Polak walczy o zwycięstwo w najbardziej morderczym biegu w Europie! Ogromna przewaga, ale też coraz większe problemy ze zdrowiem. "Jest kiepsko. Leki nie pomagają"

- W wieku 29 lat przeżyłem zawał serca. Ważyłem 103 kg, paliłem papierosy, piłem alkohol, do tego ciągły stres, nie odczuwałem radości z życia. Byłem jednym z wielu "normalnych" facetów z wystającym brzuchem. Po wejściu na trzecie piętro dyszałem niczym lokomotywa. Gdy zacząłem biegać, wszystko się zmieniło - opowiada Paweł Żuk, który walczy o zwycięstwo na trasie morderczego ultramaratonu.

W Atenach, na terenie zamkniętego lotniska i kompleksu sportowego, rozgrywane są jedne z najbardziej ekstremalnych zawodów na świecie, czyli 14. Ultramarathon Festival. To cykl biegów: 24 oraz 48 godzinnych (triumfował w nim Polak Andrzej Radzikowski), 6-dniowych oraz na 1000 km i 1000 mil, czyli 1600 km! Zawodnicy biegną po kilometrowej pętli, a na najdłuższym dystansie rewelacyjnie radzi sobie nasz reprezentant Paweł Żuk. Po 12 dniach rywalizacji 44-letni biegacz prowadzi z przewagą 100 km nad drugim zawodnikiem. Do mety pozostało 300 km. Czasu na ukończenie wyścigu jest coraz mniej. Limit upływa w niedzielę o godz. 14.

Damian Bąbol: Może pan rozmawiać?

Paweł Żuk: Tak, regulamin zawodów nie zabrania korzystania z telefonu na trasie. Kończę kolejny posiłek i właśnie przeszedłem do marszu, więc możemy chwilę porozmawiać. 

Jak pan się czuje?

- Chyba całkiem nieźle, jak na dystans, który mam w nogach. Po 12. dobach wyścigu przebiegłem już ponad 1300 km. Ale nie będę nikogo oszukiwał. Fizycznie jest kiepsko. Organizator zapewnił nam dosyć surowe warunki. Śpimy w hali sportowej, gdzie unosi się dużo pyłu. Już trzeciego dnia zawodów dopadło mnie jakieś uczulenie. Całe ciało mam pokryte czerwonymi krostami. To bardzo przeszkadza w bieganiu , nie mówiąc już o tym, że kiedy mam w nocy trzygodzinną przerwę na sen, ciężko w ogóle zmrużyć oczy. Skóra swędzi, a do tego uczulenie przerzuciło się na kolana i stopy. Na szczęście mam dobre buty. Zabrałem ze sobą pięć par.

Ostatnie 24 godziny były najcięższe. Wysypka na nogach zmienia się w pęcherze wypełnione wodą. Stosuję maści i wapno, ale bez efektów. Uciążliwy jest też problem z biodrem. Do kompletu można dorzucić jeszcze mocno opuchnięte Achillesy, ale to akurat normalne na tym etapie wyścigu.

Odstawił pan rywali na 100 km. Właśnie taką stratę ma do pana drugi w klasyfikacji Grek Alexandros Afentoulidis.

- Staram się nie skupiać na prowadzeniu, ale na tym, żeby w ogóle ukończyć ten bieg w 16 dni. Tyle wynosi limit czasu. Do tej pory tylko dziewięciu osobom ta sztuka się udała. Dwie noce temu Alexandros wraz z Rumunem Nikolae Buceanu [zajmuje trzecie miejsce] zaatakowali i mocno podkręcili tempo. Zachowałem czujność, odparłem ich ofensywę, a nawet nieco powiększyłem przewagę. Niedawno mijałem Rumuna na trasie i widziałem, że był opatrywany przez medyków. Przeżywał trudne chwile, ale zdołał wrócić na trasę.

Wiedziałem, że organizuje się biegi 24 i 48-godzinne, ale nigdy wcześniej nie słyszałem o wyścigu na 1000 mil. To brzmi wręcz niewiarygodnie. Nie obawia się pan zdrowotnych konsekwencji?

- Organizatorzy dbają o nasze bezpieczeństwo. Przed startem wszyscy uczestnicy zostali zważeni. Zasada jest taka, że jeżeli w trakcie rywalizacji utrata masy ciała w stosunku do początkowej wagi wyniesie więcej niż dziesięć procent, lekarz zawodów ma obowiązek wycofać uczestnika z zawodów. Taka sytuacja rzeczywiście może zagrażać zdrowiu i życiu. Mój zespół techniczny pracuje na pełnych obrotach. Narzeczona Natalia, przyjaciele z Polski i Grecji na bieżąco kontrolują moją wagę i dbają o mnie, żebym odpowiednio się odżywiał, nawadniał, suplementował oraz regenerował. Sugerują, żebym np. po kolejnym okrążeniu odpoczął i przespał się godzinkę lub zdrzemnął na 15 minut. Ufam im bezgranicznie. Ja tylko biegnę, a moi najbliżsi dbają o całą resztę.

Jak pan się odżywia?

- Jem sześć ciepłych posiłków w ciągu dnia. Do tego przekąski, dużo owoców, koktajle białkowo-witaminowe i węglowodanowe, a także batony energetyczne z nasionami chia.

Prawidłowe jedzenie podczas tak ekstremalnego biegu, to 35-40 procent sukcesu. Kilogramy cały czas uciekają, więc trzeba tego bardzo pilnować. Na szczęście do tej pory nie miałem żadnych problemów żołądkowych. Pod tym względem jest bardzo dobrze, oby tak pozostało do końca.

