Simone Moro: Zimowy himalaizm to loteria. Mamy 10 proc. szans na zdobycie Nanga Parbat

- Krzysztof Wielicki powiedział kiedyś, że himalaizm zimowy to loteria. Dlatego szanse na zdobycie Nanga Parbat zimą szacuję na 10 proc. A jadę dlatego, że eksploracja nigdy się nie kończy. Białych plam na mapie już nie ma, ale wciąż istnieje ten wyjątkowy sposób odkrywania, jakim jest zimowy himalaizm - mówi w rozmowie z off.sport.pl Simone Moro, który tej zimy zaatakuje Nanga Parbat. I dodaje, że być może dojdzie do współpracy między jego wyprawą, a polską ekspedycją Tomasza Mackiewicza i Marka Klonowskiego.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Nanga Parbat (8126 m.n.p.m.) to jedyny obok K2 ośmiotysięcznik niezdobyty zimą. Najbliżej w sezonie 1996/97 była zimowa ekspedycja Andrzeja Zawady. Zbigniew Trzmiel i Krzysztof Pankiewicz zawrócili wtedy trzysta metrów od szczytu. Ledwo wrócili, z groźnymi odmrożeniami.

Poprzedniej zimy Tomasz Mackiewicz doszedł na wysokość 7400 m. Tak wysoko nie był nikt od czasów wyprawy Zawady. W czerwcu tego roku po Nangą w zamachu zginęło 10 wspinaczy i nie wiadomo było, czy góra nie zostanie zamknięta. Pakistańskie władze jednak się na to nie zdecydowały.

W tym roku Polacy (Tomasz Mackiewicz, Marek Klonowski, Jacek Teler i Paweł Dunaj) znów jadą na Nangę. Będą atakować od strony Rupal. Jak okazało się w czwartek, spotkają tam międzynarodową ekspedycję, w skład której wchodzą: Simone Moro, David Goettler i Emilio Previtali.

Moro to jeden z najwybitniejszych himalaistów w historii. W 2005 roku z Piotrem Morawskim dokonał pierwszego zimowego wejścia na Sziszapangmę, a z Denisem Urubką jako pierwsi w zimie stanęli na szczytach Makalu (2009 r.) i Gaszerbruma II (2011 r., był z nimi jeszcze Cory Richards). Włoch zdobył w sumie osiem ośmiotysięczników, w tym kilka nowymi drogami.

Oto trailer zapowiadający wyprawę:

 

Mackiewicz i Klonowski wracają na Nangę. Szalony sen o zimowym wejściu >>

Zaskakujący skład ekspedycji Simone Moro >>

***

Dominik Szczepański: Jaka jest zima na ośmiotysięczniku?

Simone Moro: Wszystko jest inne. Nawet takie podstawowe rzeczy, jak utrzymanie rąk w cieple czy wypróżnianie się. Trzeba bardzo uważać, żeby nie stracić ciepła, bo jedyne miejsce, w którym możesz się zagrzać to twój śpiwór. A on i tak jest zamarznięty, więc nie jest łatwo do niego wejść. Po ostatniej ekspedycji na Nanga Parbat z 2011 roku doświadczenia mam takie, że jak jest -17 stopni to jest ciepło. Najniższa temperatura wyniosła -56 stopni. W zimie spędzamy czas w świecie, który wyglądał tak samo 100 lat temu. Jest pusto, więc nie ma zagrożenia, że ktoś cię pobije (śmiech). [Aluzja do tegorocznej bójki na Mount Evereście, kiedy Simone Moro i Ueli Steck kłócili się z Szerpami - przyp. red]. Ale też nie ma z kim dzielić trudu wspinaczki. Nie ma strategii, tak jak w lecie. Nie można rozłożyć pracy między zespołami. Decyzja o zimowej wyprawie na Nanga Parbat wcale nie jest więc łatwa i wygodna. Jeśli chcesz być wspinaczem, to w ogóle nie ma potrzeby, by w zimie jechać na Nanga Parbat. Ale my chcemy być odkrywcami. Jesteśmy razem pierwszy raz w takim składzie, więc ta wyprawa to również poznawanie siebie nawzajem.

Gdy słuchamy opowieści o ośmiotysięcznikach, to odnosimy wrażenie, że każdy jest inny. Everest jest najwyższy, ale piekielnie dziś zatłoczony, Broad Peak nietypowy, bo żeby zejść, to trzeba jeszcze podejść pod Rocky Summit, na Annapurnie zdarza się najwięcej wypadków. Jaka jest Nanga Parbat?

To góra, na której stoi druga góra. Jest ogromna. Mont Blanc zmieściłby się w niej dwadzieścia razy. Nanga jest też odizolowana. K2, Broad Peak, Gaszerbrumy leżą obok siebie. A tutaj nagle, jakby na pustyni, wyrasta ten gigant.

Kiedy zdecydowałeś, że pojedziesz tam tej zimy?

Mniej więcej rok temu. Po ekspedycji z 2011 roku wiedziałem, że jeszcze tu wrócę. Rok temu postanowiłem zostać w domu, bo nigdy w zimie mnie w nim nie ma. Nauczyłem swoje dzieci jeździć na nartach. Ale spójrz, co się dzieje od kilku lat. Zimowy himalaizm budzi się po długim okresie uśpienia. W 80. latach zima w Himalajach należała do Polaków. Później były pojedyncze próby, ale temat prawie umarł. Teraz znów powraca. Dlatego wiedziałem, że w tym roku na pewno ktoś tam będzie.

Jakie są szanse, że się uda?

Myślę, że 10-15 procent. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że wrócimy bez szczytu. Pragnienie, by tam wejść jest ogromne. Nie chodzi tylko o naszą wyprawę, bo wiem, że będą tam też inne ekspedycje. Będą tam Polacy, którzy również wybrali wejście od strony Rupal. Słyszałem też, że po stronie Diamir ma być jedna osoba z Niemiec, jedna osoba z Iranu i być może jeszcze jedna osoba z Włoch. No i teraz zsumujmy nas wszystkich. Co wychodzi? Że jest nas tyle, co w jednej wiosennej czy letniej wyprawie. Ze świecą szukać wtedy ekspedycji złożonej z trzech osób, tak jak nasza.

Czyli zaczyna się wyścig o Nanga Parbat?

Nie ma mowy o żadnym wyścigu. W zimie ekspedycje sobie pomagają. O wyścigu czasami możemy mówić w lecie, bo wtedy jest więcej wyrachowania. Ale tutaj pożyczamy sobie sprzęt, razem gotujemy, spędzamy czas.. W ogóle w zimie jest lepiej być dla siebie wsparciem, mieć przyjacielskie zamiary.

Pod Nanga Parbat spotkasz się z polską ekspedycją. Będziecie współpracować?

Na pewno. Jestem przyjacielem Tomka i Marka. To po pierwsze. Po drugie - to naprawdę fajni i zabawni ludzie. Współpraca będzie więc miła. Pomagaliśmy sobie już w 2011 roku. Dzieliliśmy kuchnię, gotowaliśmy wodę. Na pewno tak będzie i w tym roku. Nie ma żadnego powodu, żeby rywalizować. Będzie nas tam zaledwie garstka. Kilku ludzi i góra, o której szczycie wszyscy marzymy. Może więc nawet będziemy prowadzić wspólną akcję górską? Kto wie. Musimy też pamiętać o historii zimowego himalaizmu. Zawsze to powtarzam - Polacy wymyślili tę formę wspinaczki. Weszli jako pierwsi zimą na 9 z 14 ośmiotysięczników. A w zasadzie na 10, bo przecież w 2005 roku zdobyliśmy z Piotrem Morawskim Sziszapangmę. Polacy zawsze mnie inspirowali, więc kiedy spotykam kogoś z Polski w zimie w wysokich górach to mówię: chapeau bas [fr. kapelusz z głowy, czyli nasze polskie czapki z głów - przyp. red]. Bo jestem tam dlatego, że ktoś w Polsce to wcześniej wymyślił i mnie natchnął.

Dlaczego wybraliście stronę Rupal?

Kiedy zaczynaliśmy organizować wyprawę, to strona Diamir miała być oficjalnie zamknięta po zamachu, który wydarzył się tam w czerwcu. Terroryści zabili wtedy 10 wspinaczy. Teraz okazuje się, że tak nie jest, że tam można się wspinać. Ale strona Rupal ma swoje plusy. Przede wszystkim chodzi bezpieczeństwo, bo w czerwcu wspinacze zginęli w bazie od strony Diamir. Poza tym droga Schella, którą będziemy atakować szczyt, jest słoneczna, a to bardzo ważne w zimie. Po stronie Diamir tego słońca prawie w ogóle nie ma.

