Wróciłem szczęśliwie z Aconcagua. Wszystko OK. Zaliczka dotarła - dziękuje. Proszę podaj kiedy możecie być z Anią w Zakopanem w marcu i na początku kwietnia. Tak abyśmy mogli potrenować w Tatrach w śniegu i lodzie. Ja 7 kwietnia jadę w Alpy. Pierwszy dzień świąt tradycyjnie spędzam w domu z rodziną. A i 27 oraz 28 marca jestem już umówiony. pozdrawiam. horski vodca. Maciek Be

A tu inny mail do Roberta Wilka z końca grudnia 2009:

Witaj. Wszystkiego dobrego na Świeta i w Nowym Roku. Moja strona zdechła ... a nowa bedzie w połowie stycznia. Zdechł też mój stary adres. Wiec na razie ten jest aktualny. Ja na szczęście jeszcze egzystuje i jestem pełen optymizmu na rok 2010. pozdrawiam. Maciek Be

Góry w genach

Jak mówi Krzysztof Wielicki: góry i wspinanie to choroba, z którą się umiera, albo na którą się umiera.

To pierwsze jest wspaniałą fascynacją, która dotyczy każdego, kto czerpie radość, estetyczną satysfakcję z obcowania z górami, z wejścia na szczyt, z wysiłku, czy mistycznej atmosfery, jaką można tam odczuwać. To drugie, to niestety jest czasem konsekwencja fascynacji, która przeradza się w pasję, czy wręcz zawód.

Rodzina Berbeków ma góry w genach. Prócz ojca Krzysztofa, wspinał się też wuj Ryszard. Wybitnym himalaistą jest też brat Jacek, który m.in. w sportowym stylu zdobył cztery ośmiotysięczniki.

Głowa rodu - Krzysztof, należał do grona wybitnych polskich wspinaczy, był świetnym alpinistą, ratownikiem. Zmarł 1 kwietnia 1964 roku po dwóch tygodniach hospitalizacji w Zurychu. Bezpośrednią przyczyną było ciężkie zapalenie płuc. Wywiązało się, gdy cztery dni czekał na lodowcu na pomoc. Wypadek zdarzył się podczas zejścia po dokonaniu pierwszego zimowego przejścia północnej ściany Dent d`Herens w Alpach Walijskich. Jeden z międzynarodowego zespołu wspinaczy potknął się, podciął innych i wszyscy stoczyli się do szczeliny. Nie był to już trudny teren, wiec skończyło się na złamaniach i obiciach. Niestety, długie oczekiwanie rannych na pomoc zakończyło się dla Krzysztofa Berbeki tragicznie.

Po jego śmierci członkowie Klubu Wysokogórskiego zdecydowali się założyć fundusz Berbeki. Miał wspomóc małych Maćka i Jacka, którzy ze swoją mamą pozostali praktycznie bez środków do życia. Po osiągnięciu przez synów dorosłości inicjatywę przekształcono w fundusz im. Berbeki, z którego środki są kierowane na pomoc rodzinom tych, którzy zginęli podczas wspinaczki i wypraw.

Gdy kręciliśmy film o historii TOPR-u "Na każde wezwanie naczelnika", Berbeka został wyznaczony przez Jana Krzysztofa do merytorycznej opieki nad pisanym przez mnie scenariuszem i potem nad samą realizacją. Z wielką cierpliwością wspierał nas, poprawiał błędy, pomagał ustalić fakty. Ujmował mnie, gdy z niezwykłą atencją i powagą podchodził do wszystkich ratowników-weteranów. Choć ci czasem, z racji podeszłego wieku, byli marudni, spóźniali się. A, jak wiadomo, kamera kosztuje, wiec cała ekipa była w nieustannym niedoczasie i nerwowości. Wszyscy, tylko nie Maciek.

- Bardzo inteligentny, wesoły, z niebanalnym poczuciem humoru, kochający życie. A jednocześnie wrażliwy artysta - wspomina producent filmu Jurek Porębski. - Budził pełne zaufanie, tu na dole, jak i w górach, bo był rozsądny, mądry, skromny. A ja wiem, że teraz podczas wyjść z przewodnikiem będzie mi towarzyszyło dwóch guidów.

Wojciech Fusek

Choć w czwartek w nocy, gdy pisałem ten tekst szanse na uratowanie Maćka i Tomka spadły prawie do zera, a specjaliści ogłosili już definitywny koniec, ja nadal nie umiem pisać o nim w czasie przeszłym.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.