W jaki sposób pan trenował do tak morderczego wyzwania?

- W przeciwieństwie do krótszych dystansów, tutaj nie mogłem mieć pewności, czy jestem przygotowany na sto procent. Nie mogłem przecież wyjść na trzydniowy trening, w trakcie którego biegałbym non-stop. Przez wiele miesięcy trenowałem bardzo solidnie. Podczas przygotowań przebiegłem m.in. dziesięć maratonów dzień po dniu. Do tego bardzo często ścigałem się na zawodach. Z moją narzeczoną Natalią co tydzień startowaliśmy w jakimś maratonie. To nasz ulubiony dystans.

I wasze organizmy to wytrzymują?

- Czujemy się świetnie, jesteśmy zdrowymi ludźmi. Zapewniam że nasze stawy też są w bardzo dobrym stanie.

Warto aż tak cierpieć?

- Ale ja się wcale nie katuję. Proszę mi wierzyć, że dzięki bieganiu jestem zdrowym facetem. Oczywiście wiem, że udział w zawodach na 1000 mil jest niesamowitym wysiłkiem, ale od początku wiedziałem na co się piszę. Przecież nie wstałem nagle z kanapy i nie poleciałem do Aten, żeby pobiec na 1000 mil. Na swoim koncie mam 170 maratonów oraz wiele zawodów 24, 48 godzinnych, sześcio czy dziesięciodniowych. Właśnie rok temu startowałem w 10-dobowym biegu Sri Chinmoy Ten-Day Race w Nowym Jorku, który był rozgrywany na pętli, jedno okrążenie liczyło 1200 m. Ostatecznie zakończyłem bieg z wynikiem 1062,166 km.

Co na to lekarze? Bada się pan systematycznie?

- Oczywiście. Minimum raz w roku odwiedzam kardiologa. Powiem panu, że wyniki są coraz lepsze. Kiedyś nie byłem aktywny i mało co nie pożegnałem się z tym światem. W wieku 29 lat miałem zawał serca. Ważyłem 103 kg, paliłem papierosy, piłem alkohol, do tego ciągły stres, nie odczuwałem radości z życia. Byłem jednym z wielu „normalnych” facetów z wystającym brzuchem. Po wejściu na trzecie piętro dyszałem niczym lokomotywa. Gdy zacząłem biegać, wszystko się zmieniło. Pokochałem ten sport i moje życie zmieniło się o 180 stopni. Czuje się coraz zdrowszy, lekarze też to potwierdzają, więc nie wyobrażam sobie tego, żebym przestał biegać.

Absolutnie do tego nie namawiam, wręcz podziwiam. Ja też biegam, ukończyłem cztery maratony, tylko próbuję zrozumieć decyzję i motywację do udziału w biegu na tak niepojętym dystansie. Na mecie czeka na pana walizka z milionem dolarów?

- Nie ma żadnych nagród pieniężnych. Tutaj każdy z biegaczy walczy dla siebie i udowadnia przed sobą ile jest w stanie znieść. 

Co pan chce sobie udowodnić tym biegiem?

- Przede wszystkim koncentruję się na ukończeniu tych zawodów. Jeśli tego dokonam, to będzie mój największy sukces w biegowej karierze. Każdy dzień jest coraz trudniejszy, zmęczenie daje się we znaki, wszystko mnie boli, ale staram się myśleć pozytywnie. Odpowiednie nastawianie psychiczne, to połowa sukcesu.

Poza tym przez te wszystkie dni na trasie przemyślałem mnóstwo spraw. Doszedłem do tylu życiowych przemyśleń, że uznaję to za prawdziwy skarb. Zresztą z każdego biegu ultra przywożę wielki bagaż doświadczeń, wspomnień i refleksji. Wszystko to sprawia, że czuję się szczęśliwym człowiekiem.

Fizycznie jest kiepsko, ale jak pan sobie radzi mentalnie? Do mety jeszcze kawał drogi. Blisko 300 km.

- Głowa w takim wyścigu odgrywa kolosalne znaczenie. Widziałem już różne reakcje na trasie. Jeden z zawodników pokłócił się nawet … z słupkiem przy trasie. Inny ponoć potknął się o gwóźdź leżący na ziemi. Póki co żadnych omamów jeszcze nie miałem, ale to zasługa mojej narzeczonej Natalii, która fantastycznie wspiera mnie na duchu. Codziennie wrzuca krótkie relacje na fan page „Asfaltowy Chłopak”. Na postojach odżywczych lub przed krótkim snem czytam motywujące komentarze i słowa wsparcia od bliskich. To mi daje bardzo dużo siły.

Ma pan już w głowie plany na kolejne ekstremalne biegi?

- Chciałbym kiedyś pobiec w najdłuższym biegu na świecie, jaki jest rozgrywany w Nowym Jorku na dystansie 3100 mil (5 tysięcy kilometrów). Limit czasu na ukończenie wynosi 52 dni. W tych zawodach nie startował jeszcze żaden Polak. Może za kilka lat zmierzę się z tym wyzwaniem, bo trzeba się do niego dobrze przygotować, przede wszystkim mentalnie. Wiem, że jeszcze trochę brakuje mi doświadczenia. Na pewno psychicznie jeszcze nie dojrzałem do tego, żeby wziąć udział w tym biegu.

Rozmawiał Damian Bąbol

WYNIKI NA ŻYWO

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.