Dlaczego nie jedzie z tobą Denis Urubko, twój partner z dwóch ostatnich zimowych wypraw?

Bo uznał, że pod Nanga Parbat nie jest bezpiecznie, chociaż bardzo chciał jechać. Nie kłóciliśmy się o to, między nami wszystko dobrze. Nie bał się góry, tylko zamachowców. Doradzano mi, żeby porozmawiać z pakistańską armią i załatwić nam ochronę. Przynajmniej podczas przejazdu Karakorum Highway. Ale pomyślałem, że ludzie z bronią mogą tylko jeszcze bardziej kogoś sprowokować. Poza tym nie wierzę, że zamachowcy przyjadą do bazy w warunkach zimowych. Do Pakistanu wylatujemy 21 grudnia, taki jest plan.

A ty? Nie boisz się?

Zdecydowałem się zmienić stronę, bo wszyscy mówią, że Diamir nie jest bezpieczny. Usłyszałem od ludzi z Pakistanu, że na stronę Rupal oko będzie miało wojsko. Przygotowałem się drogę Schella. Jeśli się nie uda, to trudno. Moje ekspedycje już dokonały czegoś niezwykłego. Wszedłem jako pierwszy na trzy ośmiotysięczniki zimą! Dołączyłem w ten sposób do gigantów himalaizmu, do Kukuczki i Wielickiego, bo tylko oni tego dokonali. Teoretycznie nic już więcej nie muszę. Jeśli przestałbym się teraz wspinać, to i tak byłbym bardziej niż szczęśliwy.

To dlaczego nie przestaniesz?

Bo wierzę, że to się może jednak udać, że eksploracja nigdy się nie kończy. Mam 10 proc. szans na powodzenie, 90 na porażkę. Może 85 procent, jeśli byłbym optymistą. Jeśli się uda, to być może zakończę moją zimową karierę. To moja trzynasta zimowa wyprawa. W sumie byłem już na 50. Lubię zimno. Mam wszystkie palce i chcę, żeby tak zostało. Nie chcę zbyt długo igrać ze szczęściem w zimie.

Artur Hajzer w ostatnim wywiadzie przed śmiercią na Gaszerbrumie I powiedział, że jest w najniebezpieczniejszym wieku dla himalaisty, bo właśnie przekroczył pięćdziesiątkę. Czyli niby czujesz się młodo, ale ciało mówi co innego. Ty masz 46 lat i zbliżasz się do tej granicy.

Wypowiedź Artura ma sens, tylko, że on miał długą przerwę we wspinaniu. Wiem, że przez ostatnie lata bardzo dbał o siebie, ćwiczył i był w świetnej formie. Ale jednak ta przerwa była. Poza tym ze mną jest jeszcze inaczej. W życiu nie upiłem się, ani nie wypaliłem papierosa. Ćwiczę codziennie od kilkudziesięciu lat. Za kilka dni lecę do San Francisco, gdzie wezmę udział w biegu na dystansie 83 km. Tygodniowo biegam 120 kilometrów.

A co, jeśli na Nanga Parbat coś pójdzie nie tak?

W Pakistanie nie istnieje coś takiego, jak ratownictwo górskie. Jedyna pomoc, która może nadejść, pochodzi od armii. Ale armia nie ma zbyt dużej motywacji, by zjawić się szybko. Nie jest też tak szczodra, by ratować kilku wariatów, którzy wchodzą na jakąś górę (śmiech). Lepiej więc zacząć się wspinać z myślą, że jeśli coś pójdzie nie tak, to nikt nam nie pomoże. Oczywiście jestem w tym świecie już tyle lat, że mam pewne znajomości. Kiedy tylko tam wylądujemy, to mam w planach spotkać się z kilkoma ważnymi osobami, bo władze Pakistanu chciałyby, żeby powstał tam podobny projekt, co w Nepalu. Chodzi o ratownictwo wysokogórskie z użyciem helikoptera, czyli to, co robię w okolicach Mount Everestu. Ale to bardzo powolny proces. Więc realia są takie: być może jeden raz mógłbym poprosić o przylot helikoptera armii do bazy. Ale co, jeśli będziemy potrzebować pomocy wyżej? Nie sądzę, by udało mi się kogokolwiek do tego przekonać.

Jak zaplanowaliście akcję górską?

