Zimowa wyprawa na Nanga Parbat. Adam Bielecki: Himalaizm zimowy w stylu alpejskim

- Dwa miesiące w bazie to koszmar. Na obu moich zimowych wyprawach pogoda dopisywała pod koniec grudnia. Denerwowało mnie, że nie udawało nam się tego wykorzystać. Musieliśmy ''kwitnąć'' w bazie i czekać na marzec. Stąd pomysł: zaaklimatyzować się tam, gdzie jest ciepło i szybko atakować szczyt Nanga Parbat - mówi Adam Bielecki.

Nanga Parbat (8126 m n.p.m.) i K2 (8611 m n.p.m.) to dwa ostatnie niezdobyte zimą ośmiotysięczniki. Ten pierwszy w tym sezonie spróbuje zaatakować aż pięć wypraw. To rekord w zimowym himalaizmie. O wszystkich wyprawach można przeczytać tutaj >>

O postępach wypraw będziemy informować na Off.sport.pl. Sprawdzajcie naszego FB

A teraz na moment skupmy się na jednej z nich. Adam Bielecki i Jacek Czech (rozmowa z Czechem tutaj >>) chcą wejść na wierzchołek praktycznie z marszu. Aklimatyzację potrzebną do szybkiego wspinania się na dużej wysokości mają wypracować w Ameryce Południowej. O ich projekcie pisaliśmy tutaj >>

Rozwinięcie tematu poniżej w rozmowie z Adamem Bieleckim (pierwszy zimowy zdobywca Gaszerbruma I i Broad Peaku).

Dominik Szczepański: Stęskniłeś się za zimowym himalaizmem?

Adam Bielecki: To złe określenie. Zima w Himalajach nie jest czymś, za czym się tęskni. Na tyle jednak odpocząłem i ogrzałem się, że jestem na nią znów gotowy. W sumie, to nie mogę się już doczekać wyjazdu.

Rok temu miałeś jechać na zimową wyprawę na K2. W ostatniej chwili Chińczycy cofnęli pozwolenie. Dlaczego w tym roku zmieniłeś cel i jedziesz na Nanga Parbat?

- Rozczarowanie związane z wyjazdem na K2 to jedna sprawa, ale nie dostałem również pozwolenia na wspinaczkę w Tybecie, gdzie jesienią chciałem wejść na dwa siedmiotysięczniki. Odpuszczam sobie na razie Chiny, bo trzeciego zawodu z rzędu chyba bym nie przeżył (śmiech). Nie wyobrażam sobie, że znów miałbym zorganizować wyprawę, która z braku pozwolenia nie doszłaby do skutku.

Poza tym zimowa wyprawa na K2 to olbrzymie przedsięwzięcie. Żeby w ogóle o niej myśleć, muszą zaistnieć trzy czynniki: dobre finansowanie, dobry zespół i dobry plan. Wydaje mi się, że rok temu wszystko to mieliśmy. Teraz Denis Urubko skupił się trochę bardziej na życiu rodzinnym, a Alex Txikon powiedział, że chce jechać na Nangę. Rozmowy o K2 w tym roku w ogóle nie było. Ale spokojnie, ta góra tam sobie cały czas stoi, nie ma ryzyka, że ktoś wejdzie na nią niepostrzeżenie. Nie ma się co spieszyć.

Kiedy wymyśliliście z Jackiem Czechem, że pojedziecie na Nangę?

- Podczas wakacyjnej wyprawy do Peru. To był świetny wyjazd, podczas którego zrobiliśmy trzy fajne drogi. Może nie były one ekstremalne, ale co ważne, pokonaliśmy je w bardzo dobrym czasie z uśmiechem na ustach. Bardzo dobrze mi się z Jackiem wspina, rozumiemy się bez słów. Dla mnie to nowe doświadczenie. Na Sfinksie pokonaliśmy 750 metrów trudnej drogi, praktycznie bez wydawania komend. Mamy do siebie dużo zaufania, więc możemy dużo wspinać się na lotnej asekuracji. Zgraliśmy się i się szanujemy również poza górami. Spędziliśmy ze sobą trzy miesiące i nie było między nami żadnego konfliktu. Jacek jest bardzo dobry technicznie i kondycyjnie. Nie bez przypadku, kiedyś był najlepszym skialpinistą w Polsce. Mamy różne umiejętności, które się uzupełniają.

To jest twój pierwszy partner, z którym tak dobrze się dogadujesz?

- Jacek ma wszystko, czego mi potrzeba. W dodatku okazuje się, że mamy takie same podejście do wspinania, podobne przemyślenia i oczekiwania. Zgadzamy się w drobiazgach: w ilości sprzętu, który trzeba zabrać, w rodzaju asekuracji, którą można zastosować. Małe sprawy, ale ważne. Wspinamy się szybko, nie dlatego, że jesteśmy jakimiś supermenami. Po prostu szybko i sprawnie wykonujemy operacje sprzętowe.

Może to wynika z tego, że Jacek był twoim pierwszym instruktorem?

- Bardzo możliwe, bo pierwszych technik uczyłem się przecież od niego. Byłem już ostro wspinającym się dzieciakiem, kiedy rodzice zorientowali się, co jest grane i wysłali mnie na kurs skałkowy. Do Jacka trafiłem wtedy przypadkowo. Pamiętam, że wysyłał mnie na bardzo fajne drogi, nieoczywiste i trudne jak na kurs. Podszedł do mnie indywidualnie, pozwolił się rozwijać.

Od Broad Peaku rozwinąłeś się jako wspinacz?

- Mój poziom sportowy jest chyba taki sam. Przybywa mi za to doświadczenia. Przed K2 zgromadziłem potworną ilość energii i kiedy wyprawa nie doszła do skutku, to nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Roznosiło mnie. Żeby coś na to poradzić, bardzo dużo wspinałem się na ściance. I przesadziłem - złapałem kontuzję. A potem prawie depresję.

Dlaczego?

- Nie pojechałem na wyprawę, nie mogłem się wspinać, żona zaraz miała rodzić. Żeby coś ze sobą zrobić, kupiłem PlayStation. Pograłem trzy dni, ale to było bez sensu. Potrzebowałem ruchu, więc poszedłem pobiegać. Nigdy za tym nie przepadałem, biegałem, bo musiałem. A nagle okazało się, że jak nie muszę, tylko chcę, to zaczynam to lubić. W tym roku przebiegłem trzy biegi ultra, dwa razy ponad 100 km. Kontuzji już nie ma, forma jest. Przez to, że nie pojechałem na K2, mogłem dużo potrenować i powspinać się w Tatrach, Alpach i innych górach. Czuje się w życiowej formie, mam poczucie mocy. Regularnie biegam, wspinam się i buduję wytrzymałość.

W tym roku pod Nangę jadą też inne wyprawy. W sumie górę ma zaatakować pięć ekspedycji. To zimowy rekord. W jednej z ekip jest dwóch twoich górskich partnerów: Janusz Gołąb i Alex Txikon. Dlaczego nie jedziesz z nimi?

- Rozmawiałem z Alexem o wyjeździe, ale liderem jego wyprawy jest Ferran Lattore, który ma swój pomysł na wyprawę. Jedzie tam pięć osób, więc wspinanie pewnie będzie odbywało się w zespołach. Słyszałem też, że chcą zakładać liny poręczowe, a to odbiega od mojej wizji wyjazdu, czyli wspinania się w małym zespole na lekko i bardzo szybko.

Na czym dokładnie polega wasz plan?

- 6 grudnia lecimy z Jackiem do Ameryki Południowej, wchodzimy na najwyższy wulkan świata Ojos del Salado (6983 m n.p.m.) i spędzamy na jego szczycie trzy noce. Potem wracamy do Polski, szybko się przepakowujemy i lecimy do Pakistanu. Chcemy dotrzeć do bazy, spakować plecaki i wyjść w kierunku szczytu. Potrzeba nam sześciu dni dobrej pogody.

Umawiałem z Alexem się na wspinaczkę w stylu alpejskim i byłem trochę zły, kiedy ten plan zaczął się sypać, ale teraz się cieszę. Znalazłem perełkę, jaką jest dla mnie wspinanie się z Jackiem. Odległości na Nanga Parbat są duże, baza jest nisko, do szczytu daleka droga, ale jesteśmy mocni fizycznie. Możemy spróbować zdobyć górę na naszych warunkach.

Jakie one dokładnie są?

- Spróbujemy zabrać minimum sprzętu. Żadnych poręczówek. Styl alpejski, zwany też lekkim, paradoksalnie oznacza, że idziemy z ciężkimi plecakami. Włożymy puchowe kombinezony, postaramy się, by oba plecaki nie ważyły więcej niż 25 kilogramów. Zabierzemy 120 metrów cienkiej liny, jeden śpiwór, kilka liofilizatów, trochę gazu. Spakujemy się po prostu jak w Alpy, a nie jak w Himalaje.

Zawsze ciągnęło mnie do małych wypraw, dlatego dla mnie to takie ekscytujące. Pamiętam, że najpierw podczas wyprawy na Makalu, a potem również w trakcie ekspedycji na Gaszerbruma I rozmawialiśmy z Arturem Hajzerem, że taka szybka, dwójkowa akcja zespołu z dobrą aklimatyzacją może przynieść sukces w zimie na K2. Pomysł takiego zimowego himalaizmu chodził mi więc głowie już od jakiegoś czasu. Zresztą, to dziwne i niepojęte dla mnie, że nikt tego wcześniej nie próbował.

Próbował Ralf Dujmovits. Pod Nanga Parbat przyjechał po aklimatyzacji na Aconcagule. Zrezygnował jednak szybko ze względu na bardzo trudne warunki.

- Bo to wydaje się logiczne. Po pobycie prawie na siedmiu tysiącach metrów w Ameryce Południowej będziemy mieli o wiele lepszą aklimatyzację niż większość zimowych wypraw. Przecież, kiedy atakowaliśmy z Januszem Gaszerbruma I, to mieliśmy za sobą tylko jedną noc na siedmiu tysiącach metrów. W dodatku trzy tygodnie przed atakiem szczytowym! Jeśli nam się uda, to stworzymy nową jakość w zimowym himalaizmie.

Ale czy ten minimalizm, żeby iść na lekko i bardzo szybko, nie jest również największym zagrożeniem waszej wyprawy? Co, jeśli zepsuje wam się np. maszynka, dzięki której możecie topić lód?

- Weźmiemy dwie maszynki.

Na razie przyjęliśmy roboczo, że pójdziemy drogą Kinshofera, ale to się może zmienić, nie upieramy się. Będziemy się wspinać na lekko, bez lin poręczowych, więc mamy dużą swobodę ruchów. Muszę najpierw zobaczyć tę górę, bo nigdy tam nie byłem. Ocenić warunki śnieżne, zagrożenia. Droga Kinshofera odpowiada mojemu poglądowi na zimowy himalaizm - jeżeli ma się udać, to kluczowe trudności techniczne muszą być na dole, a na górze nie mogą występować duże trawersy. I tam tak jest. Będziemy wprawdzie musieli pokonać ściankę Kinshofera, ale nie mam wątpliwości, że jesteśmy w stanie to zrobić. Na takiej wysokości robiliśmy z Jackiem już trudniejsze rzeczy. Kolejny plus jest taki, że on zna tę drogę do wysokości 7 tys. metrów, bo był tam na wyprawie w 2010 roku.

Największa niewiadomą jest oczywiście pogoda.

Co będzie jeśli przyjedziecie, a jej nie będzie? Ile zamierzacie spędzić w oczekiwaniu na okno pogodowe?

- Po trzech tygodniach spakujemy się i wrócimy do domu.

Wygląda na to, że podeszliście do sprawy strategicznie. Szczyt chcecie atakować z marszu i w okolicach Nowego Roku być na wierzchołku. Nikt nie deklaruje tak szybkiej akcji.

- Na papierze rzeczywiście wygląda to tak, jakbyśmy chcieli wszystkich wyprzedzić, ale projekt powstał zanim dokładnie wiedzieliśmy, kto pojedzie pod Nanga Parbat. Naszą główną motywacją było szybkie działanie. Spędzenie dwóch miesięcy w bazie to koszmar. Na obu moich zimowych wyprawach pogoda dopisywała pod koniec grudnia. Denerwowało mnie, że nie udawało nam się tego wykorzystać i musieliśmy ''kwitnąć'' w bazie przez miesiąc, dwa i czekać na marzec. Stąd ten pomysł: zaaklimatyzować się tam, gdzie jest ciepło i szybko atakować szczyt.

Niedawno urodziło się dziecko. To nie zmienia optyki, nie trudniej jest wyjechać? Co na to twoja żona?

- Ucieszyła się, że plan zakłada szybką akcję. Dzięki temu jadę na półtora miesiąca zamiast na trzy. To mądra kobieta. Zakochała się we wspinaczu i wie, że gdybym przestał to robić, to nie byłbym tą samą osobą, która ją zauroczyła. Od czasu do czasu mówi mi: jedź już w te góry i wróć taki, jak zawsze. Kiedy się nie wspinam, to staję się upierdliwy.

Śledź autora na twitterze @deszczep

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.