"Nie jestem bohaterem. Tylko chłopakiem z odmrożoną gębą". Polak pobił rekord świata w Himalajach

REKLAMA
Wydawało się, że wszystko sprzysięgło się przeciwko tej wyprawie. W czasie lotu zgubiono część bagaży, przewodnicy nie znali dobrze terenu, a w butli zamiast tlenu znalazł się śmierdzący gaz. Mimo to Kamil Iwankiewicz przebił się przed warstwę lodu na himalajskim jeziorze na wysokości 5270 m n.p.m., zszedł na głębokość 36 m i ustanawiał nowy rekord świata w nurkowaniu wysokogórskim.
REKLAMA

Nurkowanie w zbiornikach w górskich szczelinach na wysokości kilku tysięcy metrów to jedno z najbardziej ekstremalnych wyzwań na Ziemi. - Właściwie nie ma na ten temat informacji. Od początku robiliśmy doświadczenia na własnych ciałach. To jeden wielki eksperyment - mówi Kamil Iwankiewicz dla portalu Gazeta.pl.

REKLAMA

Tłumaczy, że tabele nurkowe, czyli wiedza o nurkowaniu w górach, kończą się na 3 tys. m n.p.m. A Iwankiewicz w Nepalu nurkował na wysokości 5270 m, w wulkanie na granicy Boliwii i Chile na wysokości prawie 6 tys. m. - Jakich używać stężeń gazów? Jak będzie reagowało ciało? Nie wiemy. Uczymy się sami na sobie - komentuje.

Widoczność była na 10-12 cm

Wyruszając w Himalaje, by pobić rekord świata w wysokogórskim nurkowaniu, Polak nie wiedział, jakie warunki zastanie na miejscu. Żeby w ogóle zejść pod wodę, musiał rozrąbać półmetrową warstwę lodu pokrywającą jezioro. Pogoda nie sprzyjała. Było minus 20 stopni i padał zacinający, gryzący śnieg.

Pod wodą nie było łatwiej. - Widoczność była nie większa niż 10-12 centymetrów. Przyciskałem komputer kontrolujący zanurzenie do oka, to znaczy do maski, żeby w ogóle wiedzieć, na jakiej jestem głębokości - opowiada rekordzista.

Iwankiewicz cały czas był przywiązany do liny na tzw. kołowrotku. - Umówiłem się z moim asystentem Bogumiłem Buczyłko, że w połowie długości liny zacznie ją zwijać i wyciągnie mnie jak szczupaka, cokolwiek by się nie działo. W ten sposób udało mi się osiągnąć głębokość 36 metrów - mówi Iwankiewicz, który tym zanurzeniem pobił rekord świata.

REKLAMA

Nieporadni przewodnicy, a w butli śmierdzący gaz

Polak opowiada, że w czasie wyprawy w Himalaje wszystko wydawało się sprzysięgać przeciwko niemu. Zaczęło się od linii lotniczych, które zgubiły część sprzętu nurkowego. Ekipa miała też pecha do pogody, bo choć przez pierwsze dwa tygodnie pobytu w Himalajach warunki były bardzo korzystne, a gdy ekspedycja dotarła na miejsce, nastąpiło załamanie pogody.

Jednak był to dopiero początek trudności, z którymi musiał się zmierzyć Iwankiewicz. Okazało się, że żaden z czterech towarzyszących im Szerpów nie znał drogi. Choć znajdowali się bardzo blisko jeziora, cały dzień stracili na jego poszukiwanie. Gdy już dotarli na miejsce, Iwankiewicz odkrył, że w jednej z butli zamiast tlenu znajduje się jakiś śmierdzący gaz.

Jednak wszystkie te przeciwności nie przeszkodziły Polakowi w pobiciu rekordu świata. Zszedł na głębokość 36 m w nepalskim jeziorze położonym na wysokości 5270 m n.p.m.

Później przez dwa dni Polacy czekali na samolot - ze względu na złą pogodę nic nie startowało. - Mieliśmy ogromnie dużo szczęścia, bo samolot, którym najprawdopodobniej mieliśmy lecieć, rozbił się w Himalajach. Zginęło 18 osób, pisały o tym media na całym świecie - opowiada Polak.

REKLAMA

Dlaczego? Bo nikt nie wie, co tam jest

Nurkowanie w Himalajach to część ambitnego projektu Iwankiewicza, który chce zanurkować w 7 najwyżej położonych jeziorach na 7 kontynentach, czyli zdobyć Koronę Jezior Ziemi. Planuje zejście pod wodę w miejscach niedotkniętych jeszcze "płetwą nurka".

- Jesteśmy już za półmetkiem. Mamy za sobą cztery wyprawy - do Boliwii, Włoch, Meksyku i Nepalu. Teraz liżemy rany. Ja przed wyprawą w Himalaje ważyłem 80 kilogramów, teraz ważę 68. Dlaczego to robię? Z ciekawości, bo nikt nie sprawdził jeszcze, co kryje się w jeziorach wysoko w górach. Nie jestem żadnym bohaterem, tylko wychudzonym chłopakiem z marzeniami, w dodatku z odmrożeniami na gębie - mówi Kamil Iwankiewicz.

"Fajnie by było zanurkować w wulkanie"

Polak przez wiele lat pracował jako instruktor nurkowania w Egipcie. Jak sam mówi, zdążył "dobrze nasiąknąć", zanim rozpoczął swoje pionierskie wyprawy. Wszystko zaczęło się od filmu francuskiego ekologa Nicolasa Hulota, który pokazuje życie na pustyni Atacama. Bohater wspiął się na wulkan z jeziorem w środku. Iwankiewicz pomyślał wtedy: "Fajnie by było zanurkować w takim jeziorze".

- Okazało się, że przede mną kilka osób już tego próbowało, ale nikt nie był pod wodą tak długo jak ja - przyznaje Iwankiewicz. Wcześniejszy rekord świata w nurkowaniu w najwyżej położonym jeziorze górskim Licancabur w Boliwii wyznaczył Meksykanin Ricardo Torres Nava - na wysokości 5916 m n.p.m. nurkował z czasem łącznym 17 min.

REKLAMA

"Teraz muszę zająć się synkiem"

- Udało mi się poprawić ten rekord. Nurkowałem tam łącznie przez ponad godzinę - raz przez 20 minut, a następnie przez ponad 40. Jest to prawdopodobnie najwyżej położone jezioro na świecie, choć według moich informacji przywiezionych z Chile wiem, że jest jeszcze wyżej położony zbiornik na wulkanie. Chciałabym się tam wybrać w najbliższych latach - mówi Iwankiewicz. Choć przyznaje, że kolejne wyprawy będzie musiał odłożyć na przynajmniej kilka miesięcy. - Chcę wreszcie pobyć trochę z moją żoną i pozajmować się moim małym synkiem - mówi rekordzista.

Pierwszy prywatny statek kosmiczny poleciał na orbitę [WIDEO] >>

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory