Kingi Baranowskiej wieści z Lhotse

Kinga Baranowska i Paweł Michalski, po kilkudniowej akcji górskiej, zdołali dotrzeć do obozu II na wysokości 6400 metrów. Jak przekazała Kinga, około 20 kwietnia wspinacze bezpiecznie wrócili do bazy. Oto relacje z ostatnich dni.
Lhotse Lhotse Fot.: KingaBaranowska.com

Rozmowy w bazie

Rozmawiałam dziś długo z dziewczyną z Iranu - Butterfly. Jeśli pamiętacie moje wpisy z zeszłego roku i z 2010 z K2, tu i na facebook?u, to wspominałam tam o Leili z Iranu. Spotkałam ją ostatnio w Pakistanie podczas podejścia do bazy, Leila wtedy szła pod Gasherbrumy.

Niestety, tam zginęła. Rozmawiałyśmy wiele dlaczego się wspina. Kosztowało ją to wiele cierpienia. To cierpienie powinno być napisane z dużych liter. To się po prostu czuje, gdy ktoś o czymś mówi i jednocześnie cierpi. Leila mówiła, że nie mogła się swobodnie wspinać, gdyż rząd i religia jej tego zabraniały. I dziś miałam powtórkę z tej rozmowy.

Nie umiem sobie nawet wyobrazić tego, co czuje osoba, która ma cały świat przeciwko sobie, a jednocześnie mówi, że robi to dla innych kobiet ze swego kraju, by one też mogły się wspinać. Czy to właśnie daje jej siłę? Patrzę, ile wyrzeczeń kosztuje to te dziewczyny (sprzedają wszystko, by tu przyjechać, spotyka je na każdym kroku ostracyzm w ich kraju) i nie wiem, czy potrafiłabym zdobyć się na coś takiego.

kinga baranowska, lhotse, paweł michalski

Temat "motywacja" jest szalenie bliski. Chyba potrafię dokładnie powiedzieć, na jakim etapie znajduje się moja motywacja i jakie są jej pobudki. Spędziłam mnóstwo czasu ze sobą, by dojść do sedna sprawy: dlaczego jeżdżę w góry. Jednakże nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co się dzieje w głowach i duszy osób, którą robią to dla idei, mówiąc jednocześnie o rewolucji islamskiej, mówiąc z bólem o losie kobiet, o wielkich pisarzach, uczonych, którzy uciekli z kraju, o głębokiej perskiej tradycji i narzuconym prawie arabskim itd... Temat ten przerabiam co roku, gdyż co roku spotykam Irańczyków na wyprawie i mam relację bezpośrednio od tych osób. Oczywiście domyślacie się, że zupełnie inaczej wygląda relacja z ust kobiet i z ust mężczyzn. Od kilku lat zaczęli licznie przyjeżdżać w góry, są to dla nich pierwsze wejścia o wielkiej randze.

Pytam się Butterfly czy myślała o tym, by wyjechać z kraju, odpowiedziała mi, że sobie nie wyobraża żyć z dala od jej tradycji, gdyż nikt by jej nie rozumiał, a z drugiej strony, chce coś zrobić dla kraju, czuje wręcz misję. Gdy stanie na szczycie, inne kobiety uwierzą, że też mogą, że może coś się zmieni w podejściu do kobiet. 
Powiedziała mi też, że bardzo rozumie Wandę Rutkiewicz i to z czym musiała się zmagać.

Odniosłam wrażenie, że ona jest w stanie faktycznie bardziej zrozumieć Wandę, niż ja. 
Miałam co prawda kilka przypadków rywalizacji w górach, jednakże nigdy tak bezpośrednich. Dokładnie widzę, a raczej czuję, brak równości, próbę rywalizacji, udowodnienia czegoś. Jednakże, mam chyba taki charakter, że przechodzę nad tym dalej i się nie oglądam. Uważam, że to problem tej osoby z jej ego, a nie mój.
 To o czym mi powiedziała dziś Butterfly, musi być faktycznie trudne...

Zejście rankiem do bazy Zejście rankiem do bazy Fot.: KingaBaranowska.com

Zejście do bazy

Pobudka o 5.30, by szybciutko zejść do bazy. To szybciutko zajęło nam 3 godziny, ale i tak zdążyliśmy na śniadanie. To zupełnie jednak o innego zjeść porządny ciepły posiłek. Tam u góry traci się jednak dużą dawkę kalorii. Aklimatyzacja ma to do siebie, że nie ma się specjalnie apetytu i organizm ciągnie z rezerw. Ważne by chociażby tam u góry dużo pić płynów (moja ulubiona to herbata miętowa) i starać się coś jeść.

kinga baranowska, paweł michalski, lhotse

Na to wyjście zabraliśmy ze sobą polski ser i suchą krakowską plus krakersy, no i wszystko ze smakiem zjedliśmy.
 Jednakże jajecznica przyrządzona nam przez kucharza w bazie, po zejściu, nie miała sobie równych! Po południu prysznic, czyli polewanie się kubkiem z ciepłą wodą (luksus!!!) i mała sjesta.

paweł w drodze do obozu II paweł w drodze do obozu II Fot.: KingaBaranowska.com

Obóz II, 6400 metrów

Rano, lekko zmięci, zaczekaliśmy aż słońce pojawi się i osuszy nasz namiot. Około godz. 10.00 leniwym krokiem ruszyliśmy do obozu II, który nota bene był położony niedaleko, bo na 6400 m. Kiedy ma się aklimatyzację, to pewnie jakieś dwie godziny, my przyszliśmy po trzech. Kocioł Zachodni, bo tak nazywa się ten rejon, to miejsce, z którego startuje ściana Lhotse. Przepięknie stąd widać całą naszą drogę, aż do szczytu.

kinga baranowska, lhotse, kinga ba lhotse

Naszą kolejna noc spędziliśmy już w lepszych warunkach, tu już tak bardzo nie wiało. Dało się jednak we znaki zimno, szczególnie w nogi. Przy następnym wyjściu nie mogę zapomnieć o botkach puchowych. Jednakże przez całe podejście używałam spodni i kurtki z primaloftu, które zdały egzamin znakomicie!

Obóz I, przemierzanie drabinek Obóz I, przemierzanie drabinek Fot.: KingaBaranowska.com

Obóz I, 6050 metrów

Wstajemy o godzinie 2.15. Oczywiście jak to przed takim wyjściem, zamiast się choć trochę przespać, ma się dygot i ze spania nici. Ciężko wyjść ze śpiwora o takiej godzinie, jednakże nasz plan zakłada wyjście o 3.00 rano, gdyż nie chcemy lodowca pokonywać w słońcu. Jest to zbyt niebezpieczne, gdyż mogłoby by się coś oberwać, a poza tym drabinki nie trzymają dobrze w niezmrożonym śniegu.
 Na samym starcie zgubiliśmy drogę. Akurat tak się złożyło, że nie było żywej duszy wokół, a my tu po raz pierwszy. Wkurzające jest to, że widać światełka nad nami, a my jak te osły krążymy u podstawy lodowca i nie możemy znaleźć w tym labiryncie wejścia. Na szczęście zarwaliśmy jakieś pół godziny, ale i tak o tej porze lepiej się nie pałętać po lodowcu, jak można ten czas spędzić w śpiworze.

paweł michalski, kinga baranowska, lhotse

Na pierwszą drabinkę spoglądałam dość podejrzliwie, muszę przyznać. Podpatrywałam Szerpów z innych ekip, którzy śmigali po nich jak strzała i musiałam znaleźć patent jak oni to robią. Muszę Wam wyjaśnić, że niektóre z drabin są połączone ze sobą po kilka sztuk i jest do przebycia na przykład 20 metrów nad kilkudziesięciometrową szczeliną. Połączone ze sobą drabiny leżą poziomo (albo pod jakiś kątem - zdarza się że idzie się na przykład trochę w dół) i osoba, która po nich idzie powoduje niezłe kołysanie. Po bokach leżą luźno dwie liny, za które należy się złapać no i "spokojnym krokiem" przejść na drugą stronę. Oczywiście pod nogami lufa straszna, więc odpada opcja pt. lęk wysokości. 
System, który obrali Szerpowie zakłada mocne naciąganie liny z tyłu, bądź z przodu i po spróbowaniu, zauważyłam, że faktycznie zdaje to egzamin. Pozostaje jeszcze kwestia, by odpowiednio "włożyć" rak z butem na szczebelek i raczej specjalnie nie poprawiać go (dodatkowe kołysanie), czyli trafić za pierwszym razem rakiem w szczebel drabinki (mniej więcej środek buta, bo wtedy jest niewielka wolna przestrzeń w rakach). Po kilku przejściach stwierdziłam, że im szybciej się to pokonuje, tym lepiej. Pod koniec szło mi już całkiem sprawnie, choć nie miałam takiej odwagi jak Szerpowie, by iść "na żywca", wolałam się wpiąć karabinkiem w ramach asekuracji do liny poręczowej.
 Zauważyłam też, że idąc po drabince nad taką przepaścią, odpada opcja lęku wysokości, gdyż należy się skupić na kolejnym kroku i nie ma czasu na strach. Och ta nasza głowa!



Zdecydowaliśmy zostać w obozie I na 6050 metrów i nie podchodzić tego dnia wyżej. To i tak 700 metrów pokonanych jednego dnia, to dość wiele. Spanie na 6 tys. metrów po dwóch dniach od przyjścia do bazy, jest wystarczające. Obóz pierwszy jest jednakże położony w bardzo, ale to bardzo wietrznym miejscu, więc nocki nie mieliśmy tu za wygodnej. Wiatr hulał pod tropikiem niemiłosiernie i nie dawał komfortowego snu...

Postępy wyprawy Kingi Baranowskiej na Lhotse możesz śledzić TUTAJ, a także na oficjalnej stronie himalaistki.

Copyright © Agora SA