Teoretycznie powinniśmy założyć cztery obozy. Jedną z trudności zimowej wspinaczki jest to, że dzień jest krótszy. Ciężko jest się poruszyć, kiedy jest ciemno. Musimy czekać na słońce, żeby nas ogrzało. Droga Schella to najbardziej logiczna trasa na szczyt Nanga Parbat. Ale jest też bardzo długa. I charakterystyczna, bo w pewnym momencie przechodzi się na stronę Diamir.

Trzeba też pamiętać, że baza jest bardzo nisko.

Tak. Podstawowa baza stoi na wysokości 3600 metrów. Czyli trzeba wspiąć się 4,5 km, ale trudności polegają też na tym, że tej drogi jest jeszcze więcej, bo wiele kilometrów trzeba pokonać w poziomie. Nanga Parbat to największa góra świata. Nie najwyższa, ale największa. Żeby w ogóle była mowa o ataku szczytowym, to potrzebujemy kilku słonecznych dni, a tam o to trudno. Musimy więc zadbać o bardzo dobrą aklimatyzację i cały czas być w gotowości, bo szans może nie być wiele. Być może ruszymy do ataku szczytowego jeszcze podczas złej pogody, by być jak najwyżej, kiedy się przejaśni.

Wideo opowiadające o wyprawie na Gaszerbruma II z 2012 r.

 

A co z partnerstwem? Z Denisem wspinaliście się od lat, znaliście się świetnie. Dużo mówicie o zaufaniu do partnera i wspólnym podejmowaniu decyzji. Teraz jedziesz z nowymi osobami.

Emilio jest dla mnie jak brat, bo znamy się 34 lata. Z Davidem poznałem się w 2010 roku. To nie są dla mnie nowe osoby, więc się nie obawiam o harmonię.

Czyli twoja decyzja nie była spowodowana lękiem przed tym, że ktoś inny może wejść jako pierwszy na szczyt? No bo wcześniej wydawało się, że to prawie niemożliwe, ale rok temu Tomek Mackiewicz wszedł na 7400 metrów.

Nie. Gdybym się o to bał, to robiłbym dokładnie to samo, co inne wyprawy. Czyli na początku grudnia był już w Pakistanie, aklimatyzował się szybko, by w pierwszym dniu zimy już rozpocząć akcję górską. Dla mnie to jest jasne, że skoro wyprawa jest zimowa, to powinna rozpocząć się 21 grudnia. I pewnie wtedy polecimy do Pakistanu. Nie boję się również o to, że ktoś inny wejdzie na szczyt, bo to nie jest kwestia rywalizacji. To kwestia odkrywania, eksploracji. Jeśli uda się wejść, to będzie to mój czwarty zimowy świat. Wystarczający powód, by ta historia była piękna. A czy wejdę tam pierwszy? To już nie takie istotne.

Kiedy zapytałem Tomka Mackiewicza o to, czy na Nanga Parbat w tym roku będzie trwał wyścig o szczyt, to odpowiedział, że między wspinaczami nic takiego się nie wydarzy. Ale wyścig toczyć się może między sponsorami. Według Tomka to oni mogą naciskać.

Myślę, że nie. Gdyby sponsorom zależało na sukcesie, to zainwestowaliby w coś pewniejszego i bezpieczniejszego. Są przygotowani na to, że może nam się nie udać. Tak łatwo jest popełnić jakiś błąd na ośmiotysięczniku w zimie... Duże firmy nie potrzebują porażek. Trzeba im zwycięstw. Ale ja od The North Face usłyszałem, że najważniejsze dla nich jest, że inspirujemy ludzi poprzez naszą eksplorację. Jeśli się uda? To fantastycznie. Ale jeśli nie, to nic się stanie.

To coś nowego. Niewielu mówi przed wyprawą, że najpewniej się nie uda.

Wiem, że fizycznie, technicznie i psychicznie jestem wystarczający przygotowany, żeby wejść na ten szczyt w zimie. Krzysztof Wielicki powiedział kiedyś, że zimowy himalaizm jest jak loteria. I ja o tym doskonale wiem... Jeśli nam się nie uda, to najważniejsze jest, żeby wrócić w jednym kawałku. Z kapryśną pogodą i zimnem mogę walczyć przez trzy miesiące. Ale jeśli stanie się coś niespodziewanego, to będę bezradny.

Jesteś w innej sytuacji niż polska wyprawa. Ty masz pełne wsparcie finansowe. Mackiewicz i Klonowski przez ostatnie lata jeździli za swoje, mieli niedobory sprzętowe. W tym roku na wyjazd zebrali pieniądze w internetowej akcji. Mimo, że czasy dla himalaizmu są ciężkie.

- Zagrali odpowiednimi kartami. Byli szczerzy. Pokazali swoje proste, przyjazne dusze. Nie sprzedawali się w sposób, w jaki robi to nowa generacja wspinaczy czy wielu znanych sportowców, którzy mówią, że są najlepsi i najmocniejsi. Powiedzieli: słuchajcie, jesteśmy dwójką fajnych kolesi, lubimy też pić i palić i mamy pewne marzenie. Jesteśmy zupełnie jak wy. Przedstawili się jak normalni ludzie.

Ale to mogło zabrzmieć naiwnie, bo skoro są normalni, to w jaki sposób mieliby wejść na niezdobyty zimą ośmiotysięcznik?

Taki przekaz rzeczywiście mógłby wskazywać, że może się stać coś złego. Ale oni udowodnili przez ostatnie lata, że potrafią się tam wspinać. Poradzili sobie. Trafili ze swoją opowieścią do zwykłych ludzi. I bardzo się cieszę z tej historii. Dlatego też nie może być mowy o jakiejś rywalizacji między nami.

Słyszałem, że dosyć długo dyskutowaliście nad źródłem prądu w bazie.

Istnieje paranoiczna dyskusja - czy zabierać ze sobą ekologiczne baterie słoneczne, czy, jak coraz częściej słyszę, złe dla przyrody generatory. Mówię paranoiczna, bo żeby dzięki bateriom słonecznym naładować w bazie wszystko, czego potrzebujemy, to trzeba by wziąć pewnie z 10m2 tych baterii. A do tego trzeba by zaangażować kilkunastu Szerpów. A wcześniej jakoś to dostarczyć samolotem, więc z ekologicznego punktu widzenia, to już wcale nie jest takie jednoznaczne. Nie będziemy uczestniczyć w tej dyskusji. Bierzemy ze sobą jeden generator, który waży dziewięć kilogramów, więc wystarczy jedna osoba, by dostarczyć go do bazy. Poza tym prawda jest też bardziej prozaiczna - w zimie na Nanga Parbat nie ma zbyt wielu słonecznych dni, więc gdybyśmy wzięli baterię, to mielibyśmy duży problem. Jesteśmy realistami. Nie zostawimy oczywiście nic na górze, posprzątamy po sobie. Pamiętam jak ostatnio któraś z wypraw miała ze sobą generator napędzany siłą wiatru. Odleciał w pierwszy w dzień.

Jeśli się uda, to zostanie tylko K2. Co z nim?

Myślę o tym. Z Denisem mieliśmy plan pojechać na północną ścianę, by poprowadzić tam nową drogę w zimie. Prawdziwym powodem, dlaczego tego jeszcze tego nie zrobiliśmy, są nasze żony. Denis usłyszał, że ma obiecać, że tam nie pojedzie. Moja żona po tym, jak zdobyłem Gaszerbrum II powiedziała mi, że śniła jej się moja śmierć na K2. Nigdy jednak nie zabroniła mi niczego. Mimo tego za każdym razem, kiedy ona ma taki sen, to podchodzimy do tego bardzo poważnie. Jeśli więc są dwie góry niezdobyte zimą, to ja nie wybiorę K2, tylko tę drugą. Nie wierzę w to, że sny przepowiadają przyszłość, ale też nie muszę tego sprawdzać. Ale jestem też w 100 proc. pewny, że można zdobyć K2 zimą. Już teraz, bez jakiejś rewolucji sprzętowej. Ważne jest tylko, żeby zespół był mały, sprawny i dobrze zaaklimatyzowany. Akcja górska musi być szybka. Nie możemy tam spędzić kilkudziesięciu dni. Moim zdaniem to właśnie stąd biorą się wypadki zimą na ośmiotysięcznikach. Za długo się tam siedzi.

Dlaczego zimowy himalaizm się odradza?

Na mapach nie ma już białych plan. Teraz liczy się coraz bardziej sposób, w jaki się odkrywa. A zimowy himalaizm to być może najlepsza forma eksploracji dla wspinaczy. Lepsza niż dziewicze szczyty i nowe drogi. W zimie nigdy nie będzie łatwo z powodu warunków. To inspirujące. Poza tym wciąż jest historia do napisania, bo Nanga Parbat i K2 czekają.

rozmawiał i notował w Monachium Dominik Szczepański

Co się stanie w tym roku na Nanga Parbat